Fragmencik opowiadania:
Najlepsze tuskawki są na alexanderplatz w Berlinie powiedział do przechodzącej obok kobiety. Ta zatrzymała się aby dowiedzieć się o co mu chodzi, a on mówił dalej - W Berlinie na placu nazwanym na cześć nie byle kogo, bo jego wieliczestwa, samego cara wsiej rusi Alexandra. I przez jednego z Fryderyków pruskich, a doładniej Fryderyka Wilhelma III. Wcześniej to była prowincja i zadupie gdzie wykształcune młode z wielkich miastów raczej bywać nie chcieli. On kocha Berlin, szczególnie zaś umiłował sobie klepanie po plecach gdy tam bywał. O klepaniu po plecach opowiadał wszystkim -mianowice kto go klepał po plecach, gdzie, kiedy i ile razy. I że dzięki temu nie musi odświeżać swojej starej brzydkiej marynarki. Pamiętał też ten plac z czasów kiedy polacy jeździli tam gromadnie na handel, zanim przenieśli się do Budapesztu. Jego stara, znoszona marynarka, zresztą też Handlowali w Berlinie czym się dało, cukierkami, gumami do żucia, i lizakami. Wozili tego na całe torby. Pamiętał jeszcze jak kiedyś udało mu się poderwać dziewczynę i umówić się z nią na randkę w jednej z kawiarń na same jgórze wieży telewizyjnej. Jedli niemiecki odpowiednik słynnej prl-owskiej specjalności "kremu sultańskiego" a potem zamówił jeszcze kawę i okropnie, obrzydliwie wprost słodkie bezy. Nie wiedział jak się nazywają po niemiecku bezy, więc pokazał w ich stronę palcem -robiąc przy tym głupią minę i czerwieniejąc ze wstydu na twarzy. Przecież udawał niemca, a niemieckiego nie znał za grosz. Na przejściu granicznym śmieli się z niego polscy i niemieccy celnicy. Ach, co to były za czasy! Nawet kremówki papieskie z Wadowic mogą się schować. Dziewczyna na następne spotkanie nie przyszłą chociaż stał pod tą słynną wieżą jak pajac chyba ze dwie godziny i palił bezmyślnie papierosa za papierosem. I nie odbierała telefonów od niego. On się tym nie przejmował, bo gdyby nawet odebrała to czy by się dogadali ze sobą? I w jakim języku? W pociągu wracającym z Berlina do polski, albo jadącym do Berlina opowiadał kolegom kiedy tak stali na korytarzu -i palili produkowane w polsce Malboro albo rodzime Caro- o spotkaniach z dziewczyną, o tym że dziewczyna ma wujka po drugiej stronie muru i że razem pewnego dnia uciekną na zachodnią stronę. Nie musiał się nawet tlumaczyć ze swoich kłamstw. Tak się stało że uderzyli na kierunek południowy i przenieśli się z towarem do Budapesztu. Potem już jako "biznesmeni" wyjeżadżając na wycieczki zagraniczne handlowali w Tajlandii. Berlin i Budapeszt był dla drobnicy, a nie dla takich jak on. Wypasionych ze skórą i zagraniczną nowiuśką furą -budzących podziw sąsiadów w rodzinnym miasteczku albo wiosce.
A dziewczyna wracała z Berlina do domu do swojej małej wioski położonej niedaleko Miśni. Jej rodzinna wioska nazywała się Niderjahna albo Mischwitz. Ale najpierw jechała do Drezdna gdzie w magazynie handlowym niedaleko dworca kupowała sobie papierosy "playersy" -kiedyś palone namiętnie przez angielskich pilotów bombardujących Drezdno. Kupienie plyersów w Dreznie było rodajem dwagi, a czasami nawet prowokacji. Ona paliła te w jasnozielonym, seledynowym opakowaniu -pasowały jej do koloru sukienki i makijażu. Potem włóczyła się bezmylnie przez jaki niezbyt długi czas po "nowym mieście" "Neustadt" Czasami także spacerowała po słynnym drezdeńskim moście. Następnie wsiadała do pociągu jadącego w stronę Miśni. Gdy była już w Miśni przechodziła szybko przez ciemny i brudny tunel na dworcu. Omijając grupy pijaków siedzących tam w wyjątkowo obskurnym barze -tak niechlujnym i śmierdzącym jak oni. Szła prosto do zaparkowanego kilka dni wcześniej przez siebie trabika. Następnie otwierała drzwi, siadała zapalała auto i ruszała do domu. Podróż zajmowała jej około piętnastu minut. Czasem krócej a czasami dłużej.
Chwilę potem jadła już kolację z rodzicami. Ojciec nieodmiennie kładl na talerzu przed sobą, swoje ukochane kiełbaski, oczywiście ugotowane wcześniej i mocno polane "musztardą budziszyńską". Bez której nie mógł żyć i nie wyobrażał sobie życia na ziemi. Dla porządku dodam że w szafce niedaleko okna na dolnej półce stalo przynajmniej kilkanaście słoików na tak zwany zapas. Potem po kolacji wypijał kilka butelek piwa "Torgauer Starke". I mówił że jest łużyczaninem, lub sasem, albo niemieckim nacjonalistą. W Nowym Jorku było mu na początku trudno bez tej musztardy budziszyńskiej, piwa torgałerskiego i gotowanych kiełbasek. Mówił do matki i córki - widzicie jestem tym co mnie ukształtowało. Piwem torgauerskim, kiełbaskami, budziszyńską musztardą. I letnimi wyjazdami na wczasy na wyspę Rugię albo Uznam. Do tego naszymi saskimi trabantami i "mzetkami" -których rzeka płynęła w stronę morza na północ podczas owych wakacyjnych wyjazdów. Reszta jest wtórna,to zaledwie dodatki - Mówiąc o reszcie miał na myśli swoją powikłaną łużyckość, saxońskość i niemieckość. Dziewczyna po wyjściu z restauracji zapomniała o mężczyźnie prawie nartychmiast. Zapomniała nawet jak ten dziwny nachalny facet miał na imię. Pamiętała tylko że ciągle mówił "Guten tagen" co mu się przynajmniej kilka razy myliło z "guten machen" i robił się czerwony ze wstydu. Od słodkich ciastek było jej mdło i bała się że zaraz zwymiotuje. Chciała nawet iść do toalety, której szukała na ulicy wzrokiem
- O Boże co za okropny facet - powiedziała do siebie i natychmiast o nim zapomniała
political-fiction, cypher,cypherpunk, post cyber, cyber sci fi sf литературы, искусства истории literatura, výtvarné umění příběhy літаратуры, мастацтва гісторыі technohumanismo књижевност, уметност приче राजनैतिक साइबर साहित्य 网络文学的政治 политической научной фантастики кибер politické počítačové sci-fi политичких сајбер научне фантастике trans sophia techno-humanizm antropokosmizm
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz