Aby udowodnić że Pismo Święte mówi prawdę, postanowili zbudować raj na ziemi, a dokładniej stworzyć go. Zadanie śmieszne i całkiem absurdalne, chyba nie zaprzeczycie -prawda? Ale oni potraktowali je zupełnie poważnie. Oni, czyli pan Grey i pan Smyf. Założyciele nowej religii. Założyli nową religię, ponieważ “Nowocześni Badacze Pisma Świętego”, do których wcześniej należeli - według Smyfa i Greya, byli zbyt mało ortodoksyjni. To znaczy, znowu podkreślam według nich, „za mało kierowali się literami Pisma”, i wykazywali nadmierną pobłażliwość wobec zmian jakie niesie życie. Potem obserwowali przez jakiś czas amiszów, ale amisze niestety nie mieli tego rewolucyjnego ducha, woląc żyć swoim spokojnym życiem z dnia na dzień i jego rytmem -jakby poza czasem, i poza przestrzenią świata. Przyglądali się także mormonom, ale od mormonów odrzucał Greya -”ich liberalizm i nadmierna swoboda obyczajów” - Za dużo tam nowinek - dodawał zdegustowany, z wyraźnym niesmakiem malującym się na jego zmęczonej poszarzałej od braku słońca twarzy. W małym kółku zapanowała więc stagnacja.
Ale od czasu kiedy pan Smyf został wyrzucony z pracy, upłynęło już kilka miesięcy i mogli w końcu zacząć radykalizować działania, razem z emerytowanym pracownikiem wojska, wiecznie ponurym Greyem. Grey, mężczyzna około sześćdziesiątki, ubrany zawsze na szaro w stary brzydki garnitur, śmieszne lecz wyczyszczone i wypastowane buty, i białą koszulę w wąskie niebieskie paski z przetartym prawie od starości kołnierzykiem, niewysoki i lekko łysiejący. W przeszłości bywalec wszystkich kółek ezoterycznych i modlitewnych w mieście, jakieś kilka lat temu zajął się Pismem Świętym i zaczął go namiętnie studiować, bo jak to powiedział do Smyfa – nagle wzięło go - Najpierw czytał Biblię na własną rękę, lub wspólnie z “Braćmi” -jak się popularnie Nowoczesnych Badaczy Pisma nazywa w ich kraju, a potem dzięki pomocy siostrzeńca, prawie osiemnastoletniego Malkolma.
Malkolm, młody i niezwykle uzdolniony matematycznie chłopak, wegetarianin zainteresowany filozofią wschodu ale bez przesady. Chociaż sam nie lubi gdy się o nim tak mówi, a gdy usłyszy gwałtownie protestuje i dodaje – po prostu nie jadam mięsa, i tyle - Z drugiej strony, zamknięty w sobie domator i ponurak, unikał ludzi, i całe dnie spędzał zamknięty w pokoju przed ekranem monitora. Słuchając na słuchawkach ciężkiej muzyki rockowej, siedział pochylony na krześle, wpatrując się w długie rzędy cyfr i liter, w nieodłącznej szkockiej czapeczce w czerwoną kratę, z lekko dla fantazji przekrzywionym daszkiem, i czarnym znoszonym podkoszulku. Na początku siostra Greya, Lisa - samotnie wychowująca syna, patrzyła krzywo na zainteresowania chłopaka, a Grey namawiał ją energicznie aby zabroniła dzieciakowi w końcu korzystania z “Wielkiej Nierządnicy” w ogóle, jak nazywał ze znajomymi z ezoterycznych herbatek, komputer, i wyrzuciła “to ohydne diabelstwo w cholerę, albo nawet na zbity pysk, a za nim płyty z kocią muzyką i książki o tych całych Buddach panie, i innych takich nie jedzących mięsa heretykach”.
Na co Mal odpowiadał – nie piję wódki, nie jem mięsa, nie chodzę do kościoła, palę papierosy. Fak ju, mój kochany wujaszku – uśmiechając się przy tym niezwykle słodko do Greya.
Któregoś dnia jednak, nie wiadomo dlaczego i tak zupełnie nagle, Mal stworzył program służący do badania Pisma Świętego, i jakimś cudem przekonał do pomysłu wuja. Wuj, rzecz dziwna zgodził się, chociaż na początku programy komputerowe kojarzyły mu się wyłącznie - z tym strasznym Hobbesem i cholernym Pascalem – co wykrzykiwał często wychodząc z pokoju siostrzeńca. Ale kiedy Mal przełamał jego opór, wspólnie zaczęli przesiadywać wieczorami przy domowym komputerze marki AMD Athalon 100 razy 10, z płytą główną „kt7 a raid”.
Siedzenie przed komputerem Malkolma i Greya, miało charakter gry, chłopak wierzył, że odmłodzi nadmiernie szybko zestarzałą, obumarłą i zwiędłą dusze wuja, a Grey, że przekona go do swoich poglądów, a nawet, że dzięki niemu przestanie siostrzeniec w końcu grać w piwnicy tą „dziką diabelską muzykę”. Walczyli także na sentencje i maksymy, o ile wuj powtarzał co kilka godzin patetycznym, mechanicznym i monotonnym głosem, powiedzenie zaczerpnięte w czasach szkolnych, z jakiejś księgi Seneki - „gardźcie wszystkim co jest dla ozdoby”, pamiętaj mój mały chłopcze, pamiętaj słowa wujka - Malkolm odpowiadał mu zaczepnie - Cały świat wujaszku uprawia aktorstwo, proszę cię pojmij to staruszku - Po kilku dniach Grey tak się zapalił do komputera, że zapomniał o celach jakie mu wcześniej przyświecały, przychodził do pokoju Malkolma o siódmej rano i pytał leżącego w łóżku nieprzytomnego jeszcze, i mocno zaspanego Maca kiedy zaczną, pokrzykując w jego stronę słowa w rodzaju – wstawaj druhu już czas – albo – młodzieńcze przebudźcie się - co Maka niezwykle denerwowało.
Za jakiś czas dołączył do nich -co nikogo chyba nie zdziwiło, i Smyf. Oraz jeden z kolegów Maka, nazywany przez dzieci z podwórka “Rudzielcem” -dzieciak będący przedmiotem nieustannych szyderstw w szkole [jeśli tam akurat chodził, co czasami trzeba przyznać nawet zdarzało mu się] jak i na blokowym podwórzu, to znaczy położonej pomiędzy betonowymi blokami ponurej szarej studni, przez niektórych o ironio, nazywanej po krakowsku “podwórcem”. Mak samotnik z nastroszonymi do góry, zafarbowanymi na czarno włosami, w rozszerzanych u dołu szerokich dżinsowych spodniach, razem z piegowatym, niewysokim “Rudym”, stanowili świetnie dobraną parę koleżeńską
Dni mijały a Malkolm i młodszy od niego o dwa lata Rudy, jeśli tylko nie ćwiczyli w piwnicy na swoich rozklekotanych gitarach z Chickiem i Sniffem , cały czas doskonalili program, i wzbogacali go o elementy wiedzy z zakresu kabały i numerologii, ale pomimo nieustannej pracy - bo odkąd zaczęli pracować nad programem, do szkoły w ogóle już nie chodzili - z wyników swoich działań, nadal nie byli zadowoleni. Siedząc w okropnie zadymionym papierosowym dymem pokoju Malkolma, przed wejściem do którego widniała słynna inskrypcja z teatru THE THEATER: Totus mundis agit historianem, śpiewali głośno piosenki w rodzaju: „utopię waszą utopię, utopię ją w potopie…”, albo
nie piję wódki,
nie jem mięsa,
nie chodzę do kościoła
o nie, o nie nie
o nie o nie nie
pale papierosy,
a czasami zioła
nie jem mięsa, nie chodzę do kościoła
o je, o je je
o je, o je je
tak jest i inaczej jest
Tak jest, i inaczej jest
o je o je je
o je o je je
Wróćmy jednak do niesławnej sprawy wyrzucenia z pracy Smyfa. Właściciel firmy i jej szef, w jednej osobie pan Lary, wyznawał jedną z gałęzi, tak obecnie modnej scientologii, w slangu nazywaną “środkową odnogą doktryny”. Czym była scjentologia? I na początku od razu wyjaśnię, że nie chodzi o popularną wtedy mieszankę religii, głównie pochodzenia wschodniego, z nauką. A raczej o rodzaj „deifikacji” nauki i pseudonaukowych przesądów.
Lary miał satysfakcję, że w kraju w którym chrześcijańska większość chociaż nie zbyt przyjaźnie patrzyła na „scientyków”, na dodatek pochodzących z zagranicy, a u nich robiących pieniądze i próbujących odnieść sukces, - to właśnie on, przedstawiciel podwójnej mniejszości miał władzę nad chrześcijańskimi pracownikami firmy. Przyjmował więc ostentacyjnie podwładnych, w swoim gabinecie prezesa, siedząc ze skrzyżowanymi nogami w wygodnym “skórzastym” fotelu, i w dłoni prawej ręki trzymając wielki różaniec z sandałowego drzewa. Obracał jego koralikami, mówiąc półgłosem mantry, i jednocześnie rozmawiał z wezwanym przez siebie pracownikiem, zwykle stojącym w rogu pokoju, z opuszczoną głową i zawstydzonym wyrazem twarzy niedaleko drzwi, i jak najdalej od szefa.
Podobną taktykę wobec swoich pracowników najemnych przyjmował Jess. Jess będąc z pochodzenia żydem, odszedł od wiary przodków i wyalienował się ze swojego dawnego środowiska, ale nie przeszkadzało mu to ostentacyjnie przyjmować swoich podwładnych w małej czarnej czapeczce na głowie, nazywanej w mieście w którym mieściła się główna siedziba firmy, mycką albo jarmułką. Jeśli widział jakieś ślady zażenowania u swojego rozmówcy, mówił wtedy - jeśli wam się nie podoba, nie musicie u mnie pracować, droga wolna uśmiechając się złośliwie przy tym. - Wolna wola i wolna droga - dodawał po chwili, cedząc powoli słowa i uważnie obserwując reakcję wezwanego na dywanik pracownika.
To samo mówił i Lary, gdy tylko widział uprawiającego agitację religijną Smyfa, podczas przerwy na korytarzu -gdzieś między pomalowanym na stalowo koszem na śmieci i ogromną blaszaną popielniczką na niezwykle długiej nóżce. Smyf stał pomiędzy grupkami palaczy w tych swoich okropnych i dawno niemodnych butach sprzed trzydziestu lat i starym wytartym garniturze. Stał tam jak bocian na tych swoich chudych jak patyki nogach, zaledwie jakieś pól metra od okna i machał długimi rękami niby skrzydłami [tak jakby chciał za chwilę wylecieć przez okno i pofrunąć do nieba] coś wykrzykując w kierunku palaczy, na co niektórzy odpowiadali mu - e Smyf, uważaj bo zaraz wylecisz przez okno - i wtedy reszta palących wybuchała śmiechem, a Smyf robił co mógł żeby ukryć zażenowanie malujące się na jego twarzy. Lub co gorsza kiedy Lary przyłapał go na rozmowach podczas godzin pracy. Mówił wtedy zwykle: - wy mi tu Smyf nie agitujcie, jak nie chcecie pracować to jedźcie do Londynu, zwińcie w tubę gazetę, i tam w parku wygłaszajcie swoje mowy. Praca to nie wiec. Zrozumiano? - A zawstydzony Smyf, malejący nagle wobec władzy szefa, schodził z nieba, no może nie z nieba, ale z cokołu pomnika na ziemię i odpowiadał ściszonym pozbawionym profetycznego brzmienia głosem – zrozumiano – Mało tego odpowiadał tak cicho, że prawie nikt tego nie słyszał, poza nim samym oczywiście i jego szefem.
Kiedyś wezwał w końcu na rozmowę, jednego z „badaczy”, pracującego w firmie na dość ważnym i odpowiedzialnym stanowisku i naradzał się z nim co ma zrobić z tym całym „cholernym, zakręconym Smyfem”. I tu muszę dodać, że poglądy religijne ani polityczne Smyfa, nie obchodziły Larego zupełnie, po prostu nie cierpiał brzydkich, starych i nieatrakcyjnych ludzi, i nie dlatego żeby coś do nich miał, ale dlatego że z ich powodu sprzedaż w firmie mogła by zacząć spadać, czego się panicznie obawiał.
Laremu bowiem w nocy śniły się koszmary, koszmary w których jego firma upadała z powodu braku klientów, a on, przyzwoity w gruncie rzeczy i przyjaźnie do ludzi nastawiony Lary, zostawał bankrutem. Kierownik oczywiście stanowczo poparł szefa, porzucając nie liczącą się drobnicę i mało znaczące, szarzejące na dodatek mięso, na pastwę rekina. Nie oszukujmy się przecież, kim mógł być dla niego taki mały cichy szarak Smyf. I jaką mógł przedstawiać wartość, ten jeden z wielu, ze stada owiec bezmyślnie podążających za przewodnikami i pasterzami bytu, niemych niby ryby - jak nazywał ich w myślach Kierownik [ siebie natomiast nazywał w myślach pasterzem bytu, albo Nadzorcą Pańskiej Owczarni] ... całość tu
political-fiction, cypher,cypherpunk, post cyber, cyber sci fi sf литературы, искусства истории literatura, výtvarné umění příběhy літаратуры, мастацтва гісторыі technohumanismo књижевност, уметност приче राजनैतिक साइबर साहित्य 网络文学的政治 политической научной фантастики кибер politické počítačové sci-fi политичких сајбер научне фантастике trans sophia techno-humanizm antropokosmizm
środa, 28 lipca 2010
Raj na Ziemi
Autor:
Cyberius-Zee Jop
o
04:01
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest
Etykiety:
Cyberius,
fantazy,
na,
opowiadanie,
raj,
surrealizm,
ziemi
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz