powiesci - Takimi rzeczy są

Jak się potem okazało prezydent jednego z dwu najważniejszych imperiów świata a mam tu na myśli USA, był agentem innego światowego mocarstwa .Ażeby nie było nic oczywistego, to prezydent Rosji pracował dla służb specjalnych USA. Oczywiście wszystko było trochę bardziej skomplikowane niż mogło by się wydawać. Przedstawiciele największych potęg fospodarczych i militarnych świata spotykali sie aby w tajemnicy omawiać plany związane z przyszłością planety. Robili to co najmniej od pięćdziesięciu lat, chociaż przeciętny człowiek nic o tm nie wiedział. Na tych spotkaniach omawiano plany kryzysów gospodarczych, a także przyszłych wojen i nawet kto ma w nich zwyciężyć a kto przegrać. Świat toczył się więc według z grubsza zaplanowanego scenariusza. W kraju który był jeśli można tak powiedzieć głównym bohaterem rządziła mafia i ona o wszystkim decydowała. Jej trzon stanowili pracownicy sądów i prokuratury, a struktura i sieci zależności ośmiornicy szły dalej, mianowicie do służb specjalnych,urzędów podatkowych i policji. Żaden człowiek na którego nie zgadzali się i na którego co ważniejsze nie mieli haka, nie mógł zaistnieć w życiu publicznym i pełnić znaczniejsze funkcje. Dotyczyło to także biskupów, dostojników kościelnych wszystkich religii, artystów i muzyków. Ich maksyma brzmiała: musisz być nasz, a po drugie musimy cię kontrolować. I praktycznie wszystko w tym kraju działo się na niby. Ale pomylił by się ten który by uważał że wolno mu robić wszystko. Po pierwsze musiałeś płacić coraz większe daniny na utrzymanie stale rosnącej grupy rządzącej, i fikcyjnych posad dla licznych przedstawicieli ich rodzin, znajomych i przyjaciół. A że nie było perspektyw w kraju, coraz więcej ludzi wyjeżdżało za granicę w nadziei na znalezienie pracy a potem nawet i wynajęcie mieszkania. Ci którzy pozostali musieli płacić na nierobów z rządzącej klasy pasożytniczej jeszcze więcej. - Ach jak to dobrze, że to nie u nas - powiedział do siebie Piegusek, po czym odłożył zeszyt na półkę. Właśnie ktoś wchodził do mieszkania.


Złomek stał na klatce schodowej, i paląc skręconego przez siebie papierosa, myślał o kuzynach którzy ich właśnie odwiedzili. Nie to że im zazdrościł, bo taki nie był, ale porównywał. On nie miał nigdy takich szans, bo może zabrakło mu umiejętności -a też nie znał nikogo kto mógłby go nauczyć jak należy żyć i poruszać się po krętych korytarzach w labiryncie życia .Wszyscy jego znajomi i koledzy szkolni, a także i sąsiedzi, nie mówiąc już o rodzinie bylico tu dużo mówić alkoholikami, albo nawet co gorsza pijakami. I mogli go jedynie inicjować w alkoholowe inicjacje wódki, piwa i taniego wina, czyli krótko mówiąc w pijaństwo. W picie wina wypijanego ukradkiem, zazwyczaj wprost z zielonkawej butelki, na klatkach schodowych w bloku, w ponurych bramach starych kamienic, albo nawet za śmietnikiem. A BYŁ TO ZAMIERZCHŁY CZAS KIEDY JESZCZE W SKLEPACH MONOPOLOWYCH NIE PODAWANO tak chętnie cienkich plastikowych kubeczków, a może nawet jeszcze ich w krajowych sklepach nie było, a nawet jeżeli były to raczej jako towar prawie luksusowy i nie powszechnego użytku, dajmy na to w "Pewexie" albo "Baltonie". Era plastiku bowiem miała dopiero nadejść wraz z socjalistyczną transformacją roku 89, kiedy to kraj przechodził ze wschodniego modelu socjalizmu w zachodni.

Co tu dużo gadać. Taki był jego ojciec, i mężczyżni z kręgu najbliższej rodziny. Praktycznie prawie wszyscy, i to bez względu na wykształcenie i status społeczny. A jego ojciec na dodatek nie interesował się nim zupełnie i nie uważał wcale że ma jakieś obowiązki wobec jego i siostry . Gdy matka po utracie autorytetu, leżącego nie raz niestety pijanego pod blokiem ojca, przejęła władze nad domem i rozpoczęła panowanie matriarchatu i erę rządów absolutnych, ojciec jakby na to czekał i wygodnie odsunął sie na bok kontemplując apatię i stan całkowitego niedziałania. Patrząc jak powoli mijają dni jego życia, tak zaczął się czas jego patrzenia na życie a zakonczył działania. natomiast w życiu Złomka niewiele się zmieniło, bo matka jakby też nie znała odpowiedzi na pytania związane z jego życiem. I nadal miał pytania bez odpowiedzi, choć zmienił się ustrój w jego domu, nie przyniósł niczego nowego Co irytowało go szczególnie, ponieważ pojawił sie najważniejszy i w jego życiu zupełnie wyjątkowy gatunek muzyczny, filozofia i moda, a on miał wrażenie że nie bierze w tym aktywnego udziału. Dodam że chodzi tu o bierne niedziałanie nie mające nic wspólnego z chińską doktryną wu-wei. Matka już wcześniej podważała autorytem ojca, i z kuchni gdzie najchętniej przesiadywali dało się nie raz usłyszeć słowa zarzutu kierowane z jej strony pod adresem ojca, gdy ten odpowiadał że ogolił się rano - Pan W. goli sie dwa razy dziennie- Lub kiedy stwierdzał że rano nałożył czyste ubranie - pan W. trzy razy dziennie zmienia skarpetki -

Nie miało to dla niej znaczenia że pani W. nosi z piwnicy węgiel i rąbie drzewo.


Nałożył kurtkę, buty, nie zawiązując ich nawet i wyszedł "pożyczyć zeszyt z matematyki od niejakiego Gandziaka nazywanego wtedy jeszcze Kitą, a przez matkę Złomka Papierośnikiem - Mamo, idę po zeszyt z matematyki, do kolegi - Kita nie miał nastroju do rozmowy, pomilczeli razem chwilę, potem posłuchali płytki Dublicatora, a następnie pożegnawszy sie z markotnym tego dnia Kitą w stylu - no to na razie, do jutra - no trymaj się - Wyszedł i pokręcił sie trochę po wieczornych ulicach miasta mając nadzieję że na mieście spotka jakiś znajomych. Nikogo nie spotkał i wrócił do domu. Do zeszytu nawet nie zajrzał. Szybko położył się spać.

I tu muszę usprawiedliwić go trochę, ponieważ szedł ścieżką jaką widział i znał, a możemy nawet powiedzieć że jedynym rodzajem ścieżki jaka tam została wyrobiona przez nawyki mieszkańców miejsca, aż i stała się miejscową karykaturą geniusza miejsca, być może jakich jest wiele. Doprawdy mało różniącą się się od innych regionalnych karykatur geniusza miejsca. Nie powiem jeszcze bo na to za wcześnie że jedne demony zostały potem zastąpione przez inne. A ludzie do dziś dnia spierają się które czasy były lepsze i które czasy były gorsze. Ja dyplomatycznie i prawie w duchu Gracjana powiem jedynie że wtedy ludzie w większości byli dużo lepsi, a dziś żyją trochę lepiej. Nie było takiej nędzy, ani tylu głodnych ludzi co dziś. Dla bohatera zaś, chyba jednak niedopasowanego społecznie do końca, oba systemy były koszmarne. Powróćmy teraz proszę do naszego Złomka i trudnych dla niego czasów wchodzenia w dorosłość. Bo jego młodość wcale nie była radosna, a przynajmniej tak uważał.

ale wcześniej jeszcze słówko od autora. Złomo zawsze bał się że może wyglądać tak jak ten biedny nieszczęśnik Luki, którego wczoraj spotkał przy samym wejściu do bloku na parterze , albo skończyć jak rodzice jego kolegów lub jego ojciec. Czyli po prostu zostać pijakiem i w końcu stoczyć się na samo dno ludzkiej egzystencji. A Luki faktycznie nie wyglądał najlepiej, stał ubrany w granatowe dresy zaraz koło drzwi na klatce schodowej i podskakując rytmicznie śpiewał hymny wszystkich pierwszoligowych klubów piłkarskich jakie znał, przerywane skandowanymi przez niego okrzykami [gdy skandował klaskał jednocześnie w dłonie]. A wygladało to mniej więcej tak: - Moje serce jesst żółto czerwone - po czym - Zostawiłem tam kolo ro we sny... dopóki na Wawelu - i nagle bardziej dynamicznie - Cra co via Cracovia, Kto wygra? Widzew, Widzew, ŁkS -

Niestety, Luki nie tylko że nadużywał alkohol od wczesnego dzieciństwa, to także zażywal różnego rodzaju specyfiki i psychostymulanty a nawet mieszał je z alkoholem, Nie poprzestając jak większość znajomych na ziołach i eksperymentach związanych z ziołami, oraz innych substancjach psychodelicznych i psychoaktywnych , po fazie których prawie naturalnie przeszli do ćwiczenia sztuk walki, zenu i hatha yogi, oraz zainteresowania filozofią wschodu i literaturą sf. połykaną w sposób wręcz nałogowy, w nieprawdopodobnych ilościach.


Aha, byłbym zapomniał. Wracając wieczorem do domu Złomo minął dwie młode dziewczyny z sąsiedniego bloku, Dagmarę i Agnieszkę, oczywiście takich imion używały na galerii, kiedy tam dorabiały, bo tu miały na imię Ania i Ewa. Szły z jakimiś dwiema nieznanymi mu, dość wysokimi blondynkami, na oko w ich wieku. Nie wszystkie dziewczyny chodzące na galerię pochodziły z tak zwanych patologicznych domów. Jeżeli tak myślicie to jesteście w błędzie. Niektóre były z tak zwanych "pożądnych" dobrych rodzin.

Nie wszystkie też traktowały to zajęcie jako zawód, raczej chyba bardziej chciały zarobić na nowe ciuchy, kosmetyki. Inne znowu dziewczyny zazwyczaj te z biednych rodzin, nie poprzestawały na galerii. Jeżdziły wieczorami na imprezy z facetami których poznały wcześniej na galerii. Podjeżdżał pod sąsiedni blok samochód z gościem poznanym na galerii, i facet czekał cierpliwie na dziewczynę paąc papierosa i słuchając radia, potem ona schodziła, wychodziła przed blok i wsiadała do nie oświetlonego samochodu. Po jakimś czasie wszyscy na osiedlu wiedzieli co robi, czasami może poza rodzicami. Wkrótce też dołączały do niej jej młodsza siostra albo koleżanki. Jeszcze inne nazywane "tirówkami" pracowały dla tirowców, mających postojową bazę dość niedaleko. O mój Boże, z czego mieli ci biedni ludzie żyć, jak pensja ojca wystarczała zaledwie na opłaty i najskromniejsze jedzenie. Jeśli w ogóle ojciec pracował, a alkohol był niestety drogi, bardzo drogi dla biednych uzależnionych od niego ludzi. W gazetach wszystko oczywiście wyglądało świetnie, kraj się rozwijał i gospodarka kwitła.

Potem zdarzało się że wiązały się z nimi na stałe. Przecież nie wszyscy mężczyżni chodzący na galerię lub do agencji towarzyskich są żli większość z nich jest po prostu samotna i nie ma swojej żony, dziewczyny, kobiety. Z róznych przyczyn, Na przykład Robek, całkiem fajny chłopak jeden ze starszych kumpli Złoma, ćwiczy sztuki walki a czasami chodzi na siłownię, ale wiecie bez przesady, ma także ciekawe zainteresowania, a zawsze chodzi po wypłacie do agencji. - Chyba utracił wiarę że może znależć jakąś dobrą dziewczynę - powie pózniej do Pieguska Złomek, opowiadając jej o Robku. Otworzył drzwi i wbiegł po schodach na drugie piętro, i po chwili był już w domu.


Zlomek rozpoczął więc nie tyle z wyboru, co raczej z braku innych dostępnych mu możliwości, podążanie drogą inicjacji alkoholowych w których najważniejszym sakramentem i praktycznie jedynym składnikiem -tu poproszę o wybaczenie katolików, bo piszę to bez żadnej złośliwości, dla nich naprawdę alkohol stanowił lub też nadal stanowi rodzaj świętego sakramentu, i jest przez nich traktowany tak jak przez meksykańskich szamanów grzyby halucynogenne, lub przez innych kaktus Meskalito- jest oczywiście tanie wino lub tania czysta wódka. A najskrajniejszym przejawem picie w błyskawicznym tempie, tak aby nikt ich nie zobaczył, w okolicach słynnego mitycznego trzepaka ściśniętego gdzieś pomiędzy szarymi zazwyczaj blokami, czy w studni podwórza kamienicy. Albo w domu jednego z kolegów podczas nieobecności rodziców. I w efekcie działania tego wypitego przed chwilą alkoholu, kompletne odcięcie od świadomości istnienia, i problemów związanych z wyborem, kiedy to wraz z zanikającą świadomością istnienia siebie, zanikają także wszelkie problemy i odczuwanie świata widzialno-słyszalnego.

- Jak nie wiesz co robić to pijesz pijesz pijesz, do momentu kiedy nie ma nas i nie ma świata, proste - mawiał jeden z jego kolegów z czasów szkolnych o imieniu Leon, charakteryzując w bardzo prosty i czytelny sposób, to co ja tak próbuje opisać gmatwając się niepotrzebnie i klucząc . - A potem wcześnie rano wracasz do ciała dzięki silnym odczuciom jakie ono wytwarza żeby się na powrót związała z nim dusza ludzka bo to jeszcze nie czas aby odpłynąć i odejść w nieznane - dodawał pełnym rezygnacji głosem A dodam że nasi bohaterowie dopiero zaczynają żyć, dopiero wchodzą w życie.


- Oraz co najważniejsze towarzyszących mu odczuć - gadał Leon, stojąc zawyczaj na klatce schodowej w swoich starych zniszczonych adidasach które kiedyś podobno były białe, jeśli tak to lata temu, i z nieodłączną butelką piwa albo wina w ręku. Sam lub w towarzystwie kolegów czy też przypadkowych znajomych , jakich dopiero co przed chwilą poznał - a dodam że nieraz bardzo trudnych do zniesienia, kiedy emocje w tobie stawały sie coraz silniejsze i coraz trudniej było nad nimi zapanować, a one robiły sie jakby coraz głośniejsze i głośniejsze. Tak głośne że aż krzykliwe, do tego stopnia że zaczynały tłumić inne sygnały i impulsy płynące z twojego organizmu, a wtedy wszystkie pozostałe uczucia, emocje i myśli, bo emocje i uczucia to przecież kolorowe głośne myśli, schodziły na dalszy plan, a ty stawałeś sie rodzajem odbiornika albo anteny, przez który te ciężkie emocje przechodziły, odbiornika i obserwatora zarazem - Jakby taką chodzącą żywą anteną, na dodatek posiadającą ręce i nogi. Dziś można by powiedzieć “żyworeagującą”. - Bo boli życie a ty nie masz żadnych tabletek żeby ten ból uczynić przynajmniej znośniejszym, i mniej raniącym. No wiec więcej, i znowu. Lekarstwo które przez chwilę cie leczy, nastepnie powoduje chorobę -


Złomek skończył palić papierosa, zgasił niedopałek po czym wrócił do mieszkania, zamykając uchylone drzwi prowadzące na klatkę schodową, a następnie wszedł powoli do pokoju. Od drzwi wejściowych do domu a drzwi prowadzących do jego pokoju nie było daleko, zaledwie klika kroków prostym korytarzem, przez nich to znaczy przez jego rodzinę, będącą raczej czteroosobowym zbiorem atomów nazywanym przedpokojem. Na przykrytym białym koronkowym obrusem mahoniowym stoliku, z okrągłym blatem stylizowanym na antyk, choc całkiem gustownym, a stojącym prawie na środku jego małego pokoju, dostrzegł ostatni numer "La Stampy", i zaczął przeglądać gazetę. Jego uwagę zwrócił artykuł na temat Kosowa. Autor pisał w nim o powstaniu etnicznego państwa opartego na kryteriach rasowych, a dokładniej narodowych. Wyrażał też oburzenie na zgodę państw europejskich które zaakceptowały i nawet wsparły istnienie państewka opartego na segregacji etnicznej i religijnej, -czyli rasistowskiego, a może nawet i wcześniejszym udziale w zbudowaniu tego sztucznego tworu. W tym raju szykanowano innych, jak na przykład ludność pochodzenia romskiego lub serbskiego, a więc nie był taki całkiem doskonały i święty. Odłożył "Stampe" na stolik, obok magazynu "Budojo" periodykowi poświęconemu sztukom walki, i starego dużego słownika języka angielskiego w szarej okładce z 1984 roku, i zaczął myśleć o własnej przeszłości, o chodzeniu po ciemnym labiryncie w morzu niewiedzy i zwątpienia po labiryncie swojego życia -jak to on nazywał może nieco patetycznie, a nawet nazbyt patetycznie. Więc w tym labiryncie tak się złożyło chodzić musiał sam bez starszego przewodnika który tę drogę w przeszłości już przeszedł, albo własnej wrodzonej samowiedzy mówiącej mu z całą pewnością jak czynić, no przynajmniej podpowiadającej mu . [To słowo "sam" brzmiało w sposób negatywny i kojarzyło sie z samotnością czyli jakimś rodzajem separacji żeby nie powiedzieć wyobcowanie a nawet oddzielenie od otaczającego go świata. Pózniej używał go będzie w innym, pozytywnym kontekście jak dla przykładu samodzielnie, samoistnie, lub "sam sobie samemu" kto wie czy nie nawet częściowego oddzielenia sie od siebie, bo to jest najgorszy rodzaj samotności]


- Na zewnątrz wszystko w tym państwie wyglądało wspaniale. Od prawdy i piękna aż biło światło. ale tylko na zewnątrz, bo wewnętrze było jego zaprzeczeniem i miało się tak jak ma się ciemność do jasności. Zakłamanie fałsz i obłuda, oszustwo i kombinacja tak to wyglądało jednym słowem, jak pieniądz wybity w kruszcu z Jablońca - mówi po cichu do siebie Odmieniec dochodząc już do dworca. Wchodząc już do dworcowego budynku gdzie miał kupić bilet na najbliższy pociąg Przypomniał sobie jak zakładał firmę i ile to wszystko trwało. Najpierw czekanie na panią w urzędzie, potem awaria sieci komputerowej w urzędzie statystycznym, następnie czekanie w nieskończoność na kuriera z banku. Gdy przybył po miesiącu, najpierw go strasznie zlał, a potem...Szkoda gadać a naziści z rządu kazali kłamać w żywe oczy czytającym radiowe przemówienia do narodu, hm,te dzienniki panią prezenterkom że wszystko można załatwić w jednym okienku. I starsi ludzie niestety niestety w to wierzyli. Bo starsi ludzie mają to do siebie że łatwiej wierzą w każdą propagandę. Im mniej kontaktują się ze światem zewnętrznym tym tym bardziej polegają na tubach propagandy. Radiowej, tlewizyjnej, lub jakiejkolwiek inej, jaka wtedy właśnie jest. Tak samo wcześniej łykali rządowy bajer że zrozpaczeni pracodawcy bezskutecznie poszukują pracowników, do wolnych miejsc pracy i żadnego bezrobocia nie ma. Przypomniał sobie że podobnie trzydzieści lat temu praktycznie wszyscy starsi chorzy ludzie kupili propagandę stanu wojennego. nie wychodząc z domu kłócili się z ludżmi i łumaczyli im jak naprade jest. No cóż głupiec gazetową i telewizyjną rzezywistość bierze za rzeczywistą Tu skończyła układać w głowie dalszą część powieści.

Piegusek wszedł szybkim krokiem do pokoju, niedbałym ruchem rzucił na podłogę szkolną torbę , jaką jeszcze przed sekundą miał zawieszoną na ramieniu, a kurtkę położyła na oparciu krzesła. Nie jest tak jak może pomyśleliście przed chwilą, Piegusek bardzo lubił porządek, ale naprawdę śpieszyła się aby zanotować w swoim zeszyciku pomysły zanim wylecą jej z głowy. Gdyby ten okropny chłopak wiedział że pisze w zeszycie szkolnym,a nie na komputerze, i na dodatek robi to ołówkiem napewno wyśmiał by ją. Ale nie dowie się o tym ani on ani nikt inny. Po co jej zresztą taki Złomek i do czego. Żeby najpierw zakraść się w jej łaski, a gdy ona w przypływie szczerości otworzy przed nim swoje serce, to on będzie naśmiewał się z jej piegów i rudych włosów? Włączyła odtwarzać, a z głośników popłynęła melodia najpierw "Melankoli" a następnie "Runeway Boy" formacji Lulu Rouge z Kopenhaskiej sceny muzycznej. Na pewno on nie lubi "Lulu Rouge", może myśli że nazwa jest zbyt dziewczyńska i wstydził by się przed kolegami?

Założę sie też że nadużywa alkoholu i całe godziny albo nawet dni spędza na rozmyślaniu o niczym.Wzięła stojący na stoliku kubek z niedopitą kawą kapuczino o smaku orzechowym i uniosła go do ust.


Złomek wrzucił do odtwarzacza płytę Johna Mingaya, "Music for a seed Festiwal" kultową muzyczkę z roku 2002 i to od razu na czwarty utwór "Burns...". Przy tej muzyce myślało mu się naprawdę świetnie. W prawej ręce trzymał kubek z kawą, oczywiście gorzką i parzoną po turecku, no i czarną jak smoła, bo innej nie uznawał. Natomiast w lewej, pomiędzy palcem środkowym a wskazującym palącego się papierosa. Rodzina nie rozumiała go myślał, nie różniąc się tym chyba od większości młodych ludzi jakim przyszło żyć i wchodzić w dorosłość na naszej

planecie, a przynajmniej znacznej ich części bez względu na pochodzenie społeczne, miejsce w jakim dorastają i czasy. albo co bardziej prawdopodobne, jak uważał, że nie interesowała się nim. I chyba niestety miał rację. Tak naprawdę ograniczając się do zachowań “na pokaz”, bez jakiejś głębszej próby wniknięcia w jego życie uczuciowo emocjonalne i przynajmniej chociażby próby empatycznego zrozumienia go. Jedynymi ludżmi jacy akceptowali Złomka, a przynajmniej częściowo -bo większość nie podzielała jego dziwactw i zainteresowań- , i cieszyli się z jego towarzystwa -chyba dlatego że było ich więcej i przez to stawali się jakby silniejsi i bardziej pewni siebie- byli koledzy z sąsiedztwa, czyli z blokowego podwórka i szkoły, a jedynym rytuałem scalającym i integrującym młodzieżowe towarzystwo niby religijne bractwo, było picie alkoholu na umór. Picie alkoholu stanowiło też jedyną komunię , sakrament jednoczący także starszych, bo gdy tylko spotykali się, na stole od razu i nie wiadomo kiedy szybka, pojawiała się flaszeczka wódki, a na twarzach ludzi -malujące się uśmiechy zadowolenia i ożywienie.


Czy nie mieli o czym rozmawiać, czy nie chcieli o sobie rozmawiać bo już byli od siebie zbyt daleko, prawie tak daleko jak obcy sobie ludzie. I ujawniać tajemnicę dotyczące swojego życia, w myśl zasady że ci którzy wiedzą milczą. Bo milczenie jest przecież złotem, myślał Złomek, a kończąc te jego rozważania napiszę że jedyną rzeczą zdolną zintegrować środowiska towarzyskie i rodzinne stał się obok ogromnych ilości spożywanego w nadmiarze jedzenia także i alkohol. Taka nowa odmiana siedzenia przy ognisku ludzi z końca dwudziestego i początku dwudziestego pierwszego wieku ludzi mieszkających na swoich rozległych neolitycznych płaskowyżach pełnych kamiennych betonowych bloków pośród wielkich współczesnych pustyń . Z tym że zamiast ognia i ogniska i pieczącego się na ruszcie barana albo przynajmniej zatkniętej na patykach kiełbasy, w centrum na najważniejszym miejscu stała butelka wódki, święte świętych powojennej polski, benzyna na której chodzili ludzie z wyamputowaną psychiką, i z wypalonym pustym wnętrzem, -niby ciemne oczodoły spalonego już dawno domu domu, jak Warszawa po powstaniu lub Hiroszima po atomowym ataku. Jeszcze żywi, bo chodzili, poruszali się, a nawet używali słów, ale niewiele z życia w nich zostało, i coraz mnie przypominali w tym ludzi. Prawdę mówiąc to byli w tym bardziej podobnie do zombi. Z tą różnicą że dżunglę środkowej ameryki zamieniła dżungla współczesnych osiedli miejskich, opisywana przez tak wielu. A oni mogliby być doskonałą ilustracją wiersza romantycznego poety, "' bez serc bez ducha to szkieletów ludy"

na szkolnych zajęciach z literatury

Idąc ulicą Złomek dokonał ciekawego spostrzeżenia, bo im pózniej się robi, tym więcej młodzieży, a mniej ludzi starszych może spotkać na swojej ulicy. Teraz wieczorem ze starszych nie zauważył nikogo. Natomiast przed jego blokiem stała grupa młodszych od niego chłopaków, targających złom, lub żelazo, zależy w jakim regionie kraju. Targarze złomu robili to nałogowo, i pakowali się zarówno w piwnicy bloku gdzie z nieużywanej suszarni zrobili sobie siłownię. Oprócz tego chodzili także do siłowni położonych na mieście. Kilka słów o ulicy, bo nie napisałem o niej jeszcze ani słowa. Ulica była przyznać trzeba całkiem sympatyczna z małymi dwu piętrowymi blokami z lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku, cała wysadzana drzewami, po drugiej jej stronie mieściło się kilka małych domów. Zazwyczaj w dzień prawie pusta, wieczorami pod każdym blokiem albo pomiędzy blokami można było spotkać grupki młodzieży.

Do południa władza należało do młodych matek spacerujących po ulicach z wózkami, potem przestrzeń po nich przejmowały dziewczynki z młodszych klas grające w gumę albo w czarnego luda, a ich szkolni koledzy grali wtedy w kapsle. Wraz z upływem czasu, tych dzieci było coraz mniej, coraz mniej było także co oczywiste matek spacerujących w rozgrzanym południowym słońcu z maleństwami w swych wózkach. wraz z procesem starzenie się dzielnicy przybywało także samotnych starszych kobiet spędzających czas na ławkach przed blokami. ławki te oczywiście zajmowały w ciepłe letnie dni.

Włączył komputer i i zaczął słuchać ściągniętego wczoraj z internetu, a dokładnie z archive.org kawałka "punky reggae" nieznanego mu wykonawcy -trzeba przyznać że muzykę mieli całkiem fajną. Dziś miał ochotę na coś mocniejszego. Sprzątał swój mały pokój i myślał dalej o sobie i swoim życiu

Drugim takim "sakramentem" -słowo sakrament napiszę w cudzysłowie, co powinienem uczynić od razu. Drugim, bo to nie był niestety jedyny rodzaj sakramentu tamtego miejsca jak i tamtych czasów, więc tym drugim sakramentem było obżarstwo, a trzecim tchórzostwo czyli praktykowanie słabości i unikania, pod pozorem... grzeczności i dobrego wychowania przejawiającego sie w działaniu między innymi poprzez dobre maniery. Są różne rodzaje pijaństwa i obżarstwa jakie można by wyróznić, począwszy od rytualnego obżarstwa i pijaństwa wydarzającego się sporadycznie raz na jakiś czas, na przykład podczas świąt, rocznic i ważnych wydarzeń, podczas których to właśnie i obok których dzieje sie sporo ważnych rzeczy. Mianowicie ludzie rozmawiają ze sobą, wymieniają poglądy i cieszą się ze swojego towarzystwa i coś się między nimi dzieje, czyli po prostu iskrzy. Jest też taki rodzaj rytualnego pijaństwa mniej szkodliwy w sumie, który wydarza się raz na jakiś czas, gdy na przykład spotka sie kogoś dawno nie widzianego, lub ma się jakiś problem którego nie potrafi rozwiązać, albo upija ze zmartwień. Podobny do niego jest też rodzaj pijaństwa świątecznego gdy ludzie w zasadzie zwyczajni nadużywają alkoholu z okazji świąt lub imienin bliskich. Jest też taki rodzaj kontrolowanego picia który nie przeszkadza w normalnym funkcjonowaniu, przynajmniej do czasu, i taki który traktuje alkohol jako środek psychoaktywny, kiedy istnieje potrzeba dokonania jakiś ważnych działań. Łatwo jest więc zauważyć że mamy tu więc do czynienia z pijaństwem rytualnym saskim, i stymulującym psychikę powolnym popijaniem alkoholu małyki łykami, w sposób jaki czynili to od zamierzchłych czasów wikingowie.


[ zamienione wpisy drugi i trzeci] Człowiek który wykrył prawdziwe żródło władzy, a na dodatek opublikował to w internecie, od teraz musiał się ukrywać. Jego numer ip został namierzony w centalnej bazie danych, i wiedziano o nim praktycznie wszystko. Zabrał więc trochę najpotrzebniejszych rzeczy i wyszedł z domu, nie czekając nawet kiedy zapdnie wieczór. Szedł szybkim krokiem w stronę kolejowego dworca. Zamknęła zeszyt i zaczęła myślec. Sama nie wiedziała czemu, ale DENERWOWAŁ JĄ TEN CHŁOPAK. I do tego ma takie głupie zagrywki. Uważa że jest dowcipny, a wszyscy się z niego śmieją. Nie z jego głupich żartów, ale z niego. A on tego nawet nie potrafi zauważyć, i na pewno koledzy są dla niego ważniejsi od niego samego. NIE POTRAFIŁ NAWET poprosić ją o numer jej telefonu. A potem zaprosić do jakiejś dobrej normalnej kawiarni, pizzerni lub księgarni. Żeby razem mogli oglądać książki i rozmawiać o literaturze. Zresztą i tak nie wiem czy bym się zgodziła. Na pewno wszyscy by się ze mnie śmieli. Ale para. I co by rodzice powiedzieli, gdyby nas zobaczyli razem? Wolnym krokiem podeszła do lustra, i stanęła naprzeciw przeglądając się przez chwilę. Potem przymierzyła nową bluzkę z prążki którą kupiła wczoraj w sklepie. Wyglądała w niej naprawdę wspaniale. Patrzyła przez chwilę na siebie. Była zadowolona.


Złomek rzucił na pralkę swój ulubiony czarny a mocno już wyblakły podkoszulek który zdążył się już stać prawie szary, i przeszedł z łazienki do pokoju Przebierając się myślał dalej. Ale to było zwykłe pijaństwo totalne, "pijaństwo nasze codzienne" Aż do końca, bez żadnego zatrzymania w zniszczeniu siebie i swojego ciała . Polegające na całkowitym rozpuszczeniu swojego ja poprzez alkohol i osiągnięcia stanu całkowitej obojętności wobec życia, siebie, jak i innych -co starożytni grecy nazywali jeśli mnie pamięć nie myli stanem ataraksji. Jakby przecząc w ten sposób filozofii buddyjskiej która to mówi że pustka nie jest niczym, a nawet przeciwnie jest przestrzenią pełną potencjalności w której wydarza się naprawdę wiele.


A do tego celu najlepiej nadawała sie zwykła czysta wódka, bo piwo zwykle zobojętnia i spowalnia, wino ma także swoja specyfikę i działanie, bo dobre wino pite w niewielkich dawkach ożywia i energetyzuje, wprowadzając przy okazji specyficzny klimat i nastrój. Nie mówiąc już o jego właściwościach do syntezy, czyli łączenia osób płci przeciwnej w dłuższe lub krótsze związki, -bo afrodyzjakiem precież nie jest, ale działa jako katalizator. A wódka właśnie najbardziej rozpuszcza ludzkie ja, odrealnia i następnie odczłowiecza nas. Odczłowiecza i to bardzo

Z drugiej strony ktoś może zaprzeczyć i powiedzieć - jakże to, czy nie jest przecież odwrotnie, bo ona nas właśnie uczłowiecza, pokazując ludzkie opuszczenie, porzucenie, upadek, i zupełne osamotnienie, wprowadzając niejednokrotnie w stany emocjonalnej udręki i egzystencjalnej rozpaczy, w której to możemy zrozumieć mękę pańską i co czuł prowadzony przez rzymskich żołnierzy, a opuszczony całkiem przez swoich bliskich Jezus. A czasami służy też jako włącznik i otwieracz ułatwiający kontakt z otoczeniem. Oczywiście do czasu kiedy nie uzależni nas i nie zdegraduje, i zanim wypełni sobą całe nasze życie - Odpowiadam krótko - zgoda, tak też może być -


- Rzeczywistość telewizyjna kwitnie - mówił przez telefon do swojej kolanki Itki, Piegusek - uwierz mi że tak jest, a pomyleni ludzie biorą to co widzą w telewizorze za prawdę, myśląc że serialowi bohaterowie żyją naprawdę. Przecież to największy narkotyk i ogłupiacz umysłów ludzkich.


Jeszcze jako uczeń, -taki sobie i wcale nie najlepszy, a już tym bardziej nie pilny- wracając po lekcjach ze szkoły do domu, a do do domu miał naprawdę niedaleko, przechodząc najpierw przez jedno duże skrzyżowanie, dalej tuż obok kościoła i potem przez drugie skrzyżowanie mniejsze od poprzedniego, Złomiarz idąc ulicą wtedy jako jeszcze młody Złomek, lub nawet Złomcio, młodzieniec można by powiedzieć, albo nawet młodzian, gdyby nie fakt że takiego słowa we współczesnym języku prawie już się nie używa, ponieważ wyszło z obiegu, widział wtedy twarze całkowicie bezradnych i bezbronnych niby małe dzieci, ubranych w niechlujne i byle jakie ubrania, rodziców swoich kolegów. Poza jakąkolwiek modą, smakiem i gustem, nie mówiąc już o wyrafinowaniu. Wszystko zresztą było brzydkie, beznadziejne i byle jakie, szare i mdłe, a ludzie dorośli zachowywali sie tak jakby ich rodzice zapomnieli nauczyć ich żyć. Co wtedy robili, i czym tak ważnym byli zajęci, tego niestety nie wiedział, podobnie jak ja.


Dlaczego? Dlaczego. Zastanawiał sie przez lata i do dziś nie rozwikłał tego. Dlaczego rodzice nie uczyli swoich dzieci jak mają żyć, czyżby byli głupsi od zwierząt? Sam przecież widział chodząc na wycieczki za miasto na działkę, jak lisia mama wychodząc z nory, czyli ze swojego domu, wyprowadza małe lisiątka na spacer po okolicy i pokazuje im na przykładzie jak mają robić i co -ucząc je w ten sposób. Powoli i stopniowo, najpierw pokazuje im świat w znajdujący się najbliżej domu, by potem ten świat swoich lisich dzieci coraz bardziej powiększać. Tak samo kruki, bo gdy wracał zza miasta do domu, będąc już na przedmieściach, tam niedaleko starych dębów rosnących z jednej strony ulicy obok drewnianego domu, widział jak kruki uczą swoje dzieci latać. Szedł wtedy powoli chodnikiem, zmęczony letnim upałem, pomiędzy rozległymi dębami chroniąc się w ich cień, i uważnie patrzył, skradając się niby myśliwy, aby nic z tego co widział nie uronić. Podobnie gdy bywał na wsi u rodziny, latem jako jeszcze dziecko, podglądał na podwórzu stadko kur, z kurą kwoką w roli głównej, idącą na początku z dumnie uniesioną głową, i małymi kurczakami, podążającymi powoli za nią. Nie inaczej chodziły za swoją matką w jednym rzędzie żółciutkie małe kaczątka.


Piegusek był trochę nie zadowolony. Nie, to było nie tak. Z jednej strony cieszyła się bardzo że może z Itką i Devaną pujść razem po szkole na zakupy, ponieważ Itka chciała kupić sobie nowe buty i miały obie z Devanną pomóc je wybrać. Z drugiej strony jednak nie będzie pisała, a jeśli nawet to krótko. Ale cóż trzeba czasami pomóc swojej dobrej koleżance. Koleżance która jej jeszcze nigdy nie zawiodła i nie oszukała. A znały się od czasów przedszkolnych. Żeby jej ten głupi chłopak nie zobaczył przypadkiem w Galerii Kaimierz, bo jak wiadomo przypadki chodzą po ludziach. - Ach, gdybym miała quada - pomyślała jeszcze, zanim zadzwonił telefon. To Itka i Dewana czekały na nią pod blokiem.


Czy sami tego nie wiedzieli -myślał Złomek łażąc bez sensu po Galerii Kazimierz i schodząc bezmyślnie z jednego piętra na drugie. Przyszedł tu ponieważ usłyszał od znajomych że w galerii jest urządzona wystawa Harleyów Dawidsonów. Jego ukochanych motocykli. łażąc więc po piętrach galerii rozmyślał o sobie i o swoim przeszłym życiu- Bo o tym z nieznanych nikomu przyczyn zapomnieli, czy może raczej nie lubili swoich dzieci, co chyba jest bardziej prawdopodobne, życząc im wszystkiego najgorszego. Byli żle nastawieni do swoich dzieci, jakby na nich właśnie chcieli zemścić się i odreagować wszystkie krzywdy z przeszłości? Obserwował także zupełny zanik odczuwania piękna i odczuć estetycznych - Czyżby ci ludzie wśród których żyje i przebywam nagle w jednej chwili oślepli, stracili wzrok i mieli ślepe dusze? - pytał sam siebie. Co dominowało w jego otoczeniu w czasach dzieciństwa, to strach i uzależnienie, bezmyślność i brzydota, brzydota i nijakość twarzy i postaci ludzkich, ubrań, domów pozbawionych jakichkolwiek architektonicznych proporcji - mamo dlaczego jest tak brzydko i smutno - pytał czasami kiedy byli w swojej małej ale przytulnej kuchni, lecz na to pytanie nigdy nie dostawał odpowiedzi. Matka milczała wtedy, i jeden Bóg wiedział co myślała. I muszę napisać że kuchni ie mieli brzydkiej a nawet i przytulną, było to pytanie raczej egzystencjalnej natury, i nie tyczyło ich mieszkania, ale otoczenia w którym żyli.


Kobiety w czasach dzieciństwa i wczesnej młodości Złomka, [i nie mam tu na myśli jego matki] zbytnio przypominały mężczyzn, a mężczyżni kobiety. Tak jakby nastąpiła jakaś dziwaczna i tajemna zamiana ról pomiędzy nimi. Kobiety były podobne do mężczyzn pod względem cech charakteru i wyglądu, a mężczyżni niestety upodabniali sie do kobiet bardziej, jeśli chodzi o charakter. Bo jeśli chodzi o takie cechy kobiece jak większa dbałość o wygląd i ubiór to niestety nie. Kobiety więc charakteryzowały się takimi cechami jak siła woli, upór, zdecydowanie i wytrwałość. Mężczyżni natomiast woleli lokować swój czas po pracy na odpoczynek we własnym zamkniętym kręgu, co przypominać mogło, przynajmniej w niektórych regionach kraju społeczności komunitarne


W tym momencie głośne pukanie do drzwi przerwało rozmyślanie .Kiedy je otworzył ukazała się w nich postać Czarnego Charakteru.

Czego Złomek bał się najbardziej to właśnie jego. I nie dlatego że Czarny Charakter był kimś złym jak może sugerować jego nazwa. On bał się że mógłby stać się taki sam, bo Czarny Charakter stanowił coś w rodzaju alterego Złomka. Ten mieszkający pod nim, piętro niżej samotny człowiek na oko koło 50 tki, uważał swoje życie za jedno wielkie niespełnienienie i nie wypał, Szkoły wyższej nie skończył ponieważ nie mógł się na żadną dostać. Według niego aktywność pracowników służ przeszkadzała mu w tym. Podobnie jak i w innych sferach jego życia, bo gdy tylko zaczynało się coś dziać, prawdopodobnie w wyniku obmowy ludzie w pewnym momencie zaczynali go unikać, i nic nie wychodziło. Trudno zweryfikować to. We wczesnej młodości przestał pić, mając do wyboru porzucić alkohol i niestety rozstając się jednocześnie ze swoimi przyjaciółmi, bo innych nie miał, lub utonąć razem z nimi a następnie pójść na dno. Następnie zamknął się w sobie. Zrobił to tym chętniej żę od dzieciństwa wiele osób szydziło z niego i naśmiewało się. Teraz kiedy uważał że życie ma już za sobą - i całkiem stracone - dowiadywał się że wielu ludzi w czasach wczesnej młodości lubiło go, darzyło sympatią, a nawet szacunkiem. A w czasach szkolnych kochały się w nim jego koleżanki. Niestety intuicja zawiodła go całkowicie, a on zawalił swoje życia, był więc podwójnie wściekły. Mało tego jakiś znajomy z lat młodości powiedział mu kilka dni temu, czyli po trzydziestu latach że gał fajnie na gitarze, i to było strasznie, bo gość się spóznił o trzydzieści lat. Chari-Czari chciał żeby Złomek poczęstował go papierosem i zaraz poszedł sobie. Złomek mógł spokojnie powrócić do swojego ulubionego a porzuconego przed chwilą zajęcia.


. Dzieci pozostawione same sobie, myślał, biegające z kluczami zawieszonym u szyi, stanowiły jedno odrębne stado wspomnianej wcześniej społeczności komunitarnej. Mężczyżni wspomnieni przed chwilą drugie, a kobiety trzecie. Każde stado jakby żyło własnym odrębnym życiem i nie przenikało się z innymi grupkami. Dla dzieci ważniejsze i bliższe były inne dzieci, a nie dorośli rodzice. Dla mężczyzn inni mężczyżni, ich koledzy, a nie ich żony i dzieci. Z kolei kobiety żyły w świecie kobiet, zwracając jeszcze uwagę rzadziej lub częściej, co naturalne na dzieci. Jednym słowem społeczeństwo memetyczne, a dokładniej społeczeństwo odwróconych memów.

Pod względem fizycznym natomiast, kobiety dżwigając po pracy wielkie wypchane siaty pełne ciężkich zakupów robiły się silniejsze od zniszczonych przez alkohol i lenistwo nadmiernie otyłych i schorowanych mężczyzn. Pracujące ponad miarę, oprócz pracy w domu, szły często na drugi etat żeby dorobić do niezbyt wysokich zarobków mężów, a jakby tego było mało musiały jeszcze opiekować się swoimi “małymi” mężami wracającymi póżnym wieczorem lub w nocy w stanie lekkiej lub nawet poważniejszej nieważkości. Wprowadzać z dziećmi tatę do domu, i następnie rozbierać i układać do snu. Odwrócony świat był do bani, i nic w nim ciekawego nie działało, kobiety miały być mężczyznami dla swoich mężów i dzieci, mężowie udawali dzieci, a dzieci wraz z matkami musiały pełnić rolę opiekunów swoich ojców. Potem nie wiele się zmieniło, co prawda było więcej kolorów a świat już nie był taki brzydki jak wcześniej , niemniej znowu ci którzy pracowali ciężko jak robocze woły musieli oddawać pieniądze na leni kombinatorów i oszustów. Socjalizm kolorowy zastąpił szaro biały monolit, choć tyle dobrego że pojawiło się więcej kolorów, myślał Złomek. Aha przyszło jeszcze bezrobocie, degradujące nie raz całe regiony rodziny. Bezrobocie dla wielu zwiastowało upadek. Przynajmniej dla tych którzy nie wyjechali za granicę w poszukiwaniu pracy. Rozpadały sie rodziny, i w lawinowym tempie przybywało rozwodów. Przybywało także koczujących na śmietnikach i dworcach klejowych, bezdomnych.


Znowu wyciągnęła swój zeszycik numer dwa, w którym pisała książkę, włączyła muzykę, i zapaliła kadzidełko o zapachu paczuli. W takim nastroju mogła przystąpić do pracy. Może tym razem napiszę coś o "Styropianowym panie", i ludziach z poprzedniej styropianowej dekady. W czasach niedoboru mieliśmy dekoracja życia budowane z lichego bardzo materiału. Czyli właśnie styropianu. I ludzie także byli ze styropianu. Po chwili namysłu porzuciła jednak swój pierwotny zamiar, po czym zamknęła zeszyt a następnie schowała go w szufladzie. Nie chciała żeby ktoś oprócz niej czytał to co pisała. nawet Dewa i Itka, jej najlepsze koleżanki.



Parę słów o religii, pełniącej podobno w tamtym czasie ważną rolę w życiu społecznym, od czasów wyboru Karola Wojtyły na papieża. Krótko.Religia nie interesowała go wtedy. Przynajmniej ta wyznawana formalnie w takich albo innych kościołach. Podobnie jak i zresztą nie interesowała większości jego rówieśników i ludzi starszych. A wielu nawet śmieszyła Bo o ile może kiedyś niektórym zachodnim narodom chrześcijaństwo dawało siłę i moc -jak czytał niedawno w internecie w jakimś ciekawym artykule napisanym przez doktora lub profesora którego nazwiska niestety nie pamiętał, o tyle nam polakom i słowianom przynosiła jedynie niszczącą pokutę i wszechogarniające poczucie winy prowadzące do bezsilności czyli na manowce życia.

Paraliżowała w ten sposób aktywność ludzką, bo o czasach pogańskich kiedy asceza, cierpienie i pokuta służyły pracy nad wolą i rozwojem ludzkiej mocy zapomniano dawno temu. I nie to że nie uważał, jakoby religia katolicka nie mogła prowadzić do Boga, ale nie chciał do Boga iść na kolanach albo czołgając się, choć niektórzy mieli być może upodobanie do takiej pozycji, i odpowiadało im to, a inni może nawet potrzebowali tej metody do złamania nadmiernej sztywności swojego ciała i umysłu. I on tego nie kwestionował, po prostu to nie było dla niego dobre


Pozostawało więc rytualne upijanie sie z kolegami i znajomymi, co niestety okazało się w przyszłości trudne. Dlaczego? Dlatego że po jakimś czasie spostrzegł że poza piciem nic nie ma, a demon pijaństwa i picia zabiera ze sobą, albo raczej w zamian za siebie wszystko inne pozostawiając ogromną dziurę wyrwę jakby po wybuchu bomby w ludzkiej psychice, i w środowisku w którym ten człowiek żyje. Drugim problem i przeszkodą na ścieżce pijaństwa totalnego była choroba, choroba która sprawiała że żle znosił nadużywanie alkoholu, a bywało że kac alkoholowy trzymał go i kilka dni, nawet trzy.


Kilka słów wyjaśnienia od autora: Złomek znał zarówno Itkę jak i Devanne, bo kręciły się jak to on nazywał w tych samych kółkach. I nie śmiały się wcale z niego, a nawet go lubiły. Ponieważ naprawdę potrafił być zabawny. A nawet ucieszyły by się gdyby zobaczyły Złomka idącego razem ulicą z Pieguskiem. No, nie od razu może pod ramię. Ani tym bardziej trzymających się za ręce. Piegusek by się przecież na to ie zgodził.


___________


*o ile kobiety mogą się w specyficznych dla siebie sytuacjach upodabniać do mężczyzn, to mężczyzni jedynie pozbawiają się męskich cech, i nie są ani mężczyznami, ani nie przypominają kobiet, raczej coś w rodzaju hybrydy, [trzeciej płci? obojniaków?]

tu się z moim bohaterem nie zgadzam -autor

Alkohol też rozpuszczał jego jażń która po seansie pijackim znikała na jakiś czas , a raczej zanikała, ale on potrzebował bardziej być, niż nie być, lub być mniej. Chodziło mu o co innego. Ja jestem , zamiast ja nie jestem, lub mnie nie ma. Chciał bardziej być, całkiem być. Być totalnie i kompletnie.



Złomek myśli o sobie,

-czyli coś na kształt retrospekcji.


Siedząc w domu, a dokładniej w swoim pokoju Złomek rozmyśla nad sobą i własnym losem


Od dzieciństwa czyli odkąd sięgałem pamięcią w czasie, byłem całkowicie bezradny i zagubiony, a na dodatek jakby było tego mało to i wstydliwy i nieśmiały. A w stosunkach z ludżmi interesy innych niestety przekładałem nad własnymi. Tak jakby bałem się że może ich skrzywdzić i zrobić coś niedobrego, zupełnie nie przejmując się że swoim postępowaniem mogę skrzywdzić siebie i działać na swoją niekorzyść. Takie głupie patrzenie że mogę zranić drugiego człowieka paraliżowało mnie całkiem zupełnie, i sprawiało że nie mogłem w zasadzie w ogóle działać. A czasami nawet unikałem rozmowy z ludżmi, bo nawet przecież niewinnej podczas rozmowy możemy drugiego człowieka nawet przypadkowo skrzywdzić, albo zadać mu nieumyślnie jakiś rodzaj cierpienia. Zawsze przepuszczałem też w kolejce życia innych ludzi, a po czasie zauważałem, że są daleko przede mną i to tak daleko że ich prawie nie widać, a często znikali nawet z linii horyzontu i stawali sie dla mnie zupełnie niewidzialni, a śladów wdzięczności, czy choćby życzliwości z ich strony jakoś nie mogłem dostrzec.


Tu dodam że Złłomek nie zawsze był taki spokojny. Kiedyś na przykład dostał kolegium za demolowanie jakiejś knajpy, kiedy to po pijanemu rzucił stojącym stolikiem w szybę, a następnie zaczął pięścią rozbijać okno drugiej. Mógłbym tu oczywiście jako tło wrzucić utwór Kraftwerku " Schaufernstenpuppen" z płyty "Virtu ex Machina" wydanej w 1982 roku, kiedy to wokalista zespołu śpiewa" tejk brejk de glas" i słychać dżwięk tłukącej się tafli szkła ale tego nie zrobię. Mógłbym też dodać do tego jakąś filozofię w stylu że rozbicie szyby symbolizowało rozbicie ekranu oddzielającego go od rzeczywistości i realnego świata. Innym razem znowu, także po pijanemu wybił pięścią szybę w jakimś barze i wracał z pokrwawionymi rękami do domu. mam nadzieje że nie wydacie mnie przed bohaterem i ie powiecie mu o tym że ujawniłem jeden z sekretów mroczniejszej strony życia Złomka.


- Władysław Herman podzielił kraj pomiędzy dwóch synów - dobiegł go płynący z telewizora głos z drugiego pokoju, tego większego zajmowanego przez rodziców, nałożył wiec słuchawki na uszy i udając że się uczy odtwarzał swój wewnętrzny monolog dalej

Nie mogłem dostrzec, bo ich nie było, a ci którzy mieli wcześniej problem, jakiemu ja Złomek poświęcałem cały swój czas i energię po rozwiązaniu go i pójściu dalej, zapominali zwykle o mnie, a mijając mnie ulicą czasami nawet nie zauważali. Co było jeszcze nie takie najgorsze, bo często też kpili ze mnie i podśmiewali się. moją życzliwość i uprzejmość biorąc za słabość. Jakby mówili “dałeś nam coś [za darmo] to my ci teraz za to zapłacimy, ponieważ dawanie za darmo jest rzeczą niemoralną i musisz teraz odpokutować za swój błąd kolego”. No i najdziwniejsze że mieli chyba rację. Zrozumiałem że społeczeństwo oparte na głębokich relacjach i porozumieniu, przynajmniej w tym miejscu i czasie okazało się mitem i prysło pewnego dnia jak bańka mydlana lub sen. Społeczeństwo to bowiem zostało wymyślone przez jego rodziców w ich głowach, bo naprawdę miało początek w mitach chrześcijańskich i socjalistycznych, i nigdy nie istniało naprawdę . Większość ludzi interesowały pieniądze i to jak ustawić sobie życie, ułożyć albo ustawić. Liczył się ten kto był silniejszy i ważniejszy. Czyli zajmował wyższe miejsce w społecznej hierarchii. Podobnie też było z kobietami, trudno jest nakarmić rodzinę za pomocą najlepszych nawet intencji, nawet gdy jest ich naprawdę dużo, i miłość jeśli nie ma podbudowy materialnej to znaczy jakiejś konstrukcji z materialnych cegieł życia, zwykle nie przechodzi próby czasu. Żadna z kobiet którą dotychczas kochał, i jak mu sie wydawało która kocha jego, nie poszła by za nim nie tylko na koniec świata ale nawet mieszkać przez jakiś czas na dworzec. Gdy pojawiały się problemy natury finansowej, dziewczyna wracała zwykle do domu i do mamy, albo czasami do taty, a on znowu zostawał sam na lodzie, ze swoimi sprawami. Czyli dostawał od życia jako naukę i ostrzeżenie prztyczka w nos, nazywając rzecz po imieniu. Jednym słowem życie mówiło do niego: “słuchaj jesteś jeszcze dzieciakiem, ponieważ nie potrafisz sam przetrwać. Jesteś jeszcze za mały mój ty słodki dzieciaku, jakby podśmiewało się z niego odrobinę szyderczo”.

[tych kobiet które poznał, i z którymi próbował się związać nie było w jego dotychczasowym życiu tak wiele, bo przed Pieguskiem może jedna albo dwie .Resztę znał z opowiadań znajomych, i na nich kształtował swoją opinię]

Złomek rzucił niedbale na krzesło swoją podniszczoną skórzana kurtkę


Piegusek zdjął swoją skurzaną kurtkę i delikatnie powiesił na wieszaku w małej szafie w swoim pokoju. Zastanawiała sie czy jest poważnym chłopakiem. Itka i Dewana broniły go ale może łączyło go coś z nimi,ale nie chciały się do tego przyznać. Nie to niemożliwe, absurd. One na pewno nie oszukały by mnie. Złościło ja jeszcze coś. Tym czymś było ...jedzenie. i sposób w jaki odżywiała się większość przedstawicieli naszego społeczeństwa. Bo nie dość że pozostały stare przedwojenne i powojenne nawyki żywnościowe, kiedy to czasami groził niedobór żywności, a tu już doszły nowe. Czyli całe to amerykańskie jedzenie, szybkie tłuste i oczywiście nie zdrowe. Żeby się uspokoić włączyła sobie muzyczkę "Drewnianej Nimfy" a potem Elisy Luu, i jeszcze ten kawałek Jorge Nuneza z ptaszkami w tle, zdaje się że "Toquio Dream" .Najpierw oczywiście musiała uruchomić komputer.


Ale przy okazji zyskiwał coś, lub jak ktoś woli coś tracił myślał słuchając w tle "Silent Rewolution" Mauricio Micelego. Pozbywał się powoli złudzeń i odzierał z mitów. A mitów tych było nieskończenie wiele, jak warstw cebuli albo więcej, ponieważ mieszanka kulturowa w jakiej żył stanowiła rodzaj bomby atomowej, a była mieszaniną socjalizmu, polskiego romantyzmu i chrześcijaństwa. Taka bomba atomowa rozsadzała człowieka od środka, rozwalała go na kawałki. Ale też każdy upadek uczył go. Powoli niestety, choć systematycznie dowiadywał się czegoś nowego o życiu i nieskończenie dużym zestawie kłamstw jakie to niby miały rządzić ludżmi i społeczeństwem ludzkim. Zrozumiał też że pod skorupą tej powierzchownej kultury jest druga głębsza, a pod nią może i następna, ale skorupa była taka gęsta i sztywna że przebijanie się przez nią stanowiło dla niego niemały problem. Mało tego większość ludzkiej energii była chyba zużywana na tworzenie iluzji jak i walkę z absurdami życia, i ta całą bezsensowną plątaniną przepisów, norm, nakazów, i zakazów, które zamiast pomagać przeszkadzały, a choć kiedyś miały może i sens, w co on osobiście wątpił, to dziś już okazały się przeszkodami.




"Defragmentacja".


Wkrótce zrozumiał że nasza kultura jest tak sztywna, ze jakiekolwiek działanie nie jest dla niego praktycznie możliwe. Poruszasz się w niej niby ledwo żywa mucha w smole, w jakiejś dziwnej mazi gęstniejącej z każdą chwilą której płynne kształty i formy zastygają. Przewidział to poeta pisząc że naród nasz jako lawa jest, ale od tego czasu ta skorupa stała się jeszcze sztywniejsza, grubsza i gęstsza, a przeniknięcie tej “wewnętrznej płynnej lawy” i przeniknięcie do dającego światło, energię i ciepło, trudne, lub praktycznie niemożliwe. Niemożliwe dopóki się nie rozbije tej starej zatęchłej skorupy. Czyli należało przeprowadzić defragmetację naszej kultury -myślał Złomek, czegoś podobnego w sumie do dekonstrukcji, a wtedy może zza ciemnych chmur beznadziei i absurdu wyjrzy chociaż na chwilę słońce, i ukaże sie piękne czyste pozbawione chmur błękitne niebo. Świeże powietrze, a może nawet delikatny powiew ożywczego wiatru.


Działania na rzecz defragmentacji kultury nazywał deformansami, czyli odkształceniem fałszywej bo nie funkcjonalnej, i nie przydatnej formy. I poprzez doprowadzenie jej do absurdu i groteski, -ośmieszenie jej. Tego dnia spacerując długo po swoim pokoju i uporczywie myśląc, wynalazł dwa sposoby. Pierwszym z nich było rozbicie struktur czyli defragmentacja, a drugim odkształcenie formy czyli deformanse. Rozbijanie absurdalnych i nieżyciowych struktur miało dotyczyć wielu dziedzin życia, relacji między ludzkich, starych mitów społecznych, polityki, i sposobu myślenia. Rozwalić , rozbić i rozkawałkować puzle po to aby ułożyć je na nowo, w sensowny sposób.


Zespól takich poglądów, mitów sądów i opinii nazywałem mapą umysłu, albo mapą świadomości, lub też bardziej zwyczajnie topografią umysłu, a nawet czasami geografią umysłu. Zbudowaną często z zupełnie irracjonalnych przekonań nie mających nic wspólnego z życiem. I trupów tych było na szafy, niepotrzebnie leżących w naszej narodowej szafie przekonań i zajmując wolne miejsce,-przestrzeń przeznaczoną do działań. Bo doprawdy, tak nie wiedzieć dlaczego, Polacy mają sie poświęcać dla innych. - Niby czemu - pytałem. My mamy ustępować innym miejsca, przepraszać, żyć nie swoim życiem. Dlatego tylko że tak powiedzieli w telewizji, albo tak powiedział na ambonie ksiądz? No i to wszystko należało od razu bezkrytycznie i bez zarzutu przyjmować . Chłonąć niby gąbka z wypiekami na twarzy i zarumienionymi policzkami.


Zapytacie mnie dlaczego, i pewnie nie bez racji, dlaczego odrzuciłem alkohol. Alkohol przecież podobno wypłukuję z głębi duszy wszystkie stare demony i potwory jakie tkwią w człowieku i przeszkadzają mu żyć. Oczywiście macie rację, pod warunkiem jednak, że potrafimy z tymi wychodzącymi na powierzchnie potworami coś zrobić, Rozpoznać ich śmieszne podstawy i urojone uzasadnienie ich istnienia, czyli po prostu wyśmiać. Zwalczyć albo zniszczyć, a więc pokonać w walce "na miecze". Ignorować. Przyglądać się im i próbować oswajać. Sposobów jest naprawdę dużo.

Metod na przemianę siebie było wiele, zgoda, myślał, całe miliony. Pod warunkiem jednak że ktoś potrafi się nimi posługiwać, bo oglądanie demonów niby telewizyjnego horroru lecącego na okrągło w telewizorze własnego umysłu, żeby się tylko wystraszyć siebie i powiedzieć “o jaki jestem zły i okropny, i na dodatek taki straszny” Nie miało najmniejszego sensu. Gorzej nawet, budowało niedobry obraz siebie w moim umyśle.



Złomek przystępuje do pracy.


Wkrótce Złomek przystąpił do pracy. - Wynalazłem gdzieś w szafie, jakiś stary zakurzony szkolny zeszyt - powiedział do swojej dziewczyny Pieguska, kilka lat pózniej kiedy opowiadał jej o tym - otworzyłem go i zacząłem powoli ale za to bardzo starannie w nim pisać. Jakim chce być napisałem po lewej stronie kartki.

Nie będę ustępował innym, bez względu na to kim są. Czy są może ważniejsi ode mnie, silniejsi, lub zajmują wyższą pozycję społeczną. Wszyscy ludzie są równi, bo każdy ma taka skórę i żołądek, -pisałem pracowicie w zeszycie w dużą linię, czerwonym ołówkiem. Po agresywnej wymianie zdań, lub zwyczajnej kłótni, nie będę się blokował i zatykał na całe godziny, lub co gorsza na tygodnie lub nawet miesiące, ale ...ale rozmawiał z ludżmi dalej. Tak jak po burzy nagle znikają błyskawice, a niebo robi się błękitne i spokojne [tu chodziło mu chyba o swoich najbliższych, matkę lub jego dziewczynę “Pieguska”]

Nie będę sie też poświęcał dla innych. “My Polacy” “lubimy bardzo sie poświęcać”, czcić klęski i wszystko co przegrane, ale ja [myślał dalej] nie zamierzam poświęcać się dla obcych sobie ludzi, i żyć nie swoich życiem w jakiejś absurdalnej misji życia dla obcych. Od czego już mu nawiasem mówiąc, stwardniał mocno mi tyłek jak podeszwa stopy. Mała dawka zdrowego egoizmu na pewno mi nie zaszkodzi. Oczywiście zdrowo pojętego egoizmu. Co też i w swoim zeszyciku zapisał , -nie to że napisał stwardniał mu tyłek, ale to że nie zamierza się poświęcać dla obcych sobie ludzi, którzy żyją gdzieś na końcu świata, a których czasami może nawet nie znał.

Muszę też wyznaczyć sobie najważniejsze cele do jakich dążę i realizować je, a także analizować co jakiś czas czy zbliżam sie do nich czy nie, -powiedział do siebie głośno.

A po chwili namysłu zapisał.



Inicjacje alkoholowe

24 luty

Jako człowiek inteligentny do jakich się zaliczał [ podobnie jak i większość ludzi których znał ] i jakim z pewnością był, postanowił poszukać czegoś lepszego i ciekawszego dla siebie. Zamiast z rozpaczy zapijać się na śmierć. Czegoś co będzie dla niego bardziej twórcze i inspirujące, choć wiedział ze wybór takiego rozwiązania oznaczać może w małym środowisku samotność, -a czasem nawet i wrogość otoczenia i dawnych przyjaciół -co jest chyba najgorsze gdy dawni przyjaciele stają się naszymi dzisiejszymi wrogami. Jednak Złomek był człowiekiem odważnym i lubił rzucać wyzwania sobie jak i światu. Bagatela. Musiał nauczyć sie też mówić nie.


Zaczął od uprawiania ćwiczeń jogi. Podręcznik do ćwiczeń jogi kupiła w miejscowej księgarni jego siostra całe wieki temu, a dokladniej gdy oboje mieli po czternaście lat. I tu muszę zaznaczyć ze były to ćwiczenia polegające na ćwiczeniach fizycznych, bez specjalnego odwoływania się mistyki. I poprzez ciało oraz oddech, stanowiły rodzaj pracy z wolą i charakterem. Trzeba przyznać że osiągnął całkiem niezłe rezultaty, a ćwiczenia jogi sprawiły że pozbył się chorób na jakie sie wcześniej uskarżał, schudł też znacznie i nabrał ładniejszej sylwetki, a nawet przestał sie tak okropnie garbić. Po dwóch latach uznał jednak że to nie jest jeszcze to, może był to krok ważny i w dobrym kierunku, i na pewno taki był, ale wiedział że należało szukać dalej, i wtedy odnalazł zen. Pojechał latem do Wrocławia żeby zdawać egzamin do szkoły plastycznej. Egzaminu nie zdał, co w przypadku szkół artystycznych nie jest niczym dziwnym, albo zdał ale się nie dostał, co w jego przypadku także nie dziwi, ponieważ nie miał wystarczającego przygotowania. Tak naprawdę to nie miał żadnego przygotowania, i nie wiedział tego co najważniejsze, czyli co trzeba wiedzieć i co na egzamin przygotować. Nie chodził nawet na teczkę i korekty, co wcale nie trudno sobie wyobrazić, bo on nawet nie wiedział że takie konsultacje istnieją i są potrzebne. Co tu dużo gada, ośmieszył się tylko i wygłupił.A jak zdawał na studia malarskie to wiał taki wiatr, że gdy szedł rano niewyspany ulicą z akademika na Pobożnego na uczelnie zarzucało go po całym chodniku,

-tu musze wyjaśnić że obraz służył jako żagiel, i wszytko nawet siły natury sprzysięgły się przeciw niemu, i mówiły mu żeby tam nie szedł. Mówił mu to padający na niego deszcz, wiatr zarzucający go na drugą stronę ulicy, a nawet przenikliwe zimno. Ale on niestety głosu natury nie słuchał.

Bo jego głowa wypełniona najprzeróżniejszymi dziwnymi ideami prowadziła go uparcie do przodu. Być może nawet te idee nie yły wcale jego, ale od kogoś pożyczone. Kto to wie?

Zawalił po raz kolejny. Tu autorowi przypomniał się starszy kuzyn Złomka kóry miał napisaną przez dyrektora szkoły tak okropną opnię że dostanie się na wyższą uczelnię graniczyło cudem. On niestety o tym ie wiedział. i z uporem maniaka podchodził raz za razem do egzaminu, a to raz oblał, a to znowu zabrakło mu dwóch punktów. Jakby jego ojciec, nauczyciel z tej samej szkoły, i na dodatek partyjny powiedział mu że nie ma szans spróbował by może starować na jakąś uczelnię techniczną. Jednak nie miał głowy do przedmiotów ścisłych, więc nie wiadomo. W każdym razie dawał i zdawał, a dyrektor szkoły będący znajomym jego ojca, bo nawet bywał na imieninach w jego domu, kiedy zobaczył na ulicy kuzyna Złomka robił tajemniczą dziwną minę. Zapytacie który socjalizm jest gorszy, odpowiadam oba są równie ohydne, bo kto dał im takie prawo żeby koncesjonowali ludziom życie i ich przyszłość. No ale powróćmy do naszego bohatera i jego rozmyślań.



Jeśli już niestety nie urodziłeś się we właściwym miejscu, i nie przyszedłeś na świat we właściwej rodzinie, ani chociaż przynajmniej w miarę dobrej dzielnicy, a nawet co gorsza nie chodzisz do dobrej szkoły w której obok ciebie siedzi w ławce przyszły premier, -to przynajmniej powinieneś wiedzieć co jest w życiu potrzebne i jaki rodzaj wiedzy należy posiadać, aby móc podążać drogą życia. Ponieważ wiadomo że w życiu liczą się odpowiedzi. Głównie i przede wszystkim. Na dodatek wyuczone na pamięć. Tak jak hasło i odzew. W jego otoczeniu nikt nie wiedział. Na przykład jeden z jego kolegów szkolnych o imieniu Toni pojechał na egzamin, i przez trzy dni sparaliżowany siedział sam w pokoju akademika nie wychodząc nigdzie, nic prawie nie jedząc a nawet nie paląc, od kiedy skoczyły mu się papierosy. Sparaliżowała go jakaś wewnętrzna siła i nie mógł się nigdzie ruszyć . Pomimo tego egzaminy poszły mu nawet całkiem dobrze i przypadły tematy, ale wyszedł zapalić papierosa do ubikacji i z tego powodu pilnujący uznali że wyszedł ściągać. No cóż musieli kogoś uwalić i wybbrali jakąś owce w ozach której nie zauważyli oznak sprzeciwu. Podczas egzaminu Toni pomagał innym, oni się dostali, a on nie. Wrócił więc załamany nocnym pociągiem do domu. Do małego miasta w którym mieszkał z rodzicami, a tam nie było najlepiej. Najgorzej że nie miał żadnych perspektyw. Wiedział też że jak otworzą się drzwi, ukaże się cierpiętnicza twarz jego matki, a on to będzie oglądał. Najpierw zobaczy jej nadzieje, a potem kiedy odpowie na pytanie zadane przez matkę,czy dostał się i jest studentem, zobaczy zawód jaki jej sprawił, i jej rozpacz połączoną z gniewem.


Nie wiedziała tego nawet jego siostra która również oblała, jedna z lepszych uczennic w szkole. Siostra zdawała egzamin

na akademie medyczną w Lublinie. - Bo to nie daleko – powiedzieli jej rodzice, a tam już studiowała siostra jej matki. Najpierw chciała zdawać na studia plastyczne ponieważ bardzo lubiła malować, i robiła to od dzieciństwa, ale rodzice wybili jej to z głowy. No może nie wybili, ale wyperswadowali. Za pomocą wielogodzinnych rozmów jakie toczyła z nią matka pod piecem w dużym pokoju, wzmocniona przez swoją siostrę lekarkę, czyli ich ciotkę. W końcu j namówili ją, a ona i dała za wygraną. To znaczy poddała się. Pomaganie ludziom i leczenie ich, jest też dobrym zajęciem dla człowieka. Całkiem przyzwoitym. Nieżle zarabiasz, a twoja praca jest pożyteczna i ludzie cie szanują. Siostra gdy pojechała na egzamin do Lublina po tym jak dała się przekonać matce i ciotce, przywiozła niezwykle cenną i przydatną informację dla siebie. Dowiedziała się bowiem czego oni od niej oczekują, to znaczy jakiego rodzaju wiedzy. Czego ma się uczyć. I jakie odpowiedzi ma poznać i na które pytania. Następnym razem zdała. Za rok pojechała do Wrocławia i zdała egzamin bez trudu, dostała się także na studia jako jedna z pierwszych na liście co było nie lada sukcesem. I poza pierwszym rokiem gdy zachorowała i miała operację , studia nie sprawiały jej problemów. Jesienią wsiadła do pociągu i pojechała studiować. Zamieszkała najpierw w wynajętym pokoju zdaje się że na Sępolnie, a potem w akademiku.

Wcześniej jeszcze miała jakieś studenckie praktyki.


Złomek oblał w każdym razie, ale w akademiku tak zwanego plastyka poznał jednego ze studentów ćwiczącego w piwnicy wśród starych ubrań i obrazów zen. I zaczęli ze sobą rozmawiać. Facet był dość dziwny i skonfliktowany z otoczeniem. Miał na imię Andrzej, i przez kilka dni ćwiczyli zen w piwnicy akademika na ulicy Pobożnego. Ćwiczenia zen polegały na pracy ze swoją świadomością -nazywaną w buddyzmie zen, "umysłem". Poprzez kontrolę oddechu, a konkretniej skupianiu sie na oddechu, bo oni bardzo nie lubią kiedy używa się tego określenia “kontrola oddechu” i poprzez to nieustanne skupianie się wyrabianie w sobie dyscypliny. Praktykujący siadał w określonej pozycji medytacyjnej ze skrzyżowanymi nogami lub też w pozycji nazywanej pozycją wojownika, i próbując nie poruszać sie koncentrował na przepływającym oddechu przez zamierzoną ilość czasu. Na początku krótko, dajmy na to przez pięć minut, a następnie coraz dłużej i dłużej, -aż nawet półgodziny. I te ćwiczenia wydawały się bardzo proste, a może nawet i proste były. Zbyt proste dla przeciętnego zachodniego umysłu.


W tym monecie zadzwonił ktoś do drzwi, a Złomiarz oderwał się od swoich rozmyślań i poszedł otworzyć. Gdy otworzył drzwi, jego oczom ukazali się ubrany cały na czarno Don Chichot i stojący za nim, uśmiechający się trochę niepewnie Stanisław. Zaprosił kolegów do środka i siedząc już w pokoju, każdy jak mu było najbardziej wygodnie rozmawiali pijąc herbatę i słuchając muzyki. W pewnej chwili Złomiarz przypomniał sobie artykuł jaki czytał w gazecie [chyba "Krakowskiej", lub “Dzienniku”] o słynnym księdzu Jacku, jeżdżącym rowerkiem podczas mszy w kościele św. Józefa na jego ukochanym Podgórzu. Opowiadał mu już o tym kiedyś Don Chichot, jeśli niczego nie zdeformował albo nie sprowadził do absurdu, co tak bardzo lubił robić. Co bardzo chętnie robił, i o czym świadczył już sam jego pseudonim. Namiętnie mieszając i przekręcając wszystko co się tyko przekręcić dało.


Scenariusz Don Chichota


Niedawno Don Chichot wymyślił całkiem ciekawy scenariusz filmu dziejącego sie w odległej przyszłości. - Zrobię coś oryginalnego i odkrywczego - powiedział pewnego dnia kiedy z nim rozmawia - Musze napisać scenariusz który w najgorszym wypadku przynajmniej zwróci uwagę na mnie i na moją pracę - I zabrał się za robotę. Przez kilka dni a mże i tygodni prawie wcale nie wychodził z domu, męcząc sie okropnie. I oto co napisał.

Kilka lat po czasie gdy amerykańska waluta straciła całkiem na wartości, i to z błahej z pozoru przyczyny. W czasach kiedy głęboka recesja największego rynku zamieniła się w krach. Wyłom w monopolu dolara pierwsi uczynili Irańczycy, za walutę wymienną wybierając podczas handlu paliwami płynnymi euro. Po nich poszli inni, i wkrótce już prawie cały świat handlował najpierw ropą a potem i innymi surowcami za pomocą euro oraz walut lokalnych i regionalnych Indii i Chin, albo nawet złota. Rezerwy dolara tak pieczołowicie gromadzone i trzymane w światowych bankach i sejfach co najmniej od stulecia, stały sie niepotrzebne a rządy i banki centralne państw wyrzucały je na rynek. Najpierw zrobili to Chińczycy i zaraz po nich Rosjanie, a wkrótce w ich ślady poszła reszta państw, a lawina zielonych papierów niby kula śniegowa toczyła sie w zastraszającym tempie. Jedna po drugiej padały giełdy, a ludzi ogarnęła panika. Do tego jeszcze FED po raz drugi załatwił rynek usiłując nim manipulować [pierwszy raz załatwił rynek -według Miltona Freedmana gdy zaczął manipulować pieniądzem doprowadzając przez to do wielkiego kryzysu w latach trzydziestych dwudziestego wieku, a dokładniej chodzi o interwencje FEDu i krach w 1929 roku ]


Nie tylko gospodarka amerykańska pruła sie w szwach i pękała, ale i inne państwa poczuły się zagrożone, ponieważ większość ludzi na świecie praktycznie prawie w jednej chwili otworzyła oczy i zrozumiała że współczesne waluty są zwykłymi kolorowymi zadrukowanymi papierkami nie różniącymi się od papierków po cukierkach. Natomiast rządy, i duże firmy zaczęły obawiać się że taki los może spotkać i ich kraje i przedsiębiorstwa. I wtedy złoto zaczęło na rynkach szaleć podobnie jak i srebro. Wszyscy bowiem chcieli mieć prawdziwe pieniądze ze srebra i złota, a nie jakieś kolorowe papierki pozbawione wartości. Jeden kraj po drugim zaczął wybijać prawdziwy pieniądz, a w paru nawet został obalony monopol pieniądza państwowego i zaistniała wolność monetarna, a obywatele mogli emitować własny pieniądz .


Na czele przemian stanęła Litwa razem z Białorusią, wybijając wspólnie trojaki i denary, obie monety zresztą bite według wagi książańskiej [ a więc cięższe od polskiej jeśli dobrze pamiętam o jakieś dwadzieścia albo dwadzieścia pięć procent]. Do nich dołączyła też wkrótce i Łotwa tworząc z Litwą i Białorusią tak zwaną unię walutową. Nowe pieniądze zaczęto wybijać w mennicy w Mitawie. Bank Centralny mieścił się w położonej malowniczo nad morzem Lipawie. Co sie jeszcze wydarzyło wartego uwagi, -po krachu amerykańskiej gospodarki miała miejsce tak zwana "Rewolucja Producentów". Według ideologów której, podstawą dla gospodarki współczesnego świata miały stać się małe domowe firmy, złożone często z kilku pracowników, -zazwyczaj rodziny, był to był po prostu powrót do gospodarki nakładczej i starych domowych warsztatów, -co było niezwykle popularne juz w średniowieczu, a w czasach kolektywnego sockapitalizmu niestety zanikło.. Powodowało to ogromną oszczędność, bo nie potrzeba było już budować, ogrzewać i ochraniać tylu ogromnych fabrycznych hal, i oszczędzano też co ważne na czasie i na dojazdach do pracy, za które nie musiano płacić. Skorzystało też na tym przy okazji środowisko naturalne, a powietrze w miastach zrobiło się czystsze. Ulice cichsze i bardziej zielone. Dzieci wychowywały sie w domach przy rodzicach, i uczyły od nich od najmłodszych lat. Co znowu powodowało ogromne oszczędności kosztów budowy i utrzymania szkół. Wolne pomieszczenia zostały zamieszkane natychmiast przez ludzi nie posiadających własnych mieszkań.


Aha upadł też w końcu komunizm na Kubie. Władze i ludzie rządzący krajem uznali że są gotowi do transformacji i zaprosili do kraju papieża Benedykta XVI, "pozwalając" opozycji na demonstracje i wiece w których ta żądała przemian i swobód. Władze "zgodziły się", i ci którzy wcześniej pilnowali banków lub zarządzali nimi, stali się ich właścicielami i dyrektorami. Żeby jednak nie było zbyt różowo, -w tym świecie przyszłości działał niezwykle grożny i niebezpieczny gang mający ambicje stworzenia alternatywnej podziemnej władzy i następnie przejęcia rządów nad światem. Do tego posłużyła im beztroska urzędników. Urzędnicy państwowi znani są bowiem z beztroski. I z powodu beztroski lub niedopatrzenia nastąpił wyciek danych osobowych. Niedostatecznie zabezpieczone bazy danych DNA zostały wykradzione z podobno świetnie strzeżonych laboratoriów policyjnych razem z opisem i charakterystyką ludzi na podstawie badań kodu oraz ich życiorysów. Badania niby były robione komputerowo i za pomocą jakiegoś kiepskiego programu, ale i tak niestety opisywały tak zwane "SPIRALE LOSU" wszystkich mieszkających w państwie ludzi, a znając charakterystykę osobowości ludzkich i ich słabości przestępcy mogli łatwo przejąć władzę nad nimi .

Istniało też na świecie kilka państw które wybrały totalitarną drogę rozwoju. W imię rzekomo świetlanego postępu ludzkości, i w trosce o bezpieczeństwo swoich obywateli granice kontroli obywateli posunęli do absurdu. Na przykład wszechobecność kamer sprawiła że liczba popełnianych przestępstw w miejscach publicznych spadła. Natomiast liczba przestępstw popełnianych w domach zaczęła gwałtownie rosnąć, i parlamenty paru krajów uchwaliły ażeby kamery śledzące ludzi znalazły sie też i mieszkaniach ludzi. Jedni szlachetni idioci robili tak bo w to naprawdę wierzyli, inni pragnęli kontrolować ludzi i mieć ich jak to mówili "na oku" , czy aby są grzeczni i nie spiskują skrycie w tajemnicy przed rządem. Jeszcze inni dla przykładu w państwie Klechostanie Ludowo Demokratycznym, kontrolowali ludność pod względem moralności, kamery tam zamontowane były nawet nad łożami w małżeńskich sypialniach, oraz w łazienkach i ubikacjach, -i specjalnie do tego wyznaczeni kapłani funkcjonariusze policji, śledzili nocami patrząc na setki monitorów czy ludzie nie uprawiają stosunków seksualnych, które zostały zakazane [za wyjątkiem specjalnych, tak zwanych "dni prokreacji"]


Z tych państw nazywanych w wolnym świecie "hodowlami" uciekali ludzie w miejsca gdzie się dawało jeszcze normalnie żyć, bo życie tam nie należało do łatwych. Powołując sie na wypociny prawie nikomu nie znanego wcześniej, profesora Rossitera ,władze uznały że wolny rynek jest wyjątkowo niebezpieczną i szkodliwą chorobą. Ludzi posiadających poglądy wolnorynkowe osadzano w szpitalach dla obłąkanych. Za chorobę uznana została też potrzeba wolności i niezależności [zwana tam "złowrogimi bakcylami wolności" ] a wszelkie próby życia prywatnego, do którego nie mogli mieć dostępu sąsiedzi lub przełożeni, kończyły sie zwykle, orzeczeniem lekarskim o chorobie i zamknięciem w szpitalu psychiatrycznym, albo przymusową terapią.

Niektórzy z nich byli pózniej w szpitalu potajemnie uśmiercani przez lekarzy, -zwykle poprzez wstrzyknięcie przez lekarza trucizny, podobny los czekał starszych i chore dzieci, -czyli niepotrzebnych państwu, ale o tym nie wiedział prawie nikt. Rządy tych państw wprowadzały wiele restrykcji i zakazów w trosce o wydajność siły roboczej, czyli swoich poddanych, wcześnie też odbierały dzieci rodzicom, bo już w szóstym miesiącu życia, przerażone tym że rodzice mogą uczyć dzieci kląć [na co wpadła pewna pani minister sama zresztą samotna i bezdzietna] Choć pozwalali je czasami oglądać, podczas tak zwanego dnia odwiedzin który przypadał w niedziele. Przychodzili wtedy rodzice i patrzyli przez siatkę, stojąc za ogrodzeniem, jak ich dzieci grają w piłkę lub bawią się na boisku "Domu państwowego", a co odważniejsi machali do nich nawet dyskretnie ręką [czy to były ich dzieci, czy tylko im się tak wydawało to zupełnie inna sprawa]. Nie było też żadnych gwarancji czy dzieci będą w domach nosiły kalesonki i ciepłe sweterki, i czy roztargnieni rodzice dopilnują tego, to druga przyczyna odebrania dzieci rodzicom. Rodzice mogli także molestować swoje dzieci, kiedy te były jeszcze małe.


Potem rodziny praktycznie zanikły, bo na ojców dzieci wybierani byli przez funkcjonariuszy państwa i lekarzy "wzorowi reproduktorzy" srebrni lub złoci medaliści pierwszego albo drugiego stopnia. Pojęcie dom prywatny zostało zabronione i znikło ze słowników, a w odniesieniu do pojęcia "dom" można było jedynie używać słów takich jak: dom państwowy, dom powszechny i dom publiczny. W niektórych z tych cholernych państw przeklinanych nieskończoną liczbę razy przez nieszczęśliwych mieszkańców, , choćby na przykład w Klechostani, rodzina jakoś przetrwała, ale na skutek silnego wpływu hierarchów kościoła uderzona została w same swoje podstawy cywilizacja europejska. Ponieważ uchwalony został całkowity zakaz aborcji, także tej ciąży powstałej w wyniku gwałtu, a wielu prawicowych kretynków, [ bo choć ich poglądy były szczere to jednak nie przemyślane], gorąco wspierało ten kościelny atak na rodzinę i cywilizację. Mało tego do Klechostani schroniło się wiele rodzin działaczy polskiej solidarności. Ludzie ci zatracili zupełnie zdolność do pracy i utrzymywania siebie za pomocą siły swoich rąk i zdolności umysłu. Najpierw w latach osiemdziesiątych zamiast pracować walczyli czyli zazwyczaj ukrywali się u sympatycznych młodych wdów, często zmieniając miasta i wdowy. W latach dziewięćdziesiątych zasiadali jak to się mówi we władzach, różnych komisjach i zarządach. Po tylu latach bezczynności przestali być zdolni do jakiejkolwiek pracy, a gdy nadeszła niezwykle gwałtowna "Rewolucja Producentów", uciekli z kraju lub zostali wypędzeniu jako pasożyci społeczni i najzwyklejsze w świecie nieroby. Wyemigrowali więc do Klechostani gdzie wspierali reżim i miejscowy establiszment .


Dzieci gwałtu.

[opowieść pewnego dziecka gwałtu które uciekło z Hodowli do wolnego świata]

W skrajnie socjalistycznej Hodowli Klechostani, pomimo restrykcyjnego prawa, które jedynie istniało na papierze, a jeśli działało to służyło zastraszaniu obywateli i budowaniu ślepego posłuszeństwa wobec władz, -tak zwanych nowych ludzi "czołobitnych", a nie służyło niestety zapewnieniu wolności, bezpieczeństwa i własności zwyczajnych ludzi, było wiele aktów przemocy i gwałtów. Dzieci poczęte z gwałtu z powodu całkowitego zakazu aborcji rodziły sie w rodzinach o nie najlepszym delikatnie mówiąc klimacie, wszyscy bowiem nienawidzili wszystkich. Mąż nienawidził podświadomie żonę i oczywiście dziecko, żona nienawidziła męża za że jej nie obronił i oczywiście dziecko będące owocem przymusu. Dziecko natomiast było w najgorszej sytuacji, zdając sobie sprawę że powstało w wyniku przestępstwa a jego naturalny ojciec jest człowiekiem który skrzywdził jego matkę. I w takiej nie dobrej atmosferze musiało wzrastać. Atmosferze cierpienia i niechęci. Jedynie kościelny establiszment nie ukrywał zadowolenia, rozbił rodzinę, choć inaczej niż w innych państwach Hodowli, [i bardziej podstępnie jak wąż], a ta najmniejsza w sumie grupa wsparcia kilkorga ludzi przestawała istnieć, więc dostojnicy kościoła zacierali ręce, bo tam gdzie żyli ludzie zaradni i dorośli po nich było nic [lub jak ktoś woli nic po nich, czyli nie byli potrzebni], ale jednak tam gdzie ludzie byli słabi, chorzy albo bezradni ich życie nabierało sensu, mogli radzić, kazać, karać i nauczać. Niektórzy wręcz podejrzewali miejscowy kościół że utrzymuje podziemne bojówki złożone z gwałcicieli. Koniec końców bo darujmy sobie całej opowieści dziecka gwałtu, po ukończeniu szkoły średniej uciekło do wolnego świata i tam pragnęło rozpocząć normalne życie ...


DEWOLUCJA

tymczasem podczas rozmów z Biurem Imigracyjnym "Dziecko Gwałtu" [pozwólmy na jego anonimowość ze względu na zrozumiałe fakty] nie użalało się nad swoim losem. Było natomiast, a dokładniej był, bo chodziło przecież o dorosłego już mężczyznę, mocno zaniepokojony kondycją ludzi zamieszkujących kraje zwane Hodowlami. Ludzkość poddana licznym manipulacją genetycznym, psychicznym i społecznym zaczynała sie uwsteczniać, czyli degenerować. Pozbawiona odpowiedzialności za swój los i swoje życie, pozbawiona wyzwań życiowych, stresów i wszystkiego co twórcze i przynoszące niepokój życia, robiła sie coraz słabsza, mniej odporna na choroby. I niestety głupsza, dla przykładu iloraz inteligencji około setki iq. Uchodził w Hodowlach za wybitny, i prawie na terenie Hodowli sie nie zdarzał. Usiłowali temu zapobiec przedstawiciele Ruchu na rzecz dzikości życia "Dzikie Serca". Faktem jest że gatunek ludzki w tamtym rejonie świata został jak to mówiło pracownikom biura Dziecko Gwałtu. "całkiem skudlony'. Ludzie zostali jak on o nazywał skundleni, rodzice zostali skundleni, mężczyżni zostali skundleni, i kobiety zostały skundlone, i dzieci także zostały skundlone. - Nikt w tamtym świecie nie był sobą - mówił ożywiony, gestykulując przy tym Dziecko Gwałtu. Tak to okazało sie że na skundlenie zwierzęcia, weżmy na to psa potrzeba jednego pokolenia, a na skundlenie i co sie wiąże odczłowieczenie człowieka potrzebne były dwa albo trzy.

I tak dalej, i tak dalej...


Don Chichot z przejęciem, drżącym głosem i cały poruszony -żeby nie powiedzieć w uniesieniu, opowiadał im scenariusz przyszłego filmu, a czasami czytał z lużnych wyrwanych ze szkolnego zeszytu kartek nerwowo ściskając pogniecione i przybrudzone kartki w dłoni, a znudzony słuchaniem Złomek myślał o swoim Piegusku. Stanisław zdjął kurtkę i rzucił niedbale koło siebie na podłodze, i przeglądał jakąś gazetkę muzyczną którą wziął ze stołu. Scenariusz znał na pamięć bo słyszał go już wiele razy, a film mieli nakręcić razem z Don Chichotem.

- I jak ci się podoba - zapytał Złomka, udając spokój i opanowanie Don Chichot - niezły jest, co? - rzucił po chwili.

- nooo trzeba by jeszcze nad nim trochę popracować , ale uujdzie - powiedział Złomek i spojrzał pytająco na Stanisława, żeby dowiedzieć się co on myśli. Ale Stanisław twardo czytał gazetę muzyczną i udawał że nie widzi jego spojrzenia. Tak naprawdę nie był to przecież żaden scenariusz, myślał Złomek, ale zaledwie pomysł na opowiadanie. Chichocki chyba nie widział nigdy prawdziwego scenariusza, ale jeśli on go będzie kręcił to jego sprawa.

Bo wiesz – mówił w jego stronę Don Chichot – przyszliśmy po to żeby cię namówić, no wiesz, no, żebyś napisał muzykę do naszego filmu, iii zagrał w nim razem ze swoimi kumplami z zespołu -

Złomek postanowił się zgodzić i bez namysłu przyjął propozycję przyjaciół. Na studia się nie dostał

i nie miał specjalnie nic do roboty poza siedzeniem w domu, i rozmowami z Pieguskiem oczywiście, a nawet należało by napisać że nie miał co robić oprócz oczywiście najważniejszego, czyli rozmów jakie przeprowadzał z Pieguskiem i spotkań z nią, a poza tym siedział także w domu. Kiedy nie wychodził na tak zwane Miasto, lub czasami, co prawda przyznać należy bardzo rzadko i sporadycznie: w miasto.


Czy filozofia wschodnia była zła? Nic z tych rzeczy. Złomek dostrzegał jego dobre działanie i właściwości, miał natomiast wrażenie graniczące z pewnością, które po jakimś czasie zamieniło sie w pewność, że nie jest to główne "lekarstwo" na jego "chorobę". Wyzwolenie z koła samsary jest rzeczą niewątpliwie ważną i nie zamierzał wcale jej kwestionować, chodzi o to, że to czego teraz najbardziej potrzebował do normalnego funkcjonowania w życiu. Dziś, natychmiast, tu i teraz a więc też w świecie materii. Potrzebował mocy, energii i pewności tak niezbędnej do działania, i [spóżnionej] inicjacji w dorosłość. Bo w oczach wielu był jeszcze dzieckiem a nie dorosłym mężczyzną. Czasami miał wrażenie że jedyną osobą w której oczach jest mężczyzną był Piegusek. Ona go uwielbiała, choć on o tym nie wiedział.



Dzień następny

i Następny przyjaciel Złomka, Zbyzos Kosmiczny.

Sporo w sposobie jaki patrzył na zycie i świat, zmieniło sie od czasu gdy jego stary kolega szkolny i to jeszcze z czasów podstawówki, niejaki Zbyzos Kosmiczny zaczął opowiadać mu o "Kodexie ze Svaringi". -Skąd wziął sie 'Kodex" w rękach Zbyzosa, podobnie jak kopie słynnego "Kalendarza Wiślickiego", po którym podobno wszelkie ślady zaginęły podczas powstania warszawskiego? Tego nie wiedział on, ale też nie wiedzieli jego inni koledzy. Większość znajomych po cichu podejrzewała że “Kodex ze Svaringi” napisał od nowa sam Zbyzos, ale nie chciał się do tego z nieznanych przyczyn przyznać, a oni nie chcieli się przyznać że wiedzą o tym i że go o to podejrzewali. Dlaczego? Może wstydził się, i obawiał że zostanie wyśmiany. Dość że go miał, a wiedzą płynącą z "Kodexu" dzielił się ze swoimi przyjaciółmi podczas licznych spotkań, w sposób oczywiście umiarkowany, niejako kroplując wiedzę ze swojej skarbnicy mądrości. Mdłości współczesnej mydlanej kultury lejącej się strumieniami z telewizorów włączanych po przyjściu z pracy i odbiorników radiowych a także i z gazet, -nikogo myślącego raczej nie interesowały. Natomiast wszelkie informacje o rzeczach nowych i nieznanych, a już szczególnie o naszej dawnej zaginionej tradycji chłonęli z niezwykłym wprost zainteresowaniem, a potem długo o tym rozmawiali. Czasami aż do póznej nocy słuchając płynącej w tle muzyki elektro i wypalając niezliczoną liczbę papierosów. Jeszcze w zadymionym w pubie, jak i w drodze powrotnej do domu idąc pusymi prawie o tej porze ulicami miasta.



Zbyzo opowiada o kodexie w jednym z Krakowskich pubów na podgórzu lub Kazimierzu, a Piegusek złości się na Złomka

KODEX ZE SVARINGI

- Pozwólcie że powiem wam parę słów o Kodexie - zaczął powoli i niezwykle uroczyście Zbyzo, co wzbudziło niewielki zdziwienie, bo przecież takich słów Zbyzos raczej nie używał - ale najpierw jedno słówko albo dwa, dlaczego nazywam go Kodexem ze Svaringi - [ i stosuje taką a nie inną pisownię. Otóż nie figuruje on w żadnych spisach, a jeśli ktoś nie wierzy mi nic łatwiejszego, może to spradzić. I dlatego idąc po prostu za jego posiadaczem czyli Zbyzosem Kosmicznym, nazywam go Kodexem, raz przez 'K" a iinym razem znowu przez "x" -czyniąc to całkiem dowolnie]

- Autorem Kodexu - mówił Zbyzos - jest prawdopodobnie jeden z mnichów mieszkających na Wzgórzu Lassoty, w czasach przed słynnym powstaniem jakie wybuchło w jedenastym wieku. Więc datować go należy na pierwszą połowę jedenastego wieku. Odnośnie treści natomiast, to możemy wydzielić w nim cztery główne grupy tematyczne. Pierwszą najbardziej interesującą Zbyzosa i kolegów, tak zwaną “ścieżkę wojownika”. W której zawarte są informację o ... Drugą o magi i praktykach magicznych naszych przodków. Trzecią zawierającą informacje związane z religią, światem bogów, kosmologią, i czwartą o strukturach polityczno-społecznych na terenie prapolski, plemion lechickich, a nawet Nowogrodu Wielkiego i krajów nordyckich. Warte uwagi jest porównanie systemu polityczno-społecznego wiślan z systemem Nowogrodzkim i islandzkim. W państwie wiślan na przykład: świątynie i tereny święte były własnością wspólną w przeciwieństwie do systemu islandzkiego. Istniał też pełniący w sumie funkcje reprezentacyjne zwierzchnik państwa. Ale sfery obyczajowe i polityczne nie interesowały najbardziej Zbyzosa jak i Złomka. Największe zainteresowanie budziły uwagi w tekście dotyczące drogi wojownika i systemu inicjacji jakim miał sie poddać przyszły wojownik, oraz każdy dorosły mężczyzna [ i tu musze dodać ze różniły się one od drogi mężczyzny, i nie każdy mężczyzna musiał albo nawet chciał czy mógł wchodzić na niebezpieczną ścieżkę inicjacji wojownika, a nie każdy wojownik przechodził przez ścieżkę inicjacji męskich choć przejście przez tą pierwszą oznaczało jednocześnie przejście także i przez drugą ] Ciekawostką jest też występowanie znacznych partii tekstu w języku polskim który autor osiadły na naszych ziemiach mnich musiał poznać dość dobrze.

Przy okazji muszę także zmartwić tych którzy oczekują odkrycia może jakiś wielkich tajemnic. "Droga" ta nie różniła sie bowiem zbytnio od dróg występujących w innych tradycjach idnoeuropoejskich jak na przykładnych "drogi niedżwiedzich skór' znanej z północnych krain europy, jak i starych tradycji drzewiańskich i obodrzyckich, oraz północno rosyjskich z okolic wspomnianego wcześniej Nowogrodu Wielkiego, Briańska i Pskowa. Składała sie z czterech ścieżek. Pierwszej: ścieżki niedżwiedzia, drugiej ścieżki wilka, oraz zająca i dzika. O dwu ostatnich nie będę pisał zbyt wiele bo o nich prawie nic nie wiem, natomiast uwagę swoją poświęcę pierwszej i drugiej...


- Gdzie byłeś przez tyle czasu. Czy ty się aby nie upiłeś - pytał zdenerwowany Piegusek Złomka. - Dzwoniłam do ciebie do domu trzy razy, i nikt nie podnosił słuchawki -

tu nasz uroczy bohater zrobił tragiczną minę, przełknął ślinę, chrząknął i - noo wieesz - próbował coś nieśmiało odpowiedzieć zbierając się na odwagę, ale nic mu nie wychodziło a jego wywody brzmiały mętnie. Ponieważ niestety nie potrafił kłamać. Wreszcie opowiedział jej w kilku zdaniach co robił tego dnia wieczorem. A ona moczyła mu głowę - tyle czasu straciłeś Złomku, jak tak mogłeś, mogłeś przecież pisać muzykę do tego scenariusza, albo szukać pracy, przynajmniej na jakiś czas, bo potem wiesz że mamy... -

W końcu dała się jakoś przebłagać. Ale trwało to trochę, na tyle długo żeby Złomek spocił się i poczuł zmęczony rozmową.



29 luty.

Rano Złomiarza obudził dziwny sen. Śniło mu się że wyciągał ze swojego gardła wiązki drutu, wkładał po prostu przez usta rękę głęboko do gardła i wyciągał z niego drut. Tego drutu były pęki, cała garść. Nad Krakowem świeciło piękne słońce i dzień zapowiadał się pomyślnie.

Kiedy wstał nie wiedział za bardzo za co ma się zabrać najpierw. Tyle tego było! Muzyka do filmu Don Chichota, “tajemny” Kodex ze Swaringi napisany prawdopodobnie przez Zbyzosa, do czego on z nieznanych powodów nie chciał się przyznać. Ale po chwili namysłu dzień jak zwykle postanowił rozpocząć od wypicia filiżanki kawy, a następnie szklanki soku i zjedzenia owoców jak mu “nakazał” Piegusek”, “bo to zdrowe wiesz”. Potem gimnastyka. I jakby się ktoś z boku przyjrzał mu to pomyślał by zapewne że jest człowiekiem bardzo zorganizowanym a nawet uporządkowanym. Mianowicie Złomek wstaje, następnie myje się, pije kawę i je śniadanie, potem medy.tuje przez chwilę bardziej skupiając się na sobie, ponieważ po przebudzeniu jest delikatnie mówiąc odrobinę nieprzytomny. Następnie gdy już nawiąże jako taki kontakt ze sobą ćwiczy formę z mieczem i gimnastykuje się. Oczywiście już od rana słucha muzyki. A słucha muzyki nie byle jakiej, rano zaraz po przebudzeniu słucha najchętniej oczywiście “Personal Jesus”, “Hurt”, i “I walk the line” w jednej z nowszych niekantrowych już wersji Johniego Casha, a dalej “Kimberli”, “Horsis” i “Glorii” nieśmiertelnej Patti Smith.

Lubi też elektronikę, i dynamiczny żwawy żeski rock, ale też i klasykę, głownie barok, to znaczy chętnie słucha “Henriego” Purcella i Vivaldiego, ale każdy musi przyznać że poza konkurencją jest oczywiście muzyka weselna z okolic Ostrowca świętokrzyskiego, i ludowe kapele spod Puław, nie wspominając o kapelach łemkowkskich. Goście wymiatają naprawdę w sposób niesamowity. Wszyscy znają muzyków amerykańskich ponieważ amerykanie i brytyjczycy kreują rynek muzyczny, ale oni nie umywają się do free jazowych kawałków w wykonaniu saksofonistów, klarnecistów i trębaczy grających na weselach pod Ostrowcem. Marsalis? Zapomnij o nim i to natychmiast, tak by ci powiedział Złomek, -gdybyś go tylko o to zapytał. On tam naprawdę nie miałby nic do roboty, mógłby jedynie siedzieć i słuchać. Z drugiej strony gdyby nagle stali się znani dajmy na to razem z kapelami łemkowskimi i ukraińskimi przestali by być tacy dobrzy w tym co robią. Natura bytu lubi sie skrywać, jak twierdzili już starożytni, i on o tym wie, więc gdyby ci goście weszli na pierwsze miejsca list przebojów genialną muzykę zaczęli by grać inni. Złomek na szczęście ma kilka dysków które przegrał kiedyś ze starych magnetofonowych kaset jakie pożyczył od kogoś, i pilnuje ich jak oka w głowie.

Wkrótce też, bo zanim zdążył jeść śniadanie zadzwonił do niego Piegusek. Piegusek spał chyba do dziewiątej, a jak tylko sie obudził postanowił zadzwonić do swojego Złomka i opowiedzieć mu sen, -jaki jej się przyśnił.

- Słuchaj mój kochany Złomku - mówił lekko przestraszony Piegusek - śniły mi sie dwa psy, szczekające zajadle na siebie w jakiejś dziwnej norze albo głęboko ukrytej w ziemi jamie. Bardzo agresywne wobec siebie a lękliwe i wystraszone wobec innych. Przybywało ich ciągle, i wkrótce w jamie pojawiła się cała psia rodzina, a obok niej zaczęły powstawać inne jamy, w których zamieszkiwały nowe psie rodziny. Agresywne wobec siebie nawzajem, i walczące o jakieś drobne i nieistotne sprawy, natomiast w towarzystwie obcych bardzo strachliwe i miłe, i ich biorące stronę a nie bliskich.

- o to jakiś rodzaj moralnego upadku - powiedział bez chwili namysłu Złomiarz, - bo czymże można nazwać działania skierowane przeciw sobie i przeciw swoim najbliższym, a podczas konfliktów opowiadanie się po stronie przeciwników swoich najbliższych. Przecież wszyscy którzy nie działają na korzyść swoją i bliskich są chorzy i mają zaburzoną psychikę. U nas to zresztą normalne, agresja skierowana przeciw sobie i najbliższym, a nie na zewnątrz, czyli tendencje do autodestrukcji, no te najgorsze samobójcze... -

- jakie to straszne Złomku, prawda, i jaki t potrafisz być mądry - odpowiedział Piegusek, - szkoda że się nie mogę do ciebie przez telefon przytulić - dodała.

- Najlepiej przyjedż do mnie tak zupełnie po prostu, wsiądż w tramwaj i przyjedż, bo życie przez telefon jest trudne -

Powiedział tak bo był przez pewien czas związany z jedną dziewczyną z którą życie prowadzili, jeśli można tak powiedzieć, przez telefon. Ona rozmawiała z nim przez telefon godzinami i nigdy prawie nie miła czasu żeby się z nim spotkać. Natomiast znajdowała czas żeby spotykać się z innymi facetami, o czym donosili mu co jakiś czas jego znajomi. Tłumaczyła mu się że załatwia z nimi różne ważne sprawy, ale tak się składało że on znał większość z tych gości i jakoś trudno mu było uwierzyć że oni mają do załatwienia jakieś ważne sprawy, no chyba że się maskowali. Zerwał z nią w końcu. Ona płakała, ale nie dał sie przebłagać. W każdym razie do tej pory miał uraz do telefonicznej miłości.

- może spotkamy się wieczorem, bo musze dzisiaj szukać pracy - odpowiedział Piegusek po chwili milczenia, kiedy to pewnie się zastanawiał.

- a więc dobrze, spotkamy sie wieczorem - Odłożył słuchawkę, a potem myślał jeszcze o swoim Piegusku, i o tym jakie kwiaty dla niej kupić. Jakie kwiaty posadzą w swoim bezwarunkowo pięknym ogrodzie za miastem albo nawet na wsi i jakie będą tam drzewa rosły. Chciał ją nawet o to jeszcze zapytać, ale pomyślał ze że jest pewno zajęta szukaniem pracy, i nie powinien jej przeszkadzać. Tak naprawdę to się wstydzil, ale nie chciał sie do tego uczucia przyznać.



Wilcza droga jest dobra

Tu mała dygresja, -już w poniedziałek zauważył, że pomimo kiepskiego nastroju, i nie zbyt dobrego samopoczucia, żeby nie powiedzieć podłego, bo był bardzo słaby. I zarówno jego ciało, jak i jego umysł były słabe, to jednak przestał unikać ludzi, i gdy tylko zauważył u siebie jakieś skłonności do unikania przechodzących ulicą ludzi, zamiast przejść na drugą stronę ulicy udając że na przykład chce obejrzeć witryny sklepowe [ jak to zwykle robił ] lub w jakiś inny sposób go ominąć, przechodził specjalnie blisko niego aby przyglądać się własnym reakcjom, i zobaczyć ich przyczyny. Przy okazji też sprawdzał co takiego "strasznego" stało się z nim, "i czy w związku z tym przeżyje". Zazwyczaj były to jedynie chęci do przebywania w jakimś stanie umysłu i psychiki uważanym przez niego za komfortowy, czyli nastroju. I niechęć do zmieniania go [ takie zwyczajne tkwienie i niechęć do zmiany, albo przyzwyczajenie do tego co jest bez względu na to jakie ] Niestety skłonności do przywiązywania sie do jakiś stanów umysły i ciała, oraz do nie wiedzieć czemu nie odczuwania jakiś płynących z głębi siebie impulsów zauważał u siebie często. A więc po prostu zwyczajne przywiązanie do czegoś, niechęć do odczuwania czegoś innego i spychanie, blokowanie tego, na dnie szafy umysłu albo psychiki. A przecież podążając drogą wojownika, [co zaakceptował prawie niezauważalnie, choć drwił czasami ze znajomymi z “kodexu” jeśli Zbyzos tego nie słyszał ] musiał akceptować pierwszą zasadę Kodexu ze Svaringi która mówiła że życie ducha nie jest na ziemi oddzielone od działania ciała i świata materii. Bo według naszych przodków, myślał, między życiem aktywnym a kontemplacyjnym nie było żadnej różnicy, a wojownik czyli człowiek działający w życiu, stał w nim wyżej niż na przykład kapłan. "Świat ze światła stworzony jest", -brzmiał cytat z jakichś starych mitów, najprawdopodobniej związanych z kultem Swarożyca, jak i cała księga poświęcona głównie Swarożycowi i Świętowitowi, czyli Bóstwu wojowników, i Bóstwu poszukujących wiedzy. A dalej "i świat ducha nie oddzielny od życia' [konkretnie chodziło o słynne "lepidło' czyli tworzywo z którego jest zbudowany, utkany, -tu jeszcze mała uwaga, tłumaczenie tekstów łacińskich przez Zbyzosa Kosmicznego dość dowolne, i raczej oddające ich sens]

Czyli wojownik inicjował się w życiu poprzez ciągłe wchodzenie w relacje z innymi ludżmi i rozwiązywanie swoich życiowych problemów, myślał Złomek. Miał walczyć z życiem o siebie i o swoich bliskich.

Wcześniej preferował strategię unikania, rozumując że jeśli większość ludzi których spotyka gdzieś po drodze idąc na przykład ulicą [ bo pozostańmy przy tym przykładzie ] ma do niego wrogie lub błahe nastawienie, to kontakt z nimi jest pozbawiony sensu. Idąc więc ulicą starał sie nie wejść w żaden kontakt, z mijanymi ludżmi, jeżeli tego nie chciał, tak aby między nim a nimi, nie zaszedł żaden rodzaj reakcji emocjonalnej, -była to jak nazywał strategia wilcza.


Obie były właściwe, i ta wilcza też, -co uzmysłowił mu Zbyzos Kosmiczny, podczas rozmowy, jaką prowadzili na ten temat kilka dni temu. - Unikanie niepotrzebnych kontaktów jest dobre, i wchodzenie bez strachu w sytuację życiowe oczywiście też – mówił Zbyzos, drapiąc się po głowie. - Chodzi o to – mówił dalej Zbyzos, nie przestając się drapać po głowie - żeby się nadmiernie nie przywiązywać do żadnej z metod, i wykorzystywać je stosownie do potrzeby, nie wahając się do zmiany strategi, taktyki i metody działania gdy zajdzie taka potrzeba, czyli z unikania przejść w kontakt, i z drugiej strony umieć odskoczyć na dystans jak tylko będzie potrzeba. Ja tak myślę że trzeba być plastycznym - Co też i Złomek ćwiczył.

Jeszcze jedno. Postanowił nie winić rodziców i najbliższego otoczenia za swoje niepowodzenia życiowe, -bez względu na ich przyczynę. Czy przyczyną tą miał być jego los, geny, niezbadana wola Boża, wychowanie, tak zwany ślepy przypadek czyli tak zwany biohazard, w którego istnienie nie wierzył, albo po prostu prawo karmy, czyli zespół przyczyn i skutków.




Odebrać Władzę Politykom

Aha zapomniałbym, podczas porannej rozmowy Złomka z Pieguskiem, dyskutowali jeszcze o nowym stowarzyszeniu jakie powołali do życia. Stowarzyszeniu nadali nazwę "Odebrać Władzę Politykom". Stowarzyszenie powstało z inicjatywy Złomka, Pieguska, Zbyzosa i Stanisława, a także “pana Chłopa" Chłopickiego, oraz jeszcze kilku znajomych, a jego celem było właśnie odebranie władzy politykom. - Tym zepsutym, zdeprawowanym, amoralnym ludziom, pozbawionych często jakichkolwiek zahamowań. W czasach powszechnego internetu i telefonów, większość przecież funkcji jakie sprawowali politycy była już przecież anachronizmem, i tak naprawdę czymś niepotrzebnym – mówiła na spotkaniu organizacyjnym dziewczyna Stanisława, Ludka. - Bo według naszej konstytucji władzę sprawował naród, a że nie mogli kiedyś sprawować jej wszyscy mieszkający w kraju ludzie, ani nawet większość zebrać w jednym miejscu i zajmować się

sprawami kraju, wybierali do tego celu swoich przedstawicieli, ale przedstawiciele odebrali im kraj, ze swoich wyborców czyniąc poddanych. Teraz jednak kiedy istniała możliwość powrotu do demokracji bezpośredniej jak w czasach demokracji plemiennej, i dzięki powszechności internetu i telefonu ludzie mogli praktycznie głosować w każdej sprawie, większość przedstawicieli była już niepotrzebna – kończył z dumą swoją kwestię, patrząc w stronę Ludki, pytającym wzrokiem czy dobrze wypadł . Za swojego patrona, po namyśle przyjęli Stańczyka, czyli o rzeczach trudnych do przełknięcia i nie zbyt miłych postanowili mówić w sposób wesoły i dowcipny. Tak jak ich przeciwnik.

Jak powstało stowarzyszenie, zapewne zapytacie? Zwyczajnie, pewnego deszczowego dnia nie mieli specjalnie nic do roboty i siedzieli w jakiejś knajpce na podgórzu albo na rynku głównym, lub może na kazimierzu - ale czy to takie ważne? Siedzieli w knajpce, padał deszcz, na zewnątrz była chłodna wietrzna ponura pogoda i nudzili się. W knajpce panował taki hałas że nie mogli rozmawiać, a muzyka była wyjątkowo podła. prawie tak podła jak serwowane tamtego dnia ciepłe piwo, albo nawet bardziej. tak naprawdę o nie wiadomo co było gorsze.


Dany inny dobry kolega Złomka.

Dany i pokój zmiany.

Gdzieś o godzinie dwunastej przyszedł do Złomka Dany. Dany martwił się bo niby stał się już od jakiegoś czasu człowiekiem wolnym jak mu się przynajmniej wydawało, ale jednak nie do końca i nie tak bardzo. Bo w przypadku osób z którymi był mocno związany emocjonalnie ta wolność jakby malała, jeśli w ogóle nie nikła. Wtedy znowu miał na szyi żelazną sztywną obrożę i nie umiał, albo nie mógł powiedzieć nie, tak jak kiedyś nie umiał powiedzieć "nie" swoim kolegom i znajomym.

- Chyba znowu zrobię z siebie bydło, a potem się wyszmace Złomku - stwierdził ze smutkiem Dany, bo jutro przyjeżdża do mnie rodzina, konkretnie do mojej matki. Znowu schlam się jak świnia, jak najgorsze bydle i zatracę wole, a potem świadomość istnienia i świadomośc swoich czynów. Znowu jestem w żelaznej obroży i znowu jestem zniewolony, a z tego powodu zdenerwowany wściekły i zły - Złomo wrzuci na komputerze Melankoli niezły numer lulu Rouge, tak aprawdę to ich największy przebój i przy muzyce

wspólnie zaczęli zastanawiać się jak rozwiązać jego problem, tak aby był w stanie zachować wolną wolę czyli zdolność do wyboru dobra i zła. I w miarę możliwości nie niszczyć struktur rodzinnych. Zadzwonili też do Zbyzosa.

- Mam pomysł - krzyknął Złomek, -może spróbuj wejść do pokoju zmiany? - Z tego pokoju Złomek był bardzo dumny.Pokój zmian wymyślili razem Piegusek i Złomek.


A właściwie to tak naprawdę wymyślił go Piegusek podczas nauki języka angielskiego, na płatnych kursach ponieważ w szkole wiele się nie nauczyła [ w języku angielskim tak się chyba określa przebieralnie, ale Piegus nadał nowe znaczenie temu pojęciu]. Złomiarz jedynie zaprojektował i zbudował go. Jak wyglądał "pokój zmian" nazywany też czasami pokojem zmiany, lub pokojem przemiany? Już odpowiadam, otóż w pokoju Złomka wydzielili małe pomieszczenie oddzielając je kolorowymi tkaninami od reszty, a na pionowych bambusowych kijach wisiały właśnie te tkaniny niby kotary. Pionowe bambusowe kije były przewiązane lub w niektórych miejscach przybite do pionowo umocowanych bambusów, na zasadzie krzyżakowatej. Piegusek zresztą często eksperymentował badając wpływ koloru tkaniny na psychikę ludzką, do czego chętnie wykorzystywał Złomka. - Może byśmy Złomku powiesili czarne zasłony na ścianach naszego pokoju zmiany? mówiła niewinnym słodkim głosem. Co w ich języku oznaczało "może byś tak powiesił czarny materiał na bambusowych kijach zamiast tego poprzedniego żółtego, a Złomek wtedy myślał, -że też dałem się nabrać na ten słodki i niewinny uśmiech, i ten słodki iewinny głosik, wtedy gdy wychodziliśmy razem z kaplicy świętego Grenemona pamiętnego wieczoru kiedy zobaczyliśmy się po raz pierwszy. Po czym zwykle w takich sytuacjach, jakby ona wyczuwała co myśli Złomek, mówiła - proszę cie mój drogi Złomku, nie bądż taki naburmuszony, i nie obrażaj się na mnie - dodawała A Złomek wstawał wtedy posłusznie, i stojąc na taborecie lub kiwającym się niebezpiecznie na wszystkie strony starym rozlatującym się krześle odpinał stare tkaniny, przypinając jednocześnie nowe. Zamieniając zasłony w kolorze krwistej żywej czerwieni karmazynu polskiego na czarne, a te znów na intensywnie żółtcie lub zielenie . Wcześniej jednak Piegusek siadał na krześle stojącym w środku "pokoju zmian" i jak twierdził, “przyglądał sie sobie” - Nie, mówiła, jednak zmieńmy na czerwone - I wtedy po raz kolejny przepinał tkaniny, a było tak dopóki się nie zdenerwował. Potem czasami dokładali do pokoju przemian drugie krzesło i stolik


Ale na czym polegał pokój zmian? Pomysł był banalnie prosty. Po prostu należało wejść do pokoju, usiąść na krześle i wpatrując się przez chwilę w czerwony kamień leżący na stoliku [ lub inny w zależności od tonacji kolorystycznej jaka panowała w pokoju ] skoncentrować się i uspokoić powoli umysł, a następnie wypowiedzieć formułę: - od dzisiejszego dnia zmieniam w sobie to i to - Najdziwniejsze i najśmieszniejsze że działało Nie wiadomo jak i nie wiadomo dlaczego, ale zwykle działało. Czasami wchodzili do pokoju razem, trzymając się za ręce, i następnie siadali oboje na krzesłach [po to były im potrzebne dwa krzesła] by po chwili wypowiedzieć wcześniej wspólnie ustalone magicze zaklęcie. Zwykle dotyczące ich przyszłości, którą mieli spędzić oboje razem, -jak planowali.

Piegusek poszedł jeszcze dalej w swoich eksperymentach kolorystycznych, ponieważ latem nosił często czerwone kolory ubrań, czerwoną sukienkę torebkę i buty -ponieważ lato kojarzyło jej się z ogniem i czerwienią. Jesienią i wiosną zielone, czasami z dodatkiem pomarańczy, i w takiej tonacji kolorystycznej poznał ja właśnie Zlomek [ubrana była w zielenie z dodatkiem pomarańczu, zdaje się że nosiła pomarańczową apaszkę albo chustkę zawiązaną na szyi, a może to był szalik, i miała do tego czarną skurzaną kurtkę ] Jednak używanych kolorów zgodnie z porą roku i aurą panującą na zewnątrz nie było regułą. Robiła to gdy odczuwała taką potrzebę. Podobnie rzecz się miała z kolorami napojów które piła i jedzenia.

Złomek także czasami eksperymentował z kolorami, ale jednak odmiennie od niej. On “zamiast wzmacniać wolał równoważyć” jak tłumaczył Pieguskowi. I tak podczas panujących latem upałów lubił kolor niebieski kojarzący mu się z chłodem, a gdy za oknem było deszczowo ciemno i pochmurno lubił patrzyć na przedmioty dające jasne żywe podnoszące poziom energi światło.


Powróćmy jednak do cierpiącego Danego. Wpadli na pomysł, aby naprężał i po chwili rozlużniał wszystkie mięśnie szyi gardła i krtani. Potem żeby krzyczał: - jestem wolny, wolny, wolny, i nie zgadzam się na nic czego nie chce - uderzając przy tym w worek bokserski stojący w rogu pokoju Złomka. Następnie już wiemy, miał wejść do pokoju zmian i wypowiedzieć formułę dotycząca przemiany jego świadomości. "Ściany" pokoju zmian były tego dnia krwisto czerwone podobnie jak kamień leżący leżący na stoliku. A musicie wiedzieć ze Piegusek lubił eksperymentować także z kamieniami, niekiedy uważała że przezroczysty kryształ lub kamień w kolorze niebieskim albo żółtym, czy tez zielonym, jest bardziej odpowiedni do pracy nad swoim umysłem i świadomością. Czasami znowuż dla odmiany twierdziła że kamienie stałe i ciężkie są korzystne żeby niejako mocniej zakorzenić się w swoim ciele. I tak mówiła Złomkowi – jeśli chcesz zobaczyć świat bardziej lekki i przejrzysty to wpatruj się przez chwilę w kryształ, a jeżeli uważasz że jesteś za mało stabilny to wtedy wpatruj się przez chwilę w ciężki kamień - Złomek wtedy musiał wyobrażać sobie że jest ciężki jak kamień [ jestem jak kamień polny, myślał w takich chwilach ] W tym celu żeby bardziej poznać charakterystykę kamieni, studiowała też uważnie astrologię, -czy informacje związane z ruchem ciał niebieskim wykorzystywała w swojej pracy? -trudno powiedzieć . W każdym razie z nudy uczynili świetną zabawę.

...ale wcześniej roześmiali sie jeszcze, na leżącej na stoliku gazecie o nazwie "Polska", Złomek przeczytał artykuł o rekolekcjach posłów jednej z partii politycznych w klasztorze benedyktynów w Tyńcu. Setka posłów miała najpierw spędzić noc w hotelu, a następnie w restauracji 'Mnisze Co Nieco" zjeść skromne śniadanie złożone z karmazyna w sosie z białego wina i kaparów, lub łososia z grilla, i wszystko oczywiście suto popijane klasztornym winkiem przywiezionym z Austrii [wiadomo post a więc skromnie i co najważniesze za darmo, a konkretnie za cudze pieiądze]. Na gazecie leżały też okruchy i kawałki wczorajszej bułki, i stała popielniczka z niedopałkami, a nieco dalej prawie na brzegu stolika, pusta butelka po czerwonym winie wypitym poprzedniego wieczoru przez Pieguska i jej Złomka, -a konkretniej przez Złomka, bo Piegusek tylko “zamoczył w winie usta” [jak powiedziała do swojego ukochanego].



Dany w żelaznej obroży.

Parę słów o Danym.

Dany jako dziecko wojny urodził sie na linii frontu, dokładnie w samym środku wojny dwóch zwalczających się ze sobą sił. I ścierających nieustannie aktywnych frontów atmosferycznych dwóch przeciwstawnych mas powietrza.. Te wrogie armie toczące ze sobą nieustającą prawie nigdy wojnę, to byli jego rodzice, ojciec i matka. Ale ze względu na nadmierną wrażliwość jaką niestety posiadał, wojna nie wzmocniła go niestety, i nie zahartowała na trudy życia -ale przeciwnie mocno osłabiła. Konflikty zresztą w jego domu stanowiły chleb powszedni. - Bo były na śniadanie, obiad i kolację - jak zwykł mawiać Dany, i cała energia domowników zużywana na na niekończące sie starcia. Prawdopodobnie o władze i dominacje jak przypuszczał, czyli które z rodziców będzie zarządzało ogniskiem domowym. Na nic innego nie starczało już sił. Pomimo tak mocnego treningu asertywności, Dany nie był jeszcze człowiekiem całkowicie wolnym ale ciągle się wikłał w gry społeczne i z irracjonalnych powodów udawał kogoś innego niż był naprawdę. Co najdziwniejsze, nie mając w tym racjonalnego interesu. po co więc grał? Zapytacie. Żeby wiedział on sam po co, ale Dany tego nie wiedział. Podejrzewał jedynie że jest to wynik wychowania i edukacji jaką przeszedł w domu rodzinnym. Od dziecka miał być więc miłym, grzecznym, i uprzejmym dzieckiem. Przytakiwać i uśmiechać się. Robić miejsce innym, ustępować, i nie myśleć nigdy o sobie,. I jakby jeszcze tego było mało to na pierwszym miejscu miał stawiać zawsze drugiego człowieka i jego i korzyść, a nie siebie i swoich najbliższych. Musiał też stale uważać żeby przypadkiem nie zranić kogoś przypadkiem, ani już nie daj Boże nie sprawić przykrości drugiemu, obcemu dla siebie człowiekowi. Ale inni tak wcale nie uważali, a wręcz przeciwnie, wydawało mu się że bez skrupułów wykorzystują jego naiwność.


Nie działał w każdym razie dla swojej korzyści i swoich najbliższych, a więc był zniewolony. Potwornie zniewolony, jak uważał. I zamiast żyć, grał role w cudzym filmie - Jakie to okropne – powiedział kiedyś Piegusek, gdy usłyszał o problemach Dannego.

Na dodatek rodzina Danego wywodziła się ze wsi, i nie podzielała jego oraz siostry artystycznych upodobań i zdolności. Dla nich wszystkich liczyło sie tylko to co

“widać na talerzu” i co związane jest ze światem widzialnym materii, czyli pieniądzem, posiadaniem, i wygodą. Kto miał więcej, ten był ważniejszy i lepszy. Ten się po prostu liczył.

Matkę oskarżał kiedy był młodszy o "terroryzm psychiczny"

Osobowość silna, że nawet władcza, i nie znosząca sprzeciwu, a nad otoczeniem dominująca. Ojciec całkiem wycofany w głąb siebie i tajemną głębie swojego ukrytego życia. -Żył podwodnym życiem, w podwodnym świecie – jak stwierdzał krótko Dany, kiedy o nim mówił. Choć oboje usiłowali narzucać mu ciągle jakieś role do odegrania przed światem, a podczas odgrywania tych ról niby aktor statysta, lub walki z nimi [to jest z rodzicami] miał wrażenie że zapominał o sobie i o tym kim jest. Spod licznych niekończących się masek wyzierała czasami wielka pusta i jeszcze większa samotność. Pukał wtedy palcem w swój korpus pomiędzy żebrami, gdzieś w okolicy serca i pytał, - halo, jest tam ktoś? - odpowiadała mu wtedy wielka cisza, i wielkie milczenie, a stuk jaki wywoływał dżwięk uderzanych palców brzmiał: nie wiem, nie wiem, nie wiem. Nie wiem czy tam ktoś jest. Zgadnij sam.


Gdy już dorósł, często nie mógł wyartykułować swoich potrzeb i chęci, ani w działaniach kierować się własnymi dążeniami. To tak jakby wbrew swojej woli musiał żyć dla innych, ale nie dlatego że chciał, ale dlatego że musiał. Czuł się czasami jakby miał na szyi żelazną obrożę, a w mózgu wszczepionego czipa. Dlaczego czegoś nie robił choć chciał, i dlaczego nie mówił tego co myślał? Pogrążony w niby jakiejś gęstej mazi, która paraliżuje jego ruchy i do tego z obrożą na szyi. Prawdę mówiąc nie wyglądał najciekawiej, i niewielu mu zazdrościło jego sytuacji,.

Nieraz rozmawiali w trójkę ze sobą, to znaczy Dany, Złomek i Zbyzos, a czasami także i inni. I często podczas tych rozmów jakie prowadzili godzinami ze sobą, podczas

których jeden z nich zwykle pytał: “dlaczego Dany nie mówisz tego co chcesz powiedzieć, czy to jest strach czy też może obawa? Czego się człowieku boisz. Co się wtedy stanie gdy powiesz “nie”. Utracisz akceptację, pozorną przyjażń lub pozorne fałszywe koleżeństwo?” - Co ci mogą zrobić - pytał Zbyzos, - utracisz ich akceptację? Odrzuć już teraz ich akceptację. Zranią twoje ciało? Odrzuć związanie ze swoim ciałem. Do cholery! Pieprzyć przywiązanie do swojego ciała! W ekstremalnym przypadku zabiją cie? No to porzuć strach przed śmiercią, i ostatecznie porzuć cały strach przed życiem i przed śmiercią. Bo jedno i tak niezauważalnie przechodzi w drugie - o czym też pisało w "Kodexie", a co mówił sakramentalnie Zbyzos, kończąc w ten sposób wszelkie ważne dyskusje i rozmowy.


[ciekawe że wszyscy główni bohaterowie opowiadania byli postaciami filmowymi, Złomek swój pseudonim zawdzięczał reklamie o Złomku z Chłodnicy górskiej. Dany filmowi, którego bohater miał właśnie obroże i był zniewolony przez jakiegoś okrutnego człowieka, a Zbyzos Kosmiczny, to postać z filmu rysunkowego autora. Jakby sie chciało powiedzieć że "cały świat jest aktorstwem" ]




Niedzielne pijaństwo, i poniedziałkowa pokuta

Niestety, zadzwonił telefon, i Dany musiał wyjść w poważnej sprawie, a potem już nie wrócił. W niedziele upił się, i następnego miał potężnego kaca. Ale luki w pamięci były jeszcze gorsze od kaca. I to dopiero był jego prawdziwy kac. Ponieważ nie pamiętał wszystkiego co sie wydarzyło, obawiał się czy nie powiedział przypadkiem zbyt wiele lub uczynił coś co mogło dotknąć lub skrzywdzić innych, swojego wujka, jego żonę lub syna, albo swoją matkę. Najgorsze że nie pamiętał także co robił gdy wyszedł z domu do czasu kiedy wrócił. Ale trudno, nie udało się, więc przynajmniej należy wykorzystać co jest. Pomyślał że dobrze by było obserwować siebie w tym nie zbyt komfortowym dla niego stanie. I przyglądał sie sobie, doznaniom płynącym z jego ciała i duszy. To znaczy konkretnie chodziło mu o to aby nie dać się tym wszystkim grożnym potworom które podczas kaca bezczelnie wychodziły z niego i przeszkadzały mu jak tylko mogły. Próbowały wciągać go we własne ciemne otchłanie i grożne nieznane krainy i warunkować. - Koniec z nocami duszy, i mrokami duszy! Mam to głęboko w ... Do cholery co jest! - wykrzyknął zdenerwowany, i natychmiast postanowił się sprzeciwiać - ponieważ jestem właścicielem siebie -dodał zdenerwowany, - właścicielem swojego ciała i duszy - Jeśli nie chciało mu się nic robić, i zamiast działać wykonując to co w danej chwili było dla niego ważne, wolał leżeć, wtedy przełamywał ten nastrój i działał. Jeśli miał jakieś obawy i lęki robił podobnie, przełamywał je. - Ponieważ samo obserwowanie doznań płynących z głębin ciała i duszy nie ma większego sensu, jeśli nic sie nie robi z nimi, -tak uważał.


Pijaństwo miało też dobrą stronę, czuł sie fatalnie, ale wiele osób twierdziło że wygląda świetnie. Po pijaństwie gwałtownie też wzrastała u niego potrzeba życia duchowego i mistycznego. Poczucie winy sprawiało że modlił się za wszystkich których mógł poprzedniego dnia skrzywdzić albo zranić. Modlił się we wszystkich znanych sobie religiach. Najpierw odmawiał chrześcijańskie modlitwy do Boga, potem jeśli te nie pomogły, a nie pomagały przynajmniej nie na tyle by nie zmienił mu sie nastrój, wtedy mówił buddyjskie mantry. One nie pomagały, i na koniec znowu modlił sie do Boga , z tym że używał imienia Boga w brzmieniu prapolskim. [tak się złożyło że religie u niego nakładały sie na siebie, nie tyle wymieniał jedną na drugą, co dodawał. Wstyd też napisać ale jemu bardziej chodziło o zmianę nastroju i samopoczucia czyli o komfort. Podczas kaca czuł się fatalne, o konsekwencjach swoich działań jeszcze nie myślał. Nie miał takiego doświadczenia bo był za młody ]

Zrozumiał też że jest uzależniony emocjonalnie, tak jak uzależniony był jego ojciec, i jego kuzyni, wszyscy synowie brata jego ojca, z których jeden po wielu reanimacjach przestał w końcu pić, a drugi zmarł będąc pod wpływem alkoholu, a niektórzy podejrzewali nawet że został zamordowany. Uzależniony od emocji, bo nadużywanie alkoholu, jedzenia albo narkotyków jest jedynie skutkiem a nie w żadnym wypadku przyczyną.

Dany miał zawsze jakieś problemy, i spotykały go jakieś dziwne przygody. Dla przyładu niedawno, a dokładnie ydzień temu, gdy wybrali się w sobotę do Łodzi, został pobity przez ochroniarzy kiedy wychodzili z dyskoteki. Powiecie że to nic nowego, że wielu młodych ludzi zostało pobitych przez ochronę na dyskotekach, w pubach albo supermarkecie? Że w prasie praktycznie co tym piszą o takim wydarzeniu? Być może co nie umniejsza jednak w żadnym stopniu tego co się z nim stało, bo bolała go ręka przez miesiąc.


Ciamcia Ramcia to ja

....ciamcia ramcia to ja, -myślał o sobie Dany. Jutro zamierza szukać mieszkania dla siebie i pracy. Mieszkania to mocno powiedziane, gdzie tam mieszkania. Tak naprawdę marzy o jakimś tanim, jednoosobowym pokoju na początek. i najprostszej pracy, aby przynajmniej zacząć.

Ale czy skończy się tak jak ostatnim razem na całodziennej wycieczce po mieście, i powrocie do domu wieczorem. Czy wystarczy mu odwagi, energii i zdecydowania, żeby przynajmniej przez kilka dni z rzędu chodzić wokół problemu jaki ma do rozwiązania i obwąchiwać go niby pies? Chodzić,chodzić i chodzić. I szukać. Uporczywie ]

Dany wstanie rano, ale nie tak prędko. Bo najpierw sie obudzi, przeciągnie się raz i drugi, a jeśli po chwili leżenia nie zaśnie znowu, to wtedy energicznym ruchem zerwie się z łóżka. Następnie zje śniadanie. Oczywiście wypije jak zwykle kawę, i zapali papierosa. Wcześniej sie oczywiście umyje, nałoży na siebie ubranie. Potem zrobi małą gimnastykuje albo nawet poćwiczy z mieczem. A jak powoli zacznie coś kojarzyć z otaczającego go świata wtedy wyjdzie na ulice, i pójdzie na najbliższy przystanek tramwajowy. Usiądzie sobie spokojnie na ławkę przeglądając może jakąś ciekawą książkę, a gdy przyjedzie jego tramwaj wtedy wsiądzie. Tramwaj nadjechał wkrótce i Dany do niego wsiadł. W tramwaju myślał o sobie i o niedzielnej pijatyce. Zauważył u siebie na pewno dwie rzeczy. Po pierwsze w silnym mocnym ciele, otoczonym na dodatek mocną energią jak mu się zdawało, krył sie wrażliwy i delikatny chłopiec, nazwijmy rzecz po imieniu: mały bezbronny dzieciak. Drugie co zauważył to że niestety, lub stety, a chyba jednak niestety, alkohol rozlużniał w nim napięcia ciała jakich nie potrafił rozlużnić albo rozbić w inny sposób bez udziału alkoholu. Dobrze że alkohol je rozpuszczał, ale nie dobrze że on nie potrafił tego zrobić w inny sposób. Co jeszcze zobaczył? Zobaczył że alkohol jest dla niego rodzajem startera, rozrusznika dzięki któremu może wchodzić dalej w głębiny duchowego lub społecznego świata, [już oczywiście bez alkoholu]. I tak to Dany jechał tramwajem linii numer sześć, linii której nie znosił, ponieważ kiedyś złapali go przy ulicy kalwaryjskiej bez biletu i to w chwili kiedy już prawie wysiadał , a mandat urósł do kosmicznych rozmiarów. Tym razem także nie miał biletu, dwa złote w tamtych czasach to dla niego całkiem niemały pieniądz.

Akcja powieści tymczasem przenosi się do mieszkania Złomka. Złomek dzieli sie swoimi przemyśleniami z Piegusem na temat łóżek czym wzbudza u niej podejrzenia odnośnie jego intencji. I mówi też trochę o depresji


LEŻENIE W ŁÓZKU PARAMI

Złomek natomiast siedział u siebie w domu. Gotował obiad i krojąc ziemniaki jakie które miał pózniej po pokrojeniu w kostkę wrzucić do zupy, przypomniał sobie rozmowę jaką prowadzili kiedyś z Pieguskiem. Kroił takżę marchewkę, i pory, część składników do zupy przygotoała wcześniej jego matka, zanim wyszła do pracy. A sama rozmowa wyglądała to mniej więcej tak:

Można by zacząć to niby filozoficzne króciutkie opowiadanko Złomka, a następnie rozmowę jaką prowadził z Pieguskiem od opisu, albo przynajmniej od jego próby, .... leżenia w łóżku parami.

Mówił więc o leżeniu w łóżku parami aktywnym jak i biernym, jakie uprawiają zakochani w sobie kochankowie, stare nobliwe małżeństwa, ludzie czasami przypadkowi, a tak że ci którzy robią to sposób uchodzący jeszcze niedawno za godny potępienia, a przynajmniej naganny.

Jeśli nawet nie o leżeniu w łóżku parami, to przynajmniej o marzeniach jakie związane są z łóżkiem, czyli o spaniu w łóżku „pojedynczo”, jak to się mówi w pojedynkę.

Pisać o kolorach pościeli, takich przecież ważnych dla niego i dla Pieguska. O rozmiarach poduszek, rodzajach tkanin z których wykonane zostały poszwy. l czy łóżko -co bardzo ważne, jest wystarczająco, ale jednocześnie nie nazbyt miękkie, ani także nie za twarde i niewygodne. I w miarę proste i równe. Bo o tym czy zostało wykonane ze starego dobrego drewna jak na przykład rozłożystego wiekowego dębu rosnącego gdzieś nad rzeką , albo wykute z żelaza i zaopatrzone w ręcznie wykonane ozdoby, pisał przecież nie będę.

Chociaż bez wątpienia tematy te mogłyby zaciekawić bardziej czytelników od tego co będę chciał napisać. Po tym krótkim wtręcie możemy przejść do rozmowy jaką prowadzili ze sobą Złomek i Piegusek.


- Wyobraż sobie kochanie, że najbardziej niebezpieczne jest dla człowieka leżenie w łóżku - mówił przez telefon Złomek do Pieguska - powiedział to dziś rano, do jednego z dziennikarzy radiowych , słynny podróżnik Edi Pyrek, kiedy słuchałem trójki -

- ale dlaczego - zapytała, myśląc o gotującej się w kuchni zupie, i czy aby się nie przypala,

- Niebezpieczne - odpowiadał Pieguskowi niezwykle ożywiony Złomek - ponieważ, ponieważ według badań naukowców,... i statystyk najwięcej ludzi umiera właśnie w łóżku. Z innych miejsc wyjątkowo niebezpiecznych, można by wymienić - i tu spojrzał w stronę rogu pokoju, gdzie stały jego kije golfowe, a na podłodze leżały porozrzucane golfowe piłki - pole golfowe - powiedział szybko, wysokim głosem, co mogło zwrócić podejrzenia Pieguska dlaczego on tak nagle nienaturalnie mówi, i do tego tak szybko? Ma coś do ukrycia czy boi się czegoś? Mógł się zastanawiać jego Piegusek w swojej kuchni niedaleko garnka z gotującą się zupą - na którym umiera od uderzenia piorunem naprawdę bardzo dużo ludzi. A więc ostrożnie, uważajmy proszę Cię, i nie spędzajmy zbyt wiele czasu leżąc łóżku - jeżeli chcemy oczywiście długo żyć i cieszyć się dobrym zdrowiem. Nie przesadzajmy także z golfem i tenisem – dodał po chwili.


Piegusek zrobił się podejrzliwy i odrobinę napięty -jak wiele kobiet gdy mężczyzna zaczyna w ich towarzystwie zaczyna mówić o łóżku, ale słuchał coraz bardziej podejrzliwie dalej, jednocześnie myśląc: co ten mój chłopak znowu wymyślił. Ale powiedziała jedynie - Oj Złomku, Złomku mój jedyny, co ci znowu chodzi po głowie? -

Zrobiła to ponieważ nie wiedziała o co mu chodzi, i czułą że powinna zareagować i coś powiedzieć, ale do końca nie wiedziała co. Musiało to być w miarę neutralne, i sympatyczne choć także lekko ganiące.

- Ale kto jak kto, ale Edi Pyrek chyba wie co mówi - gadał jak najęty Złomek. -Ten cały Edi, wiesz, ten co kiedyś był w Iranie albo Iraku i w jakiejś grocie w górach spotkał pasterza - kontynuował swój telefoniczny monolog Złomiarz - leciał podobno autostopem, a właściwie lotostopem przez Kamczatkę starym wysłużonym śmigłowcem, i płynął jako “stopowicz”, dokładniej statkostopowicz jakimś starym statkiem za butelkę rumu. Dobrze, ale zostawmy te wszystkie niebezpieczne miejsca, i refleksje jakie pojawiają się podczas słuchania radia -

Piegusek zdążył tymczasem na chwilę zapomnieć o zupie, a nawet, hm... pójść z telefonem bezprzewodowym do toalety i wrócić s powrotem do kuchni, a on mówił dalej jak nakręcony o łóżku. Co go dziś na to łóżko wzięło, łóżko, łóżko i łóżko! Przecież wiadomo co myślą kobiety, gdy mężczyźni zaczynają mówić o łóżku -zastanawiał się zdenerwowany Piegusek

- Łóżko! Ach, kto nie kocha swojego łóżka i czym to łóżko nie jest - wykrzyknął do telefonu Złomek - To przecież dla dorosłych, dorastających nastolatków i panien, miejsce marzeń, wypoczynku ich rodziców, miejsce powrotu do zdrowia dla chorych, samotności i odosobnienia dla cierpiących, dopóki nie przetrawią w sobie żalu i goryczy jakie zgotowało im życie. A dla filozofów nieraz miejsce rozmyślań. Tacy starożytni rzymianie jadali w łóżkach i na łóżkach odpoczywali, podczas swoich słynnych uczt. Rano do łóżka , szczególnie kiedy jest dzień od pracy wolny, albo wakacje lub urlop, czy też wycieczka, wtedy do łóżka żonie lub ukochanej przynosi śniadanie mąż, śniadanie wtedy, jedzone o porze południowej, kojarzy się raczej z relaksem i wypoczynkiem, i trwa długo, prawie jak magiczny religijny rytuał - mówił dalej Złomek.


- A same łóżka, musisz wiedzieć, są zresztą, wiesz, bardzo różne. Są łóżka kute, prawdziwe stare dobre łóżka, wykonane z żelaza, miedzi albo mosiądzu przez prawdziwego mistrza, artystę albo przynajmniej rzemieślnika. Mamy także łóżka drewniane o których wspominał nie będę, i całą gamę nowych łóżek -nazywanych tapczanami, otomanami, amerykankami, sofami, tapczanikami, wersalkami, leżankami, i innymi jeszcze określeniami. Są łóżka też i piętrowe, a ten co był kiedyś w tanim hostelu i tam spędzać mu przyszło akurat noc, mógł zobaczyć pokoje wieloosobowe, tak zwane “dormintory rumy” w “bekpakerach” na przykład jakich pełno jest w Glasgow, Edynburgu i Londynie..

- Marynarze dla odmiany sypiają w hamakach Złomku, a ty na podłodze - rzuciła w chwili przerwy jego dziewczyna - A wielu ludzi dla zdrowia i ćwiczenia woli śpi na podłodze, albo nawet na deskach - Ale Złomek szybko złapał powietrze

- W każdym razie łóżko jest łącznikiem lub pojazdem służącym do wchodzenia w odmienny stan świadomości tu nazywany snem. Stan ten charakteryzuje się właściwą dla siebie częstotliwością fal płynących w mózgu. Jeśli fale w naszym mózgu zaczynają płynąć z określoną częstotliwością to wtedy znaczy że już śpimy. Wchodzimy w ten odmienny stan, ale wielu z nas niestety nie pamięta co podczas jego trwania robiliśmy. Jeśli natomiast pamiętamy, zastanawiamy się czasem, jeżeli sen oczywiście nie uleciał nam gdzieś i nie znikł, na ile realny był, i na ile prawdzie były emocje które ze sobą przyniósł. Czy był jako oszust, czy też raczej przybył jako posłaniec. “Oszustem” i Posłańcem w jednej osobie był Merkury, a więc możemy mu przypisać jakieś związki ze snem.

Ale niektórzy wolą spać na materacach, albo od razu na podłodze tak jak ja, podłożywszy sobie koc, aby nie bolały mnie zbytnio kości. Lecz i to nie uchroni ich od niebezpieczeństwa spania w łóżku, jeżeli nie chcą dołączyć do grona większości nieszczęśników jakim przyszło umrzeć w łóżku, muszą zmniejszyć dzienne rację przebywania w nim -

Wszystko to opowiadał Jej z wyraźnym przejęciem w głosie.


- Zrozum mnie Piegusku - ciągnął dalej - nie mogę ciągle leżeć i chorować! Bo szybko mija czas a moja depresja zaczyna przypominać hodowane zwierze. Najpierw była taka mała i czarna, a jak ją nazwałaś “nawet smutniutka, urocza i malutka", "maluteńka jak dzieciaczek". Bezradna i milutka. Niewinna i bezbronna. A potem – w tym momencie się skrzywił - a potem zaczynała rosnąć i rosnąć. Wypełniła swoim ogromnym ciężkim i mrocznym cielskiem całe moje łóżko, następnie połowę pokoju, by zająć go i zawłaszczyć na wyłączność dla siebie. Szyby wtedy zrobiły się ciemniejsze, a pokój przykrył mrok. Mnie też zaczęło robić się smutniej i smutniej, i zacząłem tracić nadzieje i wiarę.

Potem to ogromne cielsko jak pasożyt, żyjąc dzięki mojej psychice, zaczęło rosnąc jeszcze bardziej.

Osłabiało mnie i z mojej słabości i strachu czerpało swoją siłę. Im ja byłem słabszy tym ten obcy stwór robił się silniejszy i zaczynał wypełniać moje ciało. Strach odbierał mi siłę -

Ale do czegoś Pieguskowi nie chciał się przyznać. Ponieważ się obawiał, że straci u niej swój cały męski autorytet. Nie chciał się przyznać że jednej rzeczy boi się najbardziej na świecie, zamiast żyć mianowicie i dążyć do osiągnięcia sukcesu, on umrze leżąc w łóżku, bezwolny i pozbawiony siły i energii. I czego najbardziej się bał, odcięty całkiem od życia i od świata. Śmierć ciała to jeszcze nic, ale śmierć woli i śmierć ducha to dopiero straszna rzecz. Czuł że nie może na to pozwolić. W żadnym wypadku, nigdy!

Piegusek cały czas myślał że on wygłupia się, albo po prostu znalazł sposób aby ja wyciągnąć z domu w chłodne i deszczowe popołudnie, bo na polu właśnie dzdżył deszdż [ derzdż ] i było ogólnie ponuro. Ale dał się namówić, no nie do razu oczywiście, ale po chwili, aby podkreślić swoją ważność.

Nie o to mu jednak chodziło, po prostu nie chciał umrzeć leżąc w łóżku, jeśli nie nadaje się nawet do pracy na szklance [lub zmywaku], to trudno, ale nie zamierza spędzić życia w łóżku.

W parku Bednarskiego śpiewały ptaki, kwitły drzewa i było naprawdę pięknie. A Piegusek i Złomek, spacerowali razem przytuleni do siebie, trzymając się za ręce. Co chwile coś sobie pokazywali, śmieli się to znowu i sprzeczali na zmianę.

Wieczór wypadł naprawdę wspaniale, a oni bawili się świetnie. Na tyle świetnie że Złomek zapomniał o swoich problemach.


Pózniej wieczorem kiedy już rozstali się a on wrócił do domu i zastanawiał sie dlaczego tak się wstydził ujawnienia przed Pieguskiem tajemnych zakamarków i pokrętnych labiryntów swojego ciemnego wnętrza. Piwnicy pełnej mroku i zakamarków których kiedyś sam nie znał, i w których czasami się gubił. Teraz w każdym razie piwnice jego duszy pojaśniały i wpadło do nich trochę słońca, a nawet widział jak smugi światła oświetlają je.

Zmęczony wrażeniami jakich tego dnia było sporo Złomek położył się spać. Ale wcześniej czeała go jeszcze długa rozmowa z dawnym znajomym, oczy jednak jeszcze nie wiedział.

Nie twierdził że zrobił wszystko co miał do zrobienia, ale na pewno zrobił sporo. Powiedział jej

o wszystkim co siedziało w nim i męczyło od lat. Wiedział że ryzykuje dużo, może utracić autorytet, ośmieszyć się w jej oczach i przestać być już twardym facetem, ale w tym wypadku tak się na szczęście nie stało. Piegusek jak wspomniałem należał do bardzo odpowiedzialnych osób i przebywał w świecie a nie w marzeniach, w których zwykłych ludzi zastępują ideały i aniołowie nie spotykani w życiu, ale za to obficie zamieszkujący powieści przygodowe dla młodzieży i romanse. Teraz siedzieli we dwoje w jego pokoju, pili herbatę a on opowiadał jej o znajomym którego spotkał idącego ze swoją dziewczyną kiedy wracał poprzedniego dnia wieczorem z parku do domu [rozstali się przed wejściem do parku,a Piegusek nie chciał żeby Złomek odprowadzał jej do domu

- Nie tym razem Złomku, naprawdę proszę cię - powiedziała i odeszła. Idąc więc samotnie w dół w okolicy ulicy Parkowej, ale trohę bardziej w stronę Powstańców i starego cmentarza, niż kościoła, spotkał swojego dawnego znajomego, starszego o kilka lat chłopaka który mieszkał kiedys w sąsiędzwie. Zatrzymali się więc na chwilę i rozmawiali stojąc. Już po chwili , czyli zaraz po przedstawieniu swojej dziewczyny Złomkowi zaczęli oboje opowiadać o sobie nawzajem, to znaczy ona o nim, a on o swojej dziewczynie


GORZKIE MARZENIA

Nowo poznana Koleżanka Złomka opowiada o sobie i o pewnym chłopaku z którym ją być może coś łączy.

Mówi Ona, a Złomek stoi i cierpliwie słucha paląc przy tym papierosa, po czym historyjkę opowiada następnego dnia Pieguskowi

-Widzisz on powrócił do swojego ukochanego miasta, po prawie dwóch latach nieobecności. Latach spędzonych na podróżach, w których obleciał, objechał, przemierzył jak i przeszedł na nogach “całą kulę ziemską” co najmniej kilka razy. Nikogo to nie zdziwiło, bo już od dawna jak pamięcią sięgał nazywany był “Włóczęgą”, a jego skłonność i upodobanie do podróżowania, przechodzącą czasami w pasje, stała się ogólnie znana.

Zaraz po ukończeniu szkoły średniej i zdaniu egzaminu maturalnego, tak jak większość jego kolegów z klasy, co naturalne wyjechał. A ci którzy zostali wiedli zazwyczaj okupujących klatki schodowe, ławki na skwerach i chodniki, wiodąc los tak zwanych blokersów. Chyba że ktoś miał bogatych i dobrze ustawionych rodziców, bo w jego środowisku biedę i bogactwo dziedziczyło się jak chyba nigdzie na świecie. Podobnie jak nałogi i właściwą wyuczoną bezradność. Jego rodzice na przykład chociaż ukończyli wyższe studia i pracowali jako nauczyciele w małym mieście, niczego praktycznie nie odłożyli. Mieszkali w małym dwu pokojowym mieszkaniu komunalnych w blokach. Chociaż ojciec należał kiedyś do partii to nie miał nic z tego, nie miał też żadnych układów i znajomości jakie jego dzieci mogłyby po nim oddziedziczyć. I tak jego rodzina była jedną z bogatszych i lepiej sytuowanych na ulicy.

Wyjechali prawie wszyscy, nawet nie próbując zdawać egzaminu na studia. Jedni uciekali przed przymusowym poborem do wojska, inni chcieli poznać świat albo zacząćzarabiać na siebie. Po prostu ruszyła kolejna fala wielkiej emigracji, po arianach, emigracji z czasów powstania listopadowego i styczniowego, i po emigracji stanu wojennego ta była chyba największa. Brak perspektyw i bezrobocie sprawiło, że wielu ludzi jedyną szansę dla siebie widziało w emigracji. Na pierwszym miejscu oczywiście były wyspy. Anglia, Szkocja, Irlandia, jeśli nie Londyn to przynajmniej Glasgow, Belfast albo chociaż Edynburg. Bo u niego w małym mieście niedaleko Łodzi, nie było czego szukać, wiedział że są jeszcze gorsze miejsca w których musieli żyć ludzie bez nadziei i pozbawieni perspektyw, jak na przykład okolice Radomia, albo wioski w których po osiemdziesiątym dziewiątym roku zlikwidowane zostały PGR-y, ale życie w jego mieście także nie należało do łatwych. No nie, przyjechał jeszcze w sierpniu do polski jak to mówił - przyjechałem żeby sprawdzić, no tak na wszelki wypadek, aby się jeszcze raz upewnić – posiedział dzień albo dwa w domu i wyjechał do Krakowa z gazetą w ręku i tu znalazł nawet na kilka miesięcy pracę i przy okazji studia, lecz szybko zrezygnował, i wrócił do Irlandii. W Irlandii przynajmniej płacili raz w tygodniu, a za zarobione pieniądze można było jakoś przetrwać, a w Polsce to było naprawdę trudne. Niektórzy jego znajomi z pubu zabawiali się w dilerkę i żyli całkiem nieżle ze sprzedaży dragów. Pod warunkiem oczywiście że wiedzieli czyje dragi mają sprzedawać tak aby nie narazić się panującym na rynku rekinom. Jeżdzili nowymi drogimi bryczkami, i chodzili w markowych ubraniach kupowanych w najlepszych sklepach. Ci co nie mieli tyle szczęścia , a dokładniej jeśli nie byli poinformowali i handlowali na własny użytek albo dla rynkowej drobnicy wpadali zwykle bardzo szybko, po dyskretnej informacji ludzi z branży, bowiem wolego rynku nie było, a ci którzy rządzili nie znosili konkurencji. Jeszcze w gorszej sytuacji znajdowali się ci którzy zasadzili kilka roślin na własne potrzeby w doniczkach lub na balkonie, gdy takiego złapali gazety pisały o nim jak o największym przestępcy przez tydzień. A kto się miał nad nim użalać, przecież nikogo nie opłacał, bo i za co, a nie liczył się bo nie miał pieniędzy ani siły. Ci natomiast którzy mieli nowe bryczki i chodzili w drogich markowych ubraniach, cieszyli się powszechnym poważaniem i autorytetem w grupie. Wiedział też że w mieście rządzi mafia, a zorganizowane grupy przestępcze, szczególnie te największe mogły do niej należeć. A z mafią nie chciał zadzierać. On szybko też sobie przeliczył i wyszło mu że nie ma szans, i chcąc nie chcąc musi wyjechać. Za taką kasę jaką mógł zarobić myjąc naczynia w pubie niedaleko ulicy floriańskiej, czyli siedząc na szklance jak się to mówi, albo na zmywaku, nigdy nawet nie wynajmie mieszkania, a o założeniu rodziny i znalezieniu żony musiałby zapomnieć. Nie uśmiechało mu się to. Wsiadł w pierwszy samolot tanich linii “Centralwingu” a może “Ryanaira” odlatujący do Dublina. Siedząc już w samolocie patrzył jak obrazy oddalają się coraz bardziej by po chwili zniknąć całkiem w chmurach i jak gdyby rozpłynąć się w bezmiarze nieba. Nawet chyba na chwilę zasnął. A może leciał z przesiadką w Glasgow czy też Edyburga albo z międzylądowaniem. Kto go tam wie?


No więc najpierw gdy wyjechał z kraju mieszkał w Irlandii, i na Wyspach brytyjskich gdzie mył naczynia w pubach i knajpach, a potem kiedy odłożył trochę pieniędzy przez jakiś czas włóczył się bez sensu po Ameryce południowej. Zatrzymując na chwilę w Argentynie, Boliwii, i Peru, a na koniec poleciał zupełnie bezmyślnie, o tak bez większego ważnego powodu, samolotem do Meksyku, by potem na nogach przejść cały kontynent, z góey na dół, aż do południowych krańców Argentyny. Następnie z Argentyny poleciał samolotem do Singapuru, by posiedzieć tam trochę czasu u znajomych. No, bardziej u znajomej, całkiem miłej początkującej aktorki opery chińskiej. Aktorką którą poznał wieczorem w jednym z pubów w Glasgow w czasach gdy pracował na wyspach. Tego wieczora kiedy poznał jedynego wesołego japończyka. Ale jak się pózniej okazao, koleś pochodził z Okinawy, i dwa był artystą i d'jejem, nie był więc takim typowym japończykiem.

nie układało mu się. Rozstali się bez żalu. Myślał jeszcze przez pewien czas żeby spróbować szczęścia w Hongkongu gdzie jak słyszał pracuje teraz wielu Polaków i europejczyków. Zarobki miały być spore, ale koszty życia również. Siedział też przez pół roku w amerykańskim więzieniu, oskarżony o udział w bójce. Tam też poznał w więzieniu zen. O czym jego dziewczyna nie wspomniała.Tyle mojego wrętu.

Zrezygnował więc i postanowił wrócić do Polski.

Kraków który kochał i jaki pamiętał , czyli Kraków jego “dzieciństwa”, i Kraków do którego przyjechał pewnego marcowego dnia, wysiadając piątego marca dwa tysiące dziewiątego roku około jedenastej piętnaście z bagażami z pośpiesznego pociągu, na peronie czwartym dworca głównego, nie był tym samym Krakowem. Rzeka, ba, tłum biegnących i ciągle śpieszących się gdzieś ludzi, i walczących bezwzględnie o byt, o miejsce na chodniku i o pierwszeństwo przejścia, wśród których czuł się nieswojo. Najbardziej martwił go brak uczuć u mijanych niby w filmie na przyśpieszonych obrotach ludzi, jaki obserwował, ich zupełny zanik i atrofia, a chłód przenikał całe miasto. Bez względu na to kim byli, czy byli katolikami, ateistami, agnostykami, albo może protestantami, młodymi i starymi, polakami lub obcokrajowcami wszystkich jakich napotykał na swojej drodze cechowało jedno, zupełny brak ludzkich uczuć i jakieś dziwne puste twarze, I wtedy w takich chwilach pytał samego siebie - czyżby zapowiedziana z wielkim hukiem przez poetów i filozofów śmierć człowieczeństwa, nastąpiła już - Po czym odpowiadał sam sobie, na postawione przez siebie pytanie, i była to niestety odpowiedź twierdząca. - Umarł człowiek, przynajmniej na jakiś czas, a jego miejsce zastąpiły agresywne pędzące w tłumie kukły albo maszyny -


Ludzie wybiegali rano, niewyspani i półprzytomni jeszcze, ze swoich domów jak małe zwierzątka z nor. Jak myszy albo krety wyciągnięte ze swoich legowisk strachem powodowanym niepewnością przetrwania. I biegli szybko, tak szybko jak im nakazywał instynkt do swoich samochodów. Do swoich małych prostokątnych pudełek, które zawiozą ich do nie zbyt dobrze płatnej, i jeszcze mniej lubianej pracy, aby potem wieczorem robić to samo, tylko że w odwrotnej kolejności. Lub czasem dla odmiany zaszaleć i odwiedzić znajomych. To znaczy usiąść gdy po powitaniu zostaną wpuszczeni do domu, a więc usiąść przy stole, z aluminiową puszką ulubionego piwa w ręku, następnie wyciągnąć swojego laptopa, a obok położyć komórkę, następnie portfel i nieśmiertelne kluczyki do samochodu. I w ten sposób spędzać wspólnie ze sobą czas, siedząc przy swoich laptopach i patrząc w nie. Dzieląc się od czasu do czasu informacjami o smiesznych fimikach na "you tubie"

Jedni bali się o to, czy ich stara ledwo już dysząca “fura”, dowiezie ich do miejsca pracy, a potem z powrotem do betonowej kryjówki w bloku. I nie nawali po drodze, nie daj panie Boże, gdy będą wracali razem z żoną, dziewczyną, lub koleżanką z pracy, akurat na samym środku ulicy, lub co gorsza na skrzyżowaniu w godzinach szczytu pośród całej rzeki pojazdów i wyklinających na sieie kierowców. Inni znowu dla odmiany umierali na serce, na samą myśl że ich nowe autko, nowiuśkie, nowiusieńkie autko którym chcieli zaimponować ba kupić sobie żonę, kochankę lub koleżanki z pracy a przy okazji wwołać zazdrość kolegów, nie zostanie w nocy ukradzione, albo porysowane przez żle nastawionego do niego sąsiada, albo pjanych nastolatków wracających nad ranem z imprezy do domu. Miewali też okropne koszmarne sny, że nie zadzwonił budzik. Zaspali i budzą się zbyt późno, a tu na betonowym podwórku blokowiska nie ma ich nowiutkiego autka. I wtedy pot zalewał ich ciało, a serce zaczynało gwałtownie i niebezpiecznie szybko bić, gdy ze strachem powoli wyglądali przez okno a drżące z napięcia nogi uginały się nie mogąc unieść ciała , kiedy już przełamali paraliżujący ich strach. A potem oddychali z ulgą, głęboko wciągając powietrze w płuca. Auto stało na miejscu.


Stres co prawda nie odszedł wraz z koszmarem, bo pozostawał nadal w mięśniach i w całym ciele, ale wyładowywali go w końcu na kimś słabszym od siebie, albo bardziej wrażliwym. Zwykle pierwszym z brzegu nieszczęśniku, jakiego spotkali na swojej drodze. Najczęściej, był to położony niżej w hierarchii, kolega z pracy, a czasami niestety i żona bo tak było bezpieczniej. Albo dzieci, najłatwiejszy przedmiot do kopania. Do kopania niby piłka i odreagowania swoich frustracji, najłatwiejszy bo bezbronny. Przedmiot który nie mógł powiedzieć nic, kiedy był atakowany przez swoich opiekunów, powołanych do tego aby ich bronić. Dzieci w takiej sytuacji mogły jedynie mówić w myślach: tato "tato nie pierdż", albo jeszcze bardziej dosadnie: “stary nie pieprz”. Nie zmieniało to niestety ich trudnego położenia, i roli jaką im narzucali dorośli. Roli bycia piłką w domu który na ten czas zamieniał się na boisko piłkarskie, z jedną zazwyczaj bramką, i zawodnikiem który także był sędzią i właścicielem boiska. Zresztą ról jakie musieli odgrywać było wiele. Inną jaką musieli przyjmować na siebie a wbrew sobie była rola kosza na śmieci, zwyczajnego kosza na cudze nieczystości i odpadki, w który dorośli wrzucali swoje brudy, albo pralki.

Nie miało też znaczenia jakie poglądy wyznawali, czy byli lewicowcami, czy też przeciwnie, uważali swoje poglądy polityczne za prawicowe, a może nawet konserwatywne. Kostiumy zresztą zmieniali często, ucząc się bardzo szybko, żeby nie powiedzieć błyskawicznie od producentów reklam i naśladując bohaterów z reklamowych spotów. Jedyną religią jaką wyznawali naprawdę był kult bożka pieniądza i materii. I nawet nie po to żeby posiadać, ale żeby móc się pochwalić przed innymi i przez to nadać sobie większego znaczenia i większej rangi.

Po prostu zwyczajni ludzie z naszego kraju, myślał. Po chwili jeszcze stwierdzał -nie ma się czym przejmować. Trzeba żyć i robić swoje.


Łatwo jest tak powidzieć, bo on

chodził jak półżywy, ulicami pełnymi ludzi, a jednak dla niego zupełnie martwymi i pustymi. Sam jak ślepiec po omacku próbując na chybił trafił odnaleźć to czego podświadomie szukał. “Jestem na pustyni w betonowej jaskini martwego i wyludnionego miasta”, myślał z przerażeniem wtedy. Po kolejnej porażce wracał do mieszkania które po przyjeździe wynajął, a właściwie to pokoju żeby nie powiedzieć małego pokoiku, bo na mieszkanie nie było go stać, a liczba funtów w jego kieszeni malała stale, i niestety systematycznie w zastraszającym wprost tempie [ wtedy z melancholią w głosie mawiał “ “moja kieszeń jest pusta” ]

Szedł powoli ulicą Malborską pod górę, mijając po prawej przytulisko dla samotnych kobiet św. Brata Alberta, potem jeszcze mieszczące się przy tej ulicy ale położone trochę wyżej gimnazjum, i był już prawie w domu. Gdy już wracał do swojego małego pokoju zaliczając kolejny przegrany dzień, wtedy głównie leżał w łóżku, próbując w ten sposób zebrać siły potrzebne do życia. A po wypadku, co prawda nie groźnym bo udało mu się w ostatniej chwili prawie całkiem odskoczyć w bok, kiedy to uderzył go samochód na ulicy Limanowskiego jak przechodził na pasach na drugą stronę ulicy całkiem niedaleko Węgierskiej, czuł się dosyć słaby, i coraz częściej chciał skończyć ze sobą. Żył żeby leżeć, i leżał żeby żyć.

Leżał godzinami na łóżku i myślał, skończyła się właśnie zima bo nadchodził marzec, ale dla niego zima dopiero się zaczęła. Zimno, przeraźliwe zimno w mieszkaniu w którym mieszał, i zimno na polu gdy wychodził z mieszkania. Czasem też w ogóle nie myślał, i do jego głowy nie przychodziły żadne myśli, była tylko beznadziejna rozpacz, brak nadziei i wiary. Lodowaty chłód i wyrazy twarzy mijanych na ulicach dawnych znajomych oznaczające co najwyżej ironię i kpinę. Te wszystkie ironicznie lodowe uśmieszki na ich twarzach wyrażające pogardę wobec niego i poczucie własnej wyższości. Bo tu jedynym pytaniem było ile masz władzy, pieniędzy, i rzeczy, jeśli masz tego więcej to znaczy że jesteś ważniejszy i lepszy. Jeśli masz mniej jesteś nikim i się zwyczajnie nie liczysz, jesteś po prostu gównem, i zwyczajną szmatą.

A potem oni stają się dla ciebie jeszcze większym gównem.


Żadnych uczuć, żadnych wartości, nie nic z tych rzeczy, gdybyś na to czekał to tu tego nie spotkasz [ nie twierdził że Kraków był najgorszy, i że był gorszy od Wrocławia, albo powiedzmy Szczecina albo dajmy na to Łodzi, może i był najlepszy, a w innych miastach było jeszcze gorzej. Stado w walce o przetrwanie, z tymi którzy za wszelką cenę chcą wyjść na przód i mieć więcej, i tymi którzy znaleźli się w ogonie bo się już poddali, przegrali, lub nie chcieli wziąść udziału w wyścigu] .

Ale nawet tam, w samym ogonie i na tyle pochodu donikąd w tej bezmyślnej i bezkształtnej masie panował bałagan i rozgardiasz. Ludzie z tyłu pochodu dzielili się na nieskończoną wprost liczbę grup, grupek i podgrup.

Dziewczyna skończyła opowieść o swoim chłopaku, i po chwili przerwy, kiedy to Złomek kiwnął kilka razy głową, jakby chciał powiedzieć “no tak, no no no”, chłopak zebrał powoli myśli i zaczął opowiadać o historii dziewczyny

Chłopak opowiada o dziewczynie a dziewczyna i Złomek, stoją i cierpliwie słuchają. Złomek zapala też kolejneo papierosa


- Posłuchaj mnie Złomku, Ona nie była tego typu dziewczyną, jak niektóre jej koleżanki z lat szkolnych, które kładły się na prawie przypadkowo napotkanych mężczyznach [ jak to nazywała w myślach ], jeśli tylko spodziewały się że mogą coś od nich uzyskać. Tym bardziej nie należała do tego typu kobiet które uwodzą mężczyzn posiadających droższe i nowsze zabawki, gotowych sprzedać siebie i swoją duszę, jeśli taką jeszcze miały, albo jeśli taką w ogóle kiedykolwiek miały, za drobny prezent i przebywanie choć przez chwilę w blasku bogactwa i znaczenia [ w ich mniemaniu].

Nie, nie była materialistką, a materia nie była dla niej bogiem, jak dla każdego choć trochę wykształconego człowieka który zdawał sobie sprawę z oczywistego faktu iż materia jest czymś nietrwałym. Można powiedzieć że wręcz przeciwnie, należała do typu bardzo nieśmiałych i nawet skromnych dziewczyn. Nie uganiała się więc za mężczyznami, tak jak wcześniej nie uganiała się za chłopakami w czasach kiedy chodziła do szkoły. Nie brała też udziału w tym wyścigu po pozorne znaczenie i sztuczny blask plastikowych błyskotek, siedząc raczej z boku i obserwując świat.

Chłopak przerwał na chwilę, a dziewczyna wykoerzystując to zaczęła mówić znowu o nim. Złomek cały czas stał i słuchał, co nawet odpowiadało mu. Przyjrzał się też uważniej dziwczynie,bo wcześniej tego nie zrobił.



- Do Krakowa przyjechał z sentymentów, ale przede wszystkim czuł że spotka tu swoją kobietę. Kobietę swojego życia, z którą założy rodzinę, zbuduje dom, i będzie miał sporą gromadkę dzieci. Kupią też sobie , najlepiej dwa psy syberyjskie Haski, albo lepiej takie srebrzyste alaskany z białą sierścią przez cały rok i niebieskimi oczami, bo husky często jak dorastają zmieniają kolor sierści z białej na szarą. Do tego kota, i może jak się da nawt konia. Konia najlepiej z tych starych przeznaczanych na rzeż. Pojadą na targ koński do Bodzentyna lub Skaryszewa i tam go kupią ratując mu życie. Jeden z jego dziadków, ten ze strony mamy, mieszkał na wsi, i on jeżdząc tam prawie w każdewakacje bardzo polubił konie. No to jak już przyjechał do Krakowa to chodził po różnych starych miejscach gdzie kiedyś bywał i szukał jej, swojej Beatryce, Laury, Elektry, i był co tu dużo mówić zmartwiony, bo mijał już miesiąc, a Jej jak na razie nie spotkał. Może co gorsza spotkał, ale nie rozpoznał -

Dziewczyna przerwała żeby wziąść głębszy oddech, a on znowu on mówi o niej. Trzebba przyznać że uzupełniają się świetnie, pomyslał Złomek i nawet chcia to głośno powiedzieć, ale jednak po chwili namysłu zrezygnował.

- Czekała - zaczął opowiadać chopak - a czekanie stało się jej życiem. Czekała na to że pewnego dnia nagła jedna chwila niby impuls odmieni jej życia, że wygra pieniądze w dużym lotku albo “numerku”, albo przynajmniej na loterii. Czekała aż gdzieś przypadkiem idąc na przykład ulicą do sklepu lub na działkę matki spotka po drodze mężczyznę swojego życia, swojego przyszłego męża. Czekała praktycznie na wszystko. Ale gdyby ktoś powiedział że ona nie chce prowadzić aktywnego życia, pracować i działać byłby co najmniej niesprawiedliwy wobec niej, i skrzywdził by ją nawet. Trudno w to uwierzyć, ale ona nie miała żadnej przestrzeni w swoim życiu. Całkowite zamknięcie i bezruch. Żadnej możliwości wyboru, i żadnego manewru. Absolutna stagnacja. Miejsce w którym żyła to jedno z zagłębi bezrobocia, niskich płac i małych perspektyw. Miejsce z którego masowo wyjeżdżają młodzi ludzie dokąd się tylko da. Wyjeżdżają najpierw na studia lub do szkół i zostają. Wyjeżdżają do pracy. Wyjeżdżają do Warszawy, do Krakowa, lub na Śląsk, albo do innych większych miast. Nieprzystosowani i zaradni. A takie małe miasteczka pustoszeją coraz bardziej. pozostali wyjeżdżają do pracy za granicę. Ci co znają języki obce, i ci co ledwo umieją się podpisać. Ludzie chodzą pustymi ulicami. Pustych mieszkań stojących i czekających na wakacyjny lub świąteczny powrót właścicieli jest coraz więcej.

Czekanie, przegrywanie, i marzenia, a czas mija i my przemijamy razem z nim.

A potem budzimy się jak jest czasami za póżno, nieraz po to tylko żey zobaczyć że zmarnowaliśmy i przespaliśmy nasze życie. Tak jakby ie yło nic warte A więc marzenia o zmianie życia, tak można by w skrócie scharakteryzować ją samą i jej tamto życie. Oczywiście też dużo czytała i słuchała muzyki.


Aha, no i myślała też o tym co przeczytała wcześniej, myślała czy na przykład wyłaniające się z pierwotnej Przestrzeni, nazywanej w naszej pierwotnej religii Źródłem, wzorce są czymś stałym. Albo czy poza tą wielką przestrzenią którą być może chrześcijanie nazywają Bogiem jest coś dalej i jak to wygląda. Takie miała wtedy dziwne myśli.

Stanie zmęczyło ich trochę , a stali tak już chyba z pół godziny, i po chwili namysłu postanowili pójść na kazimierz do jakiejś małej knajpki i tam pogadać dalej. Zeszli niedaleko kościoła w dół, a następnie przez most przedostai się na ulicę krakowską. Kiedy tak szli nadal opowiadali Złomkowi o sobie

- on Dosyć miał trudnych ludzi, którzy innych, a już szczególnie biedniejszych, słabszych albo bardziej wrażliwych uważali za zwyczajne śmieci jakie mogą bezkarnie podeptać.

On marzył o powrocie do starego świata w jaki wierzył, gdzie człowiek i wszechświat stanowili jedno, a ludzie nie byli oddzieleni od tego co ich otacza. A ci nienormalni sfrustrowani kretyni po prostu denerwowali go -

- po prostu pieprzyć ich - mówił.

- noo denerowali mnie - dodał po chwili milczenia i uśmiechnął się


Wyobraż sobie Piegusku że w tym momencie, wszedł jej w słowa On, i zaczął o niej opowiadać. może nie uwierzysz mi ale to naprawdę było niesamowite

- O tym żeby wyjechać na wyspy myślała od dawna, nawet uczyła się w domu angielskiego z podręcznika i płyt jakie można kupić z gazetami. Pewnego razu kupiła bilet, ale zrezygnowała w ostatniej chwili, zrezygnowaa ze strachu. Przestraszyła się życia w nieznanym świecie i w kraju którego języka mieszkających tam ludzi nie rozumiała. Wsiadła w pociąg i wróciła zpowrotem do rodzinnego domu w małym miasteczku i do życia z emerytury matki z którą mieszkała [ojciec nie żył od dawna] Wstydu było dużo, rezygnacji, następnie trwającej chyba pół roku depresji, a potem znowu powolnego podnoszenia się i wstawania aby żyć i walczyć, walczyć o siebie i o swoje życie.

Potem, kiedy się tam znalazła, okazało się że jej angielski, fatalny zresztą, to jak na przeciętnego przedstawiciela naszego narodu jest całkiem niezły. bo Spotykała ludzi którzy po trzech latach pobytu nie potrafili kupić sobie w kiosku nawet paczki papierosów, i wegetowali gdzieś na marginesie wypełniając ośrodki i przytułki dla bezdomnych. To także przyczyniło się do ulokowania naszej nacji na ostatnim miejscu w hierarchii wśród narodów i narodowości na wyspach -mówiła [ znaczy miała na myśli nieznajomość języka].

Kiedy już przechodzili most na Wiśle patrząc na jego koronkowe konstrukcje, oraz mijające ich tramwaje, doszła do głosu Ona

- Zanim zasnął - a teraz Piegusku weszła mu w słowa ona - myślał żeby uciec jak najdalej od ludzi, [zły nastrój niestety powrócił] i pielęgnować tam swoją prawdziwą naturę "Obywatela Wilka" -dzikiego człowieka, mającego świat za nic, żyjącego swoim tajemnym i całkiem prywatnym życiem razem z najbliższymi zaledwie, ze swoją przyszłą żoną i ich wspólnymi dziećm,i a także otaczającym go zwierzyńcem, psami, kotem, i oswojonymi chorymi ptakami ze złamanymi nogami albo połamanymi skrzydłami.

Marzył żeby spać z mieczem pod poduszką, tak jak powinien to robić prawdziwy wojownik, albo ze starą polską szablą. W swoim własnym świecie bez złośliwych spojrzeń obcych, a rzekomo bliskich mu ludzi, bez złośliwych komentarzy, nieustannego wariackiego i właściwego dla niższych grup społecznych budowania zwariowanych drabin hierarchii społecznej, teatralnej sztucznej rangi, ról i ważności.

Walczącymi bezwstydnie z dziećmi i starcami o prawo pierwszeństwa nawet na zielonych światłach -ta cała współczesna wyrodzona i zdeformowana cywilizacja wydawała mu się śmierdzącym ściekiem, pełnym brudu i wszelkiego plugastwa, jakby to wszystko co zostało ukryte przez tysiąclecie, właśnie teraz wychodziło na wierzch spod powierchni ziemi, i z wnętrz ciemnych pokrętnych zakamarków ludzkich umysłów .

. Płynęli w tej brudnej śmierdzącej rzece i upodabniali się do niej. Byli nią, a jeśli jeszcze nie byli, to powoli się nią stawali i nią przesiąkali. Tak włąśnie wyglądała ohyda spustoszenia.

W końcu przed piątą rano zasnął


Później kiedy sie obudził przyszło mu do głowy że rzeczywistość istnieje bez względu na to jaką siatkę poglądów i wierzeń na nią nakładamy. Zaraz... zaświtało mu, a może jest inaczej? To przecież nasze poglądy, emocje, uczucia, dążenia i chęci kształtują ją i współtworzą. Jeśli na przykład wierzymy w Boga to spotkamy go po śmierci, jeśli jesteśmy ateistami to po śmierci nie będzie nic, czarna pusta milcząca nicość, a światy współistnieją i są można by tak powiedzieć współzależne, współrzeczywiste i współistniejące, natomiast nasze myślenie i uczucie buduje formy opatre dopiero na tej dopiero możliwości

.Czyli zagadka archetypów o jedenastej rano została wyjaśniona, w jednych miejscach świata “nadrzeczywistość” pojawiała się świętym jako Apollin, w innych jako Budda, jeszcze gdzie indziej jako Żywia albo Pan Świętowit. Grupy i większe zbiorowości także współtworzyły swoje większe światy. Wstał z łóżka po jedenastej piętnaście i poszedł się umyć a potem zrobić sobie coś do picia.

Dzień zapowiadał się całkiem nieźle, choć nie świeciło słońce, nie było ciemno ani ponuro. Trzeba było gdzieś wyjść i pochodzić za pracą. Zjadł śniadanie i wyszedł -

Więc wyobraż sobie że kończąc spojrzała dyskretnie w jego stronę, co jednak auważyłem, niepewna czy aby nie zdradziła jego największych sekretów zarezerwowanych jedynie dla nich dwojga. Ale on nie wyglądał na kogoś kto mógł być zdenerwowany, ponieważ jego tajemnice zostały właśnie ujawnione niepowołanym osobom. I kiedy przestała, z uprzejmości pomilczawszy przez kilka sekund aby się upewnić czy nie che mówić dalej, z tej strony widzisz nie znałem, chyba się zmienił, więc gdy odczekał małą chwilkę zaczął mówić o niej.


- Przyjechała na wyspy jakieś dwa lata temu. U siebie w domu w małym miasteczku w którym mieszkała od urodzenia i w którym spędziła dzieciństwo i młodość pracy niestety nie było, choć dzięki rzece imigrantów wyjeżdżających gdzie się tylko dało w poszukiwaniu perspektyw dla siebie i przyszłości sytuacja na rynku pracy trochę podobno poprawiała się. Wyjeżdżali starsi bywało że i ludzie po sześćdziesiątce, wyjeżdżali ci w średnim wieku a najczęściej wyjeżdżały całe roczniki tuż po maturze, albo nawet przed nią. W gronie znajomych, całą paczką przyjaciół, lub samotnie w pojedynkę. Najchętniej do Wielkiej Brytanii i Irlandii choć nie tylko, bo i do Holandii, Norwegi, Włoch, a wcześniej nawet do Hiszpani. Siedzenie w domu kolejny rok i starzenie się wśród ścian swojego małego pokoju nie odpowiadało jej, starzała się i szarzała, a w jej życiu nic się nie zmieniało, poza tym oczywiście ze przybywało jej lat i zmarszczek, a wraz ze zmarszczkami jakby zanikał optymizm i radość życia. Nadieja zanikała też.

Wtedy gdy uznała ze nie ma już nic do stracenia, "no bo wszystko przegrała" pojechała do Krakowa i kupiła tani bilet lotniczy. Pożyczyła też dwieście funtów a dokładniej około tysiąc złotych i za nie kupiła sobie brytyjskie pieniądze z wizerunkiem królowej. Szczęściara miała matkę od której mogła pożyczyć kasę, niektórzy na bilet i trochę funtów muszą pracować cały rok. a potem nie zawsze się udaje.

Przywitała ją mgła i opóźniony samolot wylądował właśnie na lotnisku w Prestwick. Potem pociągiem do Glasgow za jedyne parę szkockich funtów, chyba pięć [choć włóczyła się bezradnie przez jakiś czas po lotnisku i w jego okolicy szukając czegoś, choć sama nie wiedziała czego] i już była na miejscu. Wysiadała z pociągu na dworcu i szła z plecakiem i bagażami po ulicy Buchanana, i dalej w stronę centrum, po drodze szukając jakiegoś taniego hostelu gdzie mogła by się zatrzymać na parę dni.


Znalazła tani dość obskurny hostel w którym się zatrzymała, po osiem funtów za nocleg. Wszystko było stare i mocno wysłużone, a pokój miał także swój specyficzny zapach. Pokoje wieloosobowe, powyginane łóżka, ale i tak na początku była szczęśliwa że w ogóle miała gdzie się zatrzymać, i spać. Nie oczekiwała wiele, szczególnie od swoich, rodaków szczególnie za granicą którzy znani są ze “współczucia”, i jeśli nie zrobią nic złego to już jest bardzo dobrze. Sami zresztą ostrzegali się przed sobą nawzajem mówiąc - na wyspach uważajcie najbardziej na czarnych i na swoich rodaków - Zanim zasnęła powiedziała do siebie koniec z tym co było, nie chcę pamiętać już więcej jak wieczorami płakałam zamiast spać. Żadnej przyszłości, państwo ograniczające się jedynie do rabunku nałożonych przez siebie i bez ich zgody na obywateli , którego funkcjonariusze żyli, podobnie jak ich dzieci i rodziny, całkiem nieźle za pieniądze odebrane ubogim. Delikatnie mówiąc całkiem nieźle, bo z drugiej strony był zupełny brak odpowiedzialności za gospodarkę i rynek –

- I wiesz co oni znowu zamienili się rolami, teraz Ona zaczęła opowiadać o Nim. Złomek chciał powtórzyć jeju imię jeszcze raz jakby wypowiadanie słowa "Piegusek" w połączeniu ze słowem "mój" sprawiało mu wielką przyjemność, niemniej kontrolował się i nie zrobił tego. Chciał także zapalić, ale przy niej próbował się ograniczać i udawać że pali mało, ot zaledwie kilka paierosów dziennie.

- Minęło południe kiedy szedł Floriańską, a potem w stronę dworca gdzie jak mu się wydawało można kupić bardzo tani tytoń, i był już niedaleko, ale koło galerii Kazimierz zaczepił go jakiś pijany młody chłopak [zupełnie nie po Krakowsku pijany o drugiej po południu, krzycząc w jego stronę: “ty bydlaku” i chcąc go uderzyć pięścią, wtedy on zrobił dość powoli unik, a potem uderzył go pięścią prawej ręki w twarz, tamten upadł a gdy się podniósł uderzył go gazetą jaką trzymał w lewej ręce kilka razy, najpierw w twarz a potem po głowie, po czym poszedł na dworzec, a dokładniej do kiosków znajdujących się w przejściu podziemnym.


Kupił czterdziesto gramową paczkę tytoniu “Red and White” za pięć złotych i ileś groszy, pączka za złotówkę którego natychmiast zjadł i zaczął iść tunelem w stronę miasta.

Społeczeństwo jak bydło, myślał.

W owym czasie jakby go ktoś zapytał jak wygląda w jego oczach obraz społeczeństwa, powiedziałby bez wahania że społeczeństwo jest jak bydło, z całym swoim systemem selekcji na dodatek. Gdy tylko bowiem gdzieś przyszedł zauważał pewną prawidłowość, ludzie od razu na samym już wejściu zaczynali dzielić się na grupy wiekowe, nie tolerując zbyt młodszych i starszych od siebie, szczególnie młodzi zachowywali się i odnosili z pogardą wobec starszych, -co tu jeszcze robicie na tym świecie, wynoście się stąd jak najszybciej, jakby chcieli powiedzieć. Oprócz tego dzieli się wśród swoich grup wiekowych na inne pudełka szczególnie zaś decydującym było kryterium statusu społecznego i wykształcenia, jeśli więc ktoś był głupi jak stado osłów ale formalnie posiadał wyższe wykształcenie był automatycznie już kimś, bo nie chodziło tu o samą wiedzę. Najważniejsze o czym chyba nie muszę wspominać było posiadanie dóbr, ich ilość i przede wszystkim jakość. Masz dużo dobrych rzeczy a więc coś znaczysz. Jesteś kimś. Dziwnym w tym wszystkim wyglądało istnienie służb policji i aparatu państwa, po co bowiem była potrzebna policja jeśli ludzie kontrolowali się sami. To samo dotyczyło państwa. W każdym razie to wszystko było porządnie przegniłe i zepsute. Chore. Cały świat był mocno chory i potrzebował lekarza. najlepiej natychmiast -

- Dobra bułka z gorzkim nadzieniem - mówił, a oni się znowu zamineili. Ekscytował się Złomek, co Pieguska już powoli zaczynało irytować, ale nie dawała na razie tego po sobie poznać. Poczekam jeszcze chwilę, myślała. I co on się tak nimi fascynuje?


- Pracę Złomku znalazła w małym miasteczku, i to całkiem niedaleko Glasgow, podobnie jak wiele innych polek pracujących tu jako opiekunki do dzieci jak i ludzi starszych, pielęgniarki, pomoce kuchenne, sprzątaczki, albo kelnerki. Ona własnie dostała pracę opiekunki do dziecka. Najpierw była pijana ze szczęścia, bo okazało się że jest coś warta i potrafi się sama utrzymać, a nawet więcej zarobić niż nieźle sytuowani ludzie z jej miasteczka.

A więc utrzymywała się sama i zarabiała na siebie, [ - ale bomba!!! krzyknęła po pierwszej wyplacie] była naprawdę dorosła i wolna. Po jakimś czasie jednak okazało się ze praca wypełnia jej cały dzień od wczesnego rana aż do nocy, a poza nią nic prawie nie ma, bo i na nic nie ma czasu, ani siły.

Praca do wieczora, potem krótki odpoczynek i przygotowanie się do pracy na następny dzień, a następnie trzeba jeszcze zjeść kolację, po czym oczywiście umyć się iść spać. I tak codziennie. W kąt poszły jej wiersze, obrazy i rysunki jakie kiedyś u siebie w domu malowała, a o książkach zapomniała prawie całkiem. Zniechęciła się też do religii jeżdżąc do kościoła św. Michała w Glasgow, miejscowy ksiądz którego nazwiska nie chciała wymienić daleko odbiegał od jej widzenia osoby duchownej. Miłość do pieniądza, bogactwa i władzy, a jednocześnie niechęć i jawnie okazywana pogarda dla biednych zagubionych i słabych. Do kościoła przestała więc jeżdzić. I nic w tym szczególnego nie było, w Uk 90 procent naszych rodaków nie chodzi do kościoła.

Z dnia na dzień gorzkiego nadzienia w bułce było jakby coraz więcej a jego smak zaczynał powoli wypełniać cały jej organizm i po jakimś czasie wypełnił jej całe ciało i nawet przestrzeń dookoła. Czasami spotykała się wieczorem z koleżankami z pracy, wtedy zazwyczaj szły do jakiegoś pabu i rozmawiały o nic nie znaczących sprawach. Pewnego dnia na przykład zaczęły rozmawiać o tym która część ciała jest najbardziej grzeszna. Według większości z nich najbardziej grzeszną częścią ciała był żołądek, według innych przełyk albo język którym można zrobić dużo niedobrego, ponieważ wyrządza się nim łatwo krzywdę innym poprzez plotkowanie i obmowę. W każdym razie były to zwykle błahe rozmowy o których zapominało się zaraz po powrocie do domu. Takie tam sobie, zwyczajne pierdoły – Tu przerwał, jakby chciał złapać oddech, a dochodzili już prawie do końca ulicy Krakowskiej, to znaczy byli niedaleko Arkad -tam gdzie Krakowska łączy się z Dietla. Postanowili więc zawrócić i poszukać jakiejś sympatycznej spokojnej knajpki, najlepiej gdzieś w okolicach Augustiańskiej i Katarzyny. I ona teraz zaczęła opowiadać o nim, Złomek natomiast zaczął zastanawiać się kiedy skończą. Opowiadanie było wciągające i co tu dużo gadać ciekawe, ale chciał zmienić temat. Powoli denerwował się też Piegusek, opowiadanko było całkiem fajne i pouczające, ale ona chciała rozmawiać o ich sprawach i to najlepiej o konkretach, w stylu - Złomku, czy znalazłeś dziś pracę - albo -czy masz jakiś pomysł na... No dobra ten chłopak którego nie znała opowiadał o swojej dziewczynie, lub dziewczyna o nim, -a Złmek jej to wszystko relacjonował.



- W Lidlu położonym prawie naprzeciwko dworca Płaszów przy ulicy Wielickiej, bo takich lidlów w Krakowie jest na pewno parę, w samym Opolu czy Ostrowcu lub Starachowicach jest tych lidlów przyklad ze trzy. Więc w tym Lidlu połozonym prawie naprzeciw dworca Płaszów, a niedaleko stacji benzynowej kupił trzy opakowania kisielu za dwadzieścia pięć groszy sztuka, i jedną mała torebkę cukru waniliowego Castello za dziesięć groszy, najtańsze bibułki do robienia papierosów firmy “Goldpress” po pięćdziesiąt groszy za opakowanie zawierające pięćdziesiąt listków, a tu dodać muszę że niebieskie lub jak kto woli granatowe, bibułki OCB kosztują siedemdziesiąt pięć groszy, i tanią czekoladę za osiemdziesiąt pięć groszy.


Robiąc zakupy przypominały mu się mody, i tak kiedyś pijało się herbatę lub kawę, teraz młodzi ludzie pili butelkowaną wodę i napoje także z butelek albo z puszek i jedli pizze. Od ciemnego chleba po szał na jasne pieczywo z białej mąki, a następnie moda wśród inteligenckich środowisk na pieczywo razowe i żywność naturalną zastąpione zostały przez wszechobecną pizzą która stała się potrawą kultową w środowiskach młodzieżowych, i prawie rytualną, jak kiedyś za czasów ich rodziców, prawie niedostępna kawa albo dobre wino. Podobnie zmieniały się mody muzyczne, miejsce rocka zastępował hip-hop, po nim przyszedł ambient i cała fala nurtu elektro. Wyszedł w końcu i przez Park Krajobrazowy w okolicy dawnego obozu Płaszów przeszedł w stronę ulicy Kamińskiego, wykorzystując miejsce do odbycia spaceru. Miał też dziwne odczucie że powinien modlić się za żydów którzy w tym obozie zginęłi, czy był tam w poprzednim wcieleniu w obozie jako więzień czy co gorsza może nawet jako strażnik, a może te dusze cierpiały, bo w każdym razie przychodził tam jeszcze kilka razy, robiąc jednoczesnie spacer, przy okazji rzucając ptakom kawłki suchego chleba i bułki, ale przede wszystkim modlił się za duszę tych ludzi. No dobrze ale wtedy gdy wracał z marketu z tym kiselem, i nistety rozglądał za leżącymi na ziemi niedopałkami bo palić nie miał co, szedł i kiedy znalazł się w okolicy Szkolnej poczuł zapach zbliżającej się wiosny, kwitły drzewa i kwiaty. A był to początek marca. Idąc zaczął śpiewać wymyśloną na poczekaniu piosenkę

“Ojcze mój, czemu mi złamałeś mój kręgosłup”

-musicie bowiem wiedzieć jeśli akurat jesteście obcokrajowcami że największymi wrogami w naszym kraju bywają czasami niestety także i nasi rodzice, a wojny jakie zwykle toczymy są też wojnami wewnętrznymi. Te wojny wewnętrzne skierowane są do środka w samych i wtedy niszczymy siebie, albo toczą się wewnątrz rodziny lub kręgu przyjaciół, czy nawet w ramach państwa.

[weszli do jakiejś knajpki, usiedli i zamówili coś do picia. Ona i on sok, Złomek natomiast herbatęz cytryną, którą słodził, zwykłą czarną lub zieloną pił oczywiście podobnie jak i kawę bez cukru. Siedząc usłyszał rapującego KRSa. Lubił bardzo tego gościa, najbardziej zaś za jego fscynującą gębę. Dziewczyna popijąc sok jabłkowy mówiła o Nim. Że też im to nie przeszkadza, pomyślał przez chwilę Złomek.




Staropolski kocioł czarownic. Sen chłopaka.

- Kiedy wrócił do domu położył się na chwilę i zasnął. Śniło mu się miejsce położone gdzieś między Chodlikiem a Sandomierzem, może był to Bodzentyn albo Iłża. W tym śnie przeniósł się w dawne stare prapolskie czasy pełne nieprzebytych borów i puszcz w których żyły wilki, jelenie i niedźwiedzie. Idąc prawie polną drogą wybijaną kamieniami spotkał jakiegoś dziwnego starszego mężczyznę ubranego na czarno z długim chwostem na głowie, czyli "kitą" co podobno miało kiedyś symbolizować wieszcza. Szedł w sposób majestatyczny, poważny i powściągliwy z odrobiną dystansu wobec życia, jakby sunąc albo płynąc, z długim kosturem w ręce służącym niby do podpierania. Właściwie nie szedł ale stąpał, unosząc się lekko niby płynąc w powietrzu jak ptak. Gdy zaczęli rozmawiać ze sobą przedstawił się jako Mistrz ...garncarski - wyrabiam garnki proszę pana a w wolnych chwilach układam słowa w wiersze - powiedział - bo niektórzy - tu uśmiechnął się - uważają mnie za wieszcza, oczywiście takiego mniejszego formatu , ale jaki tam ze mnie wieszcz - Zaprosił go do siebie do domu. W domu zbudowanym z drewnianych bali i złożonym z kuchni pełniącej jednocześnie rolę warsztatu był jeszcze dość spory [jak na owe czasy] pokój. Usiedli w kuchni i przy dużym dębowym stole zjedli posiłek złożony głównie z soczewicy i suszonych owoców, jabłek, gruszek, śliwek, i brzoskwiń - Jeśli chcesz - powiedział Mistrz - mogę cię nauczyć garncarstwa i trudnej sztuki wyrabiania garnków - Oczywiście we śnie zgodził się natychmiast jakby nie miał co innego do roboty.

Zrobiło się już późno, a na polu ciemno, Mistrz zaczął dorzucać do ognia przed domem drzewa i zaczął opowiadać.



Opowieść Mistrza.

Lekcja garncarstwa.

- Na pewnym etapie uczeń, albo jak ktoś woli adept, a działo się to wtedy gdy przeszedł już pewien etap treningu, przechodził kurs garncarstwa. Mistrz przyjmował adepta ubrany, a raczej przebrany w strój Świętowita i stojąc na progu w jego słynnej pozycji nauczania [ i uzdrawiania jednocześnie] mówił do niego: “ witaj gościu, jedyne czego cię mogę nauczyć to nauka lepienia garnków z gliny. Po czym następował rytuał przyjęcia młodego nie koniecznie wiekiem adepta na ucznia z podstrzyżeniem włosów włącznie [ długie włosy związane w chwosta symbolizowały Mistrza mającego wiedzę, a włosy te zawiązały bóstwa żeńskie boginie w czasie snu]. Po małym przyjęciu uczeń musiał odpocząć i porządnie się wyspać, jeśli w ogóle ożywiony atrakcjami jakie wypełniły dzień, mógł zasnąć.

Lekcja lepienia.

Rano następowała lekcja lepienia, i nauka procesu deformacji. Podczas tych zajęć lepili kształty ludzi, zwierząt, drzew i gór z gliny, a następnie kiedy zajęcia dobiegały końca wszystko ugniatali w jedną masę. Lepienie symbolizowało proces tworzenia świata ze świętego lepidła przez Pana Świętego Prawa Świętowita według tajemnych nauk Prawi. O co w nich chodziło? Chodziło w nich o zrozumienie tego że świat choć święty i doskonały w całej swej postaci [ co wiedzieli kiedyś wszyscy i wszędzie] nie jest jednocześnie stały, ale jak sama nazwa wskazuje jest tworem z lepidła.

Tak samo funkcjonował człowiek i jego postrzeganie świata. Świat widzialny nie jest tym co można złowić i złapać na ZAWSZE TRZYMAJĄC GO W RĘKU, A NAWET JAK MAMY SZCZĘŚCIE TO MUSIMY GO KIEDYŚ PORZUCIĆ GDY PRZYJDZIE TA CHWILA POWROTU DO Ciszycy, Raju albo na równiny Nawi zastrzeżonej dla bóstw i największych wojowników których dusze były całkiem czyste i bez skazy. Rzeczy nie są w swojej istocie materialne głosiła w każdym razie ta część nauk.

Gdy nauki lekcji lepienia zostały przerobione o czym decydował Mistrz po gruntownym przebadaniu wiedzy ucznia, rozpoczynał się cykl drugi nauk. Nosił on nazwę obserwacji emocji


Emocje

Emocje, krzyczał Mistrz do lepiących postacie z gliny uczniów, a ci wtedy błyskawicznie zgniatając w dłoni postaci wyobrażające ludzi lub rzeczy albo zwierzęta symbolizujące i wzbudzające w nich gniew rozgniatali w jednolitą masę. Takie działania miały doprowadzić do zrozumienia że emocje ludzkie i namiętności tak samo choć bardziej subtelnie ulepione są z lepidła i nie mają realnych podstaw. Nie należy więc za bardzo się do nich przywiązywać ani wiązać ze sobą. Oprócz tego do nauki z namiętnościami i emocjami służyły też pawęzy, nawęzy i odcinanie nawęzów, a także wiązań nożem uważności [ o odcinaniu wiązań i nawęzów a także i zawęzów, może innym razem]


Święta Forma.

Jeszcze inne lekcje polegały na lepieniu świętej formy. Na małym oznaczonym [narysowanym mokrą gliną prostokącie symbolizującym świat uczeń lepił tak zwane święte formy. Lepienie świętych form nie było niczym szczególnym. Polegało po prostu na utrzymywaniu w myślach idei że wszystkie formy widzialnego świata są święte i przez to doskonałe. Cały świat zgodnie z prapolskimi wierzeniami był przecież doskonały.... W rzeczy samej Mistrz oprócz tego że był nauczycielem wiedzy tajemnej był także zwyczajnym Mistrzem lepiącym garnki z gliny, choć niejeden z sąsiadów może podejrzewał go że jest nauczycielem wiedzy tajemnej. Mistrzowie bywali różni, dzielili się na ścieżki którymi podążali zgodnie z naturą urodzenia. Była na przykład ścieżka wilka której właśnie nauczał poznany we śnie Mistrz. Były też i inne, jak na przykład żbika i zająca. U Mistrza w specjalnym miejscu w kącinie stało magiczne mosiężne lustro, a na jego posłaniu leżała wilcza skóra.

Tu przerwała opowiadanie patrząc kątem oka jakie zrobiła wrażenie na siedzącym po przeciwnej stronie stolika Złomku, i po jego prawej stronie leżącym prawie na krześle Kitą [Gandziakiem] i Zbyzosem Kosmicznym, którzy się w miedzyczasie przysiedli do stolika. Kita ostentacyjnie słucham na swoim mp3 "Midi Yoke" nowe nagranie "Seqów" w klimacie trip, a Zbyzos udawał że ziewa i w ogóle zachowywał się trochę po błazeńsku. Jej towarzysz nic nie robiąc sobie z zachowania przybyłych, kontynuował konwencję jaką obrali wcześniej, świadomie albo nie, i kontynuował tą opowieść na dwa głosy o ich życiu.

- Gdy wróciła do domu, rozbawiona i świetnym humorze, między innymi dlatego że lotnik z kawiarni wprowadził ją jak i jej koleżanki w świetny nastrój, położyła się spać i zasnęła. Śniła że jest w szkole. Dziwna to była szkoła, a na ścianach w sali wisiały jakieś dziwne niby to zwierzęce skóry. W tej szkole zamiast matematyki i biologi, uczyła się lekcji lepienia dziwnych postaci z plasteliny i modeliny. Może to nawe była glina. Dokłdnie niestety nie pamięta. Potem gdy tylko ulepili jakieś ludziki wszystko na powrót łączyli w jedną masę. Następnie śnił się jej jakiś dziwny człowiek przypominający dzikiego wilka i wołał coś do niej czego nie zapamiętała. Stał w oddali we mgle jakby na plantach w Krakowie i krzyczał że na nią czeka

Wtedy obudziła się i spojrzała na zegarek. Była już dziewiąta, musiała szybko wstać, zjeść śniadanie, umyć się, ubrać i biec do pracy. Na spóźnienie nie mogła sobie pozwolić. O śnie zapomniała -

Kończąc spojrzał na Złomka, chcąc dowiedzieć się jakie wrażenie zrobił na nim jej opowieść o Nim i o niej. Złomek natomiast myślał “o całkiem niezły scenariusz można by z tego zrobić, ale nie powiem im bo się obrażą. Skończył patrzyć na Złomka, zapalił papierosa, wymienili między sobą jakieś spojrzenia i po chwili ona mówiła dalej


- Poczuł ze już jest wrakiem, pustym i wypalonym w środku tak jakby zamiast duszy miał w sobie pustą skorupę i czarną dziurę. Jestem skończony pomyślał, nie mam energii ani siły żeby szukać choćby najgorszej pracy, która podobno w Krakowie już jest. Nie mam siły żeby żyć a każdy krok jest dla mnie wysiłkiem niby wielkim ciężarem podnoszonym

przez olbrzyma dzięki nieludzkiej wprost sile. Żył też dzięki ponadludzkimi wysiłkowi jaki wkładał w ten proces. Myślał nie ma żadnej nadziei, nikt też mi nie pomoże bo u współczucie w dzisiejszych czasach trudno, zaczął więc szukać drogi wyjścia z tego ciemnego mrocznego labiryntu. Odpowiedź leżała niedaleko, na wyciągnięcie ręki albo lepiej w nim samym. Postanowił powrócić do tego co robił wcześniej, a co wstyd przyznać będąc w Krakowie zarzucił. Wrócił do ćwiczenia sztuk walki, tego co lubił najbardziej robić, poza tym postanowić znowu zacząć stosować kąpiele w zimnej wodzie

[bo o lód i śnieg było raczej trudno]. Kąpiele w zimnej, lodowatej wodzie przez piętnaście minut a nawet pół godzinki podczas jednej sesji. Kąpiele te były wyjątkowo “spidujące” jak on to mówił, i mocno energetyzowały organizm -

Spotkali się na ulicy w Krakowie, wyobraż sobie – mówił do Pieguska Złomek, kończąc powoli opowiadanie o wczorajszym wieczorze i rozmowach jakie prowadził ze spotkanym przez przypadek znajomym i jego dziewczyną - i to zupełnie przez przypadek –

Czyżby na pewno? - zapytał Piegusek - czuli przecież że mają sobie dużo do powiedzenia, i mieli -



Piegusek siedział zamyślony jakby nie wiedział co ma jeszcze powiedzieć [ zakładając że w ogóle ma coś jeszcze powiedzieć,ale czasami tak się myśli, że mamy coś powiedzieć, albo też że powinniśmy coś powiedzieć ] więc może dopiero zbierał myśli. Historyjka opowiadana przez Złomka poruszyła ją, i miała co się liczy dobre zakończenie czyli “happy end”, a jeszcze ważniejsze że szczęście dotyczyło pary, to jet chłopaka i dziewczyny. Jakby było tego mało to na dodatek zgodnej i zgranej Nie mówiła jednak nic, natomiast zaczęła spacerować zamyślona po pokoju. Wreszcie po krótkiej chwili odezwała się – no tak ciekawe - powiedziała, po czym dodała - interesujące, chciała bym ich kiedyś poznać – i zmieniła temat - jak ci idzie pisanie muzyki do filmu Don Chichota, i co w ogóle z filmem. Zrobili go już? A przynajmniej zaczęli? albo przynajmniej planują zacząć - Chodząc tak w czarnych cocneyach i czarnych lekko rozszerzanych spodniach wyglądała naprawdę uroczo, myślał zapatrzony na swoją dziewczynę Złomek. Do tego lekko rude włosy i piegi. No i ten niezwykle czarujący głos. Na dodatek delikatność i wrażliwość połączona z odwagą i zdecydowaniem. Jakby tego było jeszcze mało to całkiem niezły gust. Choć niektórzy mogą powiedzieć że połączenie zieleni i pomarańczy z rudym odcieniem włosów jest odrobinę pretensjonalne. Za Łatwe.Dla niego to znaczy dla Złomka nie było. Lubił zresztą te kolory.

- tak, zdaje się że właśnie zaczęli – odpowiedział, łapiąc się na tym że od pewnego czasu myśli o Niej zamiast słuchać tego co Ona mówi do niego. Z drugiej strony gdyby nie intrygowała go, żeby nie powiedzie fascynowała, nie było by jej teraz w pokoju Złomka i nie chodziła by tam i z powrotem wypowiadając swoje kwestie których za bardzo nie słuchał, a prawdę mówiąc nie słuchał prawie w ogóle. Nie słuchał bo nie miał na tyle pojemnej uwagi żeby jednocześnie fascynować się jej wyglądem, sposobem chodzenia, głosem. Czyli patrzeć na nią, myśleć o niej i jeszcze słuchać jej,a jakby było tego mało to słuchać to co mówi, a nie jej głosu .... Jedno jest pewne Złom nie był człowiekiem konwenansu,

i nie bawiły go rytualne społeczne gry, niemniej nie był do koca uczciwy wobec siebie. To nadmierne przywiązanie emocjonalne do Pieguska, delikatne mówiąc nadmierne niepokoiło go.

Muszę być uczciwy, muszę być uczciwy, myślał. Uczciwy wobec siebie, wobec jej, i świata. Myśląc jednak wiedział że są to jedynie puste słowa, i że nawet nie zamierza ze sobą walczyć. Poddawał się bezwolnie fali uczuć i był z tego zadowolony. Ona natomiast jako niezwykle skromna i rozsądna dziewczyna nie dawała mu powodów do zazdrości. Statek jego życia nie uderzał w rafy i nie zderzał się z innymi statkami na spienionych falach. Bo zazdrość nie jest najprzyjemniejszą cechą jaką może człowiek posiadać.

Złomek niestety już wiedział o tym. Nieoczekiwanie dla siebie nagle zaczęli rozmawiać o Zbyzosie. Złomek dzwonił do niego kilka razy i jakoś nie mógł go złapać przez telefon.

- co się z nim dzieje? Może jest chory – pytał Złomka Piegusek.

Tak naprawdę to cieszyła się że jej chłopak nie spędza zbyt dużo czasu z kolegami. Nawet wolała by żeby w ogóle w towarzystwie znajomych chłopaków nie bywał.

A Zbyzos tymczasem...


TAKIMI RZECZY SĄ

“Człowiek to zwierze które coś myśli o sobie”

Zbyzos usiadł wygodnie wyprostowany na krześle, co mu się niestety bardzo rzadko zdarza, i zaczął myśleć jaki tytuł będzie nosiło jego opowiadanie“ Tako rzecze Zaratustra”? Nie to nie to, Może “Jakimi rzeczy są” to też było. Już wiem pomyślał. Mam. “Takimi rzeczy są”, to jest tytuł który będzie pasował do mojego opowiadania.

Choć miał też w zanadrzu kilka innych ciekawych według niego tytułów takich jak na przykład: “Wielki śmietnik”, albo “Wysypisko śmieci”, -bo tak chyba najtrafniej można by oddać stan naszej cywilizacji, nadając jej taką nazwę. Bo czymże innym była jak nie wysypiskiem śmieci i popsutą od dawna maszyną produkującą nieskończoną wprost ilość tanich, marnych i jednorazowego użytku produktów. Przez chwilę chciał nadać swojemu opowiadaniu nazwę : ”Świat jednorazowego użytku”, czy może lepiej “jednorazowego użycia”. Jednorazowość użycia i jednorazowość wszystkiego stała się bowiem powszechna, a czasy gdy chodziło o trwałość minęły dawno temu. Zbyzos także miał kilka przemyśleń odnosnie życia i poznał parę osób które stały sie dla niego w jjakis sposób inspiracją. Na tyle poważną aby coś napisać. Tyle wyjaśnienia od auta, i przepraszam za kolejny wtręt. Aha, biedny Zbyzos Kosmiczny prawdopodbnie nie wiedział że napisanie najcekwszego nawet scenariusza, wielkim pieniędzy mu nie przyniesie. Co najwyżej to sławę. Chociaż może dla sławy nie pisał. Kto go wie?

Następnie przyszła kolej na motto. Jakie miało być motto i jakie powinno być motto? Mówił do siebie po cichu Zbyzo, a nawet raczej mruczał Jeśli istnieje recepta na motto. Czy może “człowiek to zwierze które coś sobie myśli” w domyśle : na swój temat. To może być całkiem niezłe. Albo inaczej, napiszę: człowiek to zwierzę którego jednym z mechanizmów przetrwania, czyli obrony i walki jest rodzaj oszukańczej gry społecznej? Wtedy więc wszelkie kostiumowe metody działania i zachowania człowieka nie były by zakłamaniem i złem ale metodą i narzędziem pozwalającym mu przetrwać. Jedne zwierzęta są całkiem odarte z tego rodzaju gry i chodzą jakby nagie i bez [społecznego] ubrania na sobie. A zrobili to z niewiadomych przyczyn, choć prawdopodobnie nie z powodów filozoficznych ani religijnych ale dlatego że nie byli już w stanie nosić na sobie tych kostiumów bo ich zbytnio uwierały, albo były za ciężkie do noszenia, lub co najbardziej prawdopodobne ktoś je z nich przemocą zdarł, w chwili słabości , trudności albo choroby. W każdym razie przebrać się, oszukać żeby przetrwać.


Striptiz społeczny i publiczne rozbieranie się z iluzji

Ten rodzaj społecznego striptizu publicznego, myślał Zbyzos, obnażanie się nie przebiegał bezboleśnie, a sama nagość i pozbycie się trwałych masek i przebrań, -tu musze zaznaczyć [myślał ] że pozbycie się przebrań nie oznacza wcale niemożliwość nakładania dowolnych strojów na krótszy lub dłuższy czas, co na przykład robią aktorzy, przynajmniej dobrzy.

Więc pozbycie sie tych trwałych ciężkich przebrań daje coś na kształt odwagi. Człowiek wtedy mówi: no dobrze straciłem wszystko, wszystkie gry społeczne w jakie grałem legły w gruzy i upadły, a teraz jestem wolny i nie mam nic do stracenia i co mi możecie zabrać.

Oczywiście wśród ludzi którzy pozbyli się na stałe tych ciężkich i niewygodnych przebrań są ci którzy zrobili to mniej lub bardziej świadomie i mają świadomość tego co się z nimi dzieje, a także ci którzy to zrobili z niewiedzy albo przymusu. Ci pierwsi to zapewne dobrzy aktorzy i tu jest ich w tej grupie najwięcej,

drudzy to w największym stopniu bezdomni oraz najbardziej upadli alkoholicy i narkomani.

Istniej też kilka ścieżek do wyzbycia się tych fałszywych ról jakie mamy odgrywać nie wiadomo dla kogo i dlaczego zamiast być sobą i być wolnym i świadomie kreować swoje życie.

Pierwszą jest sztuka, a na tej ścieżce wyróżnić bez wątpienia należy aktorów bo oni to w największym stopniu może obok pisarzy i twórców sztuk teatralnych rozumieją i praktykują ten proces. Szuka zresztą jak i zawody związane z ta procesją wiążą sie z rytuałem religijnym, a pierwszym aktorem był szaman odgrywający spektakle w czasach prapolskiej trzyzny lub greckiej pieśni kozłów.


Do drugiej grupy należy zaliczyć adeptów szkół filozoficznych i wyznawców systemów religijnych najbardziej zaś starych indoeuropejskich tradycji rezydujących dziś na wschodzie, i mam tu na myśli przede wszystkim buddyzm, ale i bon.

Trzecią grupę stanowią bohaterowie opowiadania wymienieni parę linijek wyżej, czyli bezdomni, oraz nieszczęśliwi i chorzy których nie stać już na utrzymywanie swoich ról i świata pozorów skupiając się głównie na własnym przetrwaniu. Wystarczy tylko popatrzeć na starszych chorych ludzi których choroba przywiązała do łóżka a ból ciała, a nieraz i duszy sprawił że musieli nawet porzucić przywiązanie do własnego ciała stając się w ten sposób zupełnie nieprzywiązani. Ale tu mała uwaga, porzucenie przywiązania do ról społecznych, rytuałów i masek nie oznacza pozostawania w stania w stanie chaosu i bełkotu, nie oznacza też obojętności wobec siebie i życia.

Porzucenie przywiązania oznacza po prostu porzucenie przywiązania, tyle co pisze i nic więcej. Część z nich czyli ludzie z ostatniej grupy porzucili jedynie przywiązanie do roli, natomiast dalej tkwią w jakiejś iluzji nie mając czasem świadomości tego co się stało i co się z nimi dzieje.

W tym miejscu chciałem trochę uściślić napiszę o porzuceniu przywiązania do roli czyli tym zdjęciu kostiumu albo maski, powiedział zadowolony Zbyzos a uśmiech pojawil się na jego twarzy.

I dwa: o porzuceniu przywiązania do ciała,

Oraz trzy, tym co sie wiąże z wcześniej wymienionymi, czyli co z tego porzucenia dwu przywiązań wynika, a więc odwaga, i nawet nieustraszoność bo nic złego nie może ci się już stać, oraz o możliwości swobodnego kreowania rzeczywistości i szybszego reagowania na nią.

W każdym razie ci którzy naprawdę porzucili przywiązanie do świata materii i rzeczy są już “poza”. Żadne chodzenie wilków w owczych skórach i owiec w wilczych skórach już ich nie dotyczy, co mogą robić, ale chodzi o to że już nie muszą. Dlatego wspominam o tym bo niektórzy dzielą świat ludzki na chodzących w owczych skórach wilków i na owce chodzące w dla odmiany w skórach wilków, i oba te zachowania są sensowne, wilki chodzą przecież w skórach owiec po to aby oszukać i zwieść swoje ofiary, a owce aby ochronić się przed agresją społeczną i przeżyć [tu dodam ze chodzi o typ ludzi wilków czyli drapieżników społecznych a nie wojowników indywidualistów kroczących drogą i ścieżką wilka zgodnie ze swą naturą i przeznaczeniem]


Ludzie żyjący na ulicy, -pisał pracowicie Zbyzo. Myślał o tym żeby zapalic papierosa, ale postanowił nie rozpraszać się.

Skąd przyszedł mu do głowy pomysł aby opisać ludzi żyjących na ulicy? Idąc Floriańską myślał o znalezieniu sposobu zarabiania na życie, gdy być może sam stanie się kiedyś bezdomny lub bez grosza przy duszy, a myśląc i obserwując nazbierał całkiem sporo materiału do poniższego niby katalogu.

Właściwie zaraz na początku wyjaśnię że nie chodzi tu tylko o bezdomnych ale o cały świat żyjący na ulicy a czasami i z ulicy czyli także o zarabiających w różny sposób na ulicy, o lumpach przemierzających Planty ze swoimi wózkami, o figurach stojących na rynku głównym, -koniecznie gdy się pisze należy wyjaśnić że ma się na myśli rynek krakowski z Sukiennicami, należy dodać słowo “głównym”, bo rynków w Krakowie jest co najmniej pięć, a w okolicach Prokocimia i Bieżanowa niektórzy mogą nawet myśleć o rynku wielickim do którego stamtąd jest podobno tyle samo, albo nawet bliżej co do rynku głównego, o czym mówił mi dziesięć lat majster pod którego okiem pracowałem jako murarz.

Krótka opowieść o ludziach żyjących na ulicach Krakowa

Napisana przez Zbyzoza na podstawie jego obserwacji a i także rozmów z ludzmi..

Powróćmy do bezdomnych. Nie wiem tak naprawdę czy oni są bezdomnymi czy tylko prowadzą uliczny dzienny tryb życia. W każdym razie szczególnie malowniczo wyglądają w tej grupie panowie z wózkami co na pierwszy rzut oka może wyglądać jak dobrzy ojcowie spóźnieni może trochę, lub dziadkowie spacerujący z troskliwie owiniętymi w wiosenne ubranka dziećmi. Ale to jedynie tak tylko wygląda na pierwszy rzut oka, bo już chwilę później gdy podejdziemy bliżej zorientujemy się że chodzi o inny typ panów, którym żony jeśli by pozwoliły udać się na planty z maleństwami to pod pewnymi zastrzeżeniami i rygorami, bo towarzystwo tych panów dla małych dzieci mogło by niestety nie dawać gwarancji największego bezpieczeństwa.


Certyfikaty wydawane przez służby ochrony były nie pewne, a nawet jeśli by przeszli przez gąszcz egzaminów to chyba nie otrzymali by tych tak bardzo potrzebnych papierów [ znaczy certyfikatów]. Ale po co certyfikaty, pierwszy rzut oka wystarczy i wiadomo z kim mamy do czynienia. Otóż ci panowie ze wszystkiego najbardziej ukochali i ubóstwili alkohol. Nie świeże powietrze jak może ktoś pomyśleć, ani pierwsze nieśmiałe jeszcze śpiewy ptaków, ani nawet drzewa puszczające pierwsze zielone listki, także nawet nie widok pięknych elegancko ubranych kobiet, poruszających się zmysłowo po alejkach Krakowskich plant..

Oni sobie ukochali alkohol. Ale dosyć złośliwości, bo oprócz minusów chciało by się powiedzieć samych, mają jednak i plusy. Tymi plusami jest swoboda, żeby nie powiedzieć fantazja w sposobie ubierania się a czasami i bycia, ze sporym dodatkiem nonszalancji. Czasami podróżują samotnie wśród drzew, przemierzając bezmiary plant, a ich kurtki albo płaszcze, powiewają niby żagle na wietrze, i nie wiadomo skąd się wzięli i dokąd idą. Rozmiary wózków i ilość rzeczy świadczą o tym jakby skądś przybyli, a wieczorem lub w nocy udadzą się do siebie do domu czyli w daleką podróż. Inni znowu podróżują po nieprzebytym kosmosie plant dwójkami, a więc parami, preferując jak widać system dwójkowy. A niektórzy co jest chyba zjawiskiem rzadziej spotykanym na mapie plant podróżują w większych grupach, -choć tego typu zjawiska można spotkać jedynie sporadycznie, tu chciałbym właśnie ostrzec ciekawych badaczy życia podróżników plantowych, chcących zza Krakowa, przybyć w jakiś wolny dzień od pracy aby na własne oczy zobaczyc “homo wiator plantenensis” [albo może raczej :”plantenanenzis” z łaciny niestety nie jestem mocny], czyli po naszemu: człowieka podróżującego [z wózkiem] po plantach.


Ale przejdźmy może do sposobu ubierania się wędrownych ludzi z wózkami, czyli tego co jest ich przyprawą i niewątpliwą zaletą. Kolor, dobór strojów, I tak na przykład jeden z nich chadza cały w zieleniach, jakby chciał się upodobnić do koloru wiosny, ma zielony kapelusz i zieloną bluzę. Inni znowu chodzą w grubych czapach i ciepłych zimowych paltach, a z tego co można zobaczyć pozostaje wysnuć wniosek że niestraszny im upał. Takie ciepłe ubieranie się przynajmniej przez bezdomną część wózkowiczów nie jest wcale śmieszne, wielu z nich cierpi na wychłodzenie organizmu, tą chorobę ludzi bezdomnych. Wielu z nich zapewne na noc udaje do przejścia podziemnego na dworcu głównym , gdzie próbuje się przespać i jakoś spędzić noc. Wśród wózkowiczów obowiązuje także moda, i liczy sie fason ubioru jak i wózka, kolor wózka i jego kształt, czyli po prostu fantazja. A wózkowicze lubią zaskoczyć jakimś świeżym pomysłem innych przedstawicieli wózkowej profesji.

Znacznie więcej jest bezdomnych bez wózków, podróżujących na własnych nogach, którzy nie wiadomo czy już porzucili wszelkie przywiązania do świata materii zadawalając się tym co mają pod ręką czy też może są zbyt leniwi albo za mało zapobiegliwi aby przewozić razem z sobą jakąś część swojej własności. Tu chcę zaznaczyć że nie zamierzam oceniać ani też szukać przyczyn lub analizować dlaczego znależli się w takim stanie i takiej sytuacji. Czy pierwszy był alkohol, a problemy pojawiły się póżniej. Czy może było odwrotnie bezradność i niemożność rozwiązywania swoich problemów sprawiła że zaczęli nadużywać alkoholu.

Ale nie tylko bezdomni, do ludzi dla których ulica stała się miejscem życia dziennego lub nocnego w Krakowie i to niekoniecznie na plantach i na rynku zaliczyć także należy ludzi zbierających pieniądze i żebrających, muzykujących i to tych którzy grają muzykę potrafiąc to robić jak i żebrających pod pretekstem uprawiania muzyki w miejscach publicznych,

... oraz tak zwanych staczy lub stojące postacie. Pierwszą z nich jest postać rycerza, dość długo stojąca na rynku zwykle w okolicy kościoła mariackiego. Chętnie rozmawia i udziela informacji. Obok niej , -jako postaci, i obok niego jako mężczyzny, pojawił się drugi rycerz stojący na ulicy Grodzkiej, z tym że nie mam pewności który z tych rycerzy był pierwszy. W każdym razie rycerz stoi już na ulicach Krakowa od lat, wcześniej stał na przykład pod Wawelem. Ciekawą postacią jest też grający na akordeonie mężczyzna za teatrem Słowackiego a przed przejściem podziemnym, ubrany zwykle w jasnoniebieski dres z wielką werwą i optymizmem gra na akordeonie tak jakby nic z tego świata nie mogło go już dotknąć.



Kogo można spotkać na ulicy idąc Grodzką aż do końca Floriańskiej

zaraz na początku zaznaczę że nie kierują się żadnym kryterium w doborze podczas zapisywania wrażeń ale będę pisał o tym co w jakiś sposób “uderzyło mnie w oczy”, i zwróciło moją uwagę, niejako wyłaniając się jako kształt z otoczenia i tła innych idących postaci, samochodów i budynków miasta w jakiś sposób ważnych dla bohaterów opowiadania. Dokładnie na zasadzie Arystotelesowskiego twierdzenia “że rzeczy mówią o sobie”, i one po prostu do nas same przychodzą, a ludzie sami otwierają swoje, czasami tajemnie skrywane księgi życia, i pokazują je nam. Oczywiście nie dosłownie, ale w tajemny sposób za pomocą oczu i mimiki twarzy, bólu jakie wyraża ciało i rozpaczy, zmarszczonego czoła, albo uwięźniętego gardła które pomimo największych wysiłków i najszczerszej chęci nie jest w stanie wyrazić tego co chce powiedzieć dusza albo umysł.

Wtedy wydaje się że zniewolony człowiek płacze, a my nawet nie wiemy przez kogo został zniewolony, czy przez siebie, przez rodziców, otoczenie, a może przez swój los, albo Bóg zapieczętował jego gardło by milczał niby człowiek skała, czyli Apoloniusz z Tiany. Poznają, oglądają, odczuwają świat w ciszy, w milczeniu przebywając ze swoją wiedzą.

Inni znowuż mają zamkniętą drogę uczuć i serce, bo nie mogą wyrazić uczuć jakie żywią wobec innych ludzi i świata i ta droga jest jakby dla nich zamknięta.

Jednego dnia na przykład spotkali pewnego starszego pana, który zaraz po dwóch zdaniach rozmowy wyjawił im jak twierdził sekret swojego życia. Otóż był człowiekiem całkiem bezbronnym i nie był w stanie odpowiadać na agresję słowną innych ludzi jakby bał że może ich skrzywdzić, a ta niechęć do krzywdzenia ludzi, nawet kosztem siebie, była jakby ponad nim. Ukrył się więc za bramą milczenia i samotności.

Czasem też się zdarza że tacy ludzie gdy wypiją zbyt dużą dawkę alkoholu stają się nagle bardzo wylewni wyrzucając z siebie trzymane miesiącami sekrety, [opowiadając zwykle niestworzone historię, albo nawet wyrzucając agresje na niczemu nie winnych przypadkowych ludzi], by potem zamknąć na sztabę drzwi prowadzące do domu samego siebie. Ten pan też chyba trochę wypił i pozwolił sobie na małe otwarcie drzwi, oczywiście traktować to należy jedynie jako rodzaj opisu, ponieważ nie znał przyczyn ani motywu swojego postępowania [my też tego nie wiemy, geny, los, ślepy przypadek czy plan i zamysł Boży, a może prawo przyczyny i skutku?].

Tu Zbyzo przerwał pisać.

Powróćmy jednak do tajemniczej pary znajomych Złmka, o której to ten tak zapamiętale opowiadał Pieguskowi. Więć siedzą nadal w knajpce, parka opowiada o sobie, oni siedzą i słuchają, a on następnie relacjonuje to wszystko Pieguskowi.


- Ale nie zawsze było smutno i poważnie. Czasami gdy spacerowali plantami, albo ulicami Krakowa wymyślali różne zabawne historię, albo dla żartów dzielili na kategorię i grupy wąsy mijających ich ludzi,

i tak zauważali wąsy wojskowe, nastroszone, uczesane, awangardowe, niepoprawne politycznie [kiedyś] w poprzedniej epoce za dawnego reżimu.

Czy wąsy mają coś wspólnego z chąsami? Zastanawiali się też. Chąsy wąsy, pląsy, -krzyczeli wtedy, starając się to robić jednocześnie, a przechodzący obok ludzie odwracali w ich stronę głowy. Potem zaczynali oglądać fryzury ludzkie i to samo robili z nimi nazywając i kategoryzując jakby księgując rodzaje ludzkich fryzur. Fryzur ludzi starszych, i tych w średnim wieku

jak i młodzieżowych, bo wśród nich także była cała masa informacji mówiących o właścicielu i rodzajów przesłań jakie ten wysyłał do świata o sobie. Najbardziej powszechne były fryzury krótkie [ u mężczyzn] lub krótko ostrzyżone upodabniające ich właścicieli do gangsterów tak jakby chcieli być uważani za gangsterów. Zresztą “gangsterów” widział wszędzie, najczęściej zaś w autach jak jechali lub zatrzymywali się na przejściach i słuchali hip-hopa, albo częściej disko polo.

Bo wiesz, całe miasto oszalało, miasto zwariowało, miasto eksplodowało, i bezmyślnie pędziło przed siebie. Zdenerwowane, zabiegane, wiecznie śpieszące się i jakgdyby spóżnione. Rosły nowe domy a w starych kamienicach cały dzień słychać było odgłosy pneumatycznych młotów, pulsowały tak i trzęsły się niby uczynione z galarety całe ulicę na Kazimierzu, dzielnicy w której kiedyś zatrzymał się czas i zamarł. Nie było normalnie. Jak na karuzeli poruszali się ludzie dookoła własnej osi wierząc w iluzję rozwoju i techniki która ich niby to uszczęśliwia. Małe ludziki niby plastikowe zabawki zrobione z jakiejś masy przypominające białko w poruszających się pudełkach, -wszystko to przypominało mu wesołe miasteczko z dzieciństwa i diabelski młyn, bieg i pęd w imię samego tylko ruchu i zwariowanej iluzji rozwoju i postępu oślepiającej ludzkość swoim sztucznym blaskiem. Po co to wszystko myślał i w imię czego, zrezygnowany patrząc na ten cały cyrk i kołowrót. Tak właśnie przędzie się wszechświat z tkany przędzy iluzji. Oślepiające światełka prostokątnych pudełek poruszające się na okrągłych nogach atakowały wystraszonych ludzi na przejściach dla pieszych rzucając im wyzwanie.


- Pieprzyć to - powiedział do siebie - mówiła ona o nim - bo nikt go nie słuchał i nikt go nie chciał słuchać, tak jak już nikt nikogo nie słuchał, choć czasami gdy chodziło o osoby ważniejsze otoczenie udawało zainteresowanie, a nawet zachwyt stosownie do rangi mówiącego. - Pieprzyć ten cały zasrany świat - powiedział jeszcze raz, chociaż nikt nadal go nie słuchał, to jednak ulżyło mu . Co by musiał zrobić aby wywołać zainteresowanie swoją osobą kiedy wszystkie bomby już dawno wybuchły a wszystkie rewolucje jakie mogły już zajść już dawno zaszły i się skończyły wypalając przy tym. - W dupie was mam - wykrzyknął jeszcze do pustej przestrzeni raczej i powietrza niż ludzkich istot, bo na jakąkolwiek nadzieje na zwrócenie uwagi na siebie stracił dawno temu. Jeśli ktoś coś od niego chciał, to zwykle chodziło o jakąś drobną sumkę wsparcia na tani napój alkoholowy, albo chuligańską zaczepkę nastolatków będących pod wpływem narkotyków albo alkoholu



Zrozumiał w końcu “jakimi rzeczy są” i jakimi się mają. Powiedział: takimi rzeczy są , jeden wielki śmietnik i nic poza tym, bezmiar przywiązania do materii z różnymi nalepkami dla niepoznaki i zamaskowania. Ciekawe pomyślał że zwierzęta używają zapachów aby coś zaznaczyć i powiedzieć o sobie, co mniej więcej znaczy tyle że: hej stary nie wchodź tu, bo to jest moje miejsce, a ta osoba jest żoną , jeśli przekroczysz granice będziemy walczyć. Ludzie przeciwnie używali zapachy społeczne po to aby oszukać i zwieść innych, i powiedzieć coś innego o sobie niż naprawdę są. Zupełnie zaprzeczenie filozofii Arystotelesa i jego nauk, Rzeczy nie mówią o sobie, rzeczy o sobie kłamią. Im bardziej kłamią tym bardziej osiągają swój cel, a “kultura” już dawno przygniotła naturę i zajęła jej miejsce, w miejsce prawdziwego i naturalnego świata pojawił się świat stworzony przez człowieka. Sztuczny i plastikowy. Sztuczne zapachy zastąpiły naturalne zapachy ludzkiego ciała, a zapachy wyprodukowanych w fabrykach dezodorantów

zapachy powietrza jeśli w ogóle powietrze w dużych miastach miała jakiś “zapach” przesiąknięte spalinami i wszelkimi możliwymi substancjami przemysłowymi stało się . Odchody płynące z fabryk i góry wydalin wielkiego molocha stworzonego przez nieuwagę lub głupotę człowieka stawały się coraz większe i zalewały świat. Gówna i odchody cywilizowanego świata zjedzą nas kiedyś albo uduszą mawiali do siebie ludzie stojący na przystankach czekający na autobus. A sztuczny człowiek mający coraz mniej wspólnego z dawnym naturalnym człowiekiem człowiekiem wyglądał naprawdę żałośnie. Pozbawiony ludzkich uczuć wyprany zupełnie z emocji, pozbawiony refleksji, myśli i poglądów coraz bardziej przypominał bezmyślną maszynę służącą do produkcji. Ale jaki cel miała ta maszyna w produkowaniu dóbr. Kiedyś człowiek z innymi ludżmi i zwierzętami walczył o przetrwanie, pracował aby utrzymać swoje dzieci i żonę, Matki i ojcowie także wychowali dzieci po to i aby na starość jako dobrzy i przyzwoici ludzi opiekowali się nimi właściwie. Teraz wszystko jest państwowe państwo nam kradnie a właściwie rabuje pieniążki na naszą emeryturkę, -myślał, państwo nas przymusowo ubezpiecza i leczy, lepiej lub gorzej zwykle chyba gorzej, państwo zajmuję się edukacją naszych dzieci i ich wychowaniem, dożywia ich za nasze pieniądze pochodzące z naszych podatków. Wszystko jest wspólne a guziki do kranów i rur w których płynie wspólne dobro trzymają rządzący. Jesteśmy od dawna komunistami i nawet o tym nie wiemy, to świetna sztuczka. Jest pańszczyzna ale nazywa się inaczej. Pewno po jakimś czasie ludzie obudzą się ze snu i zobaczą.


No dobrze ale po co mają być maszynami i w imię czego, -mówił do niej a Ona słuchała go z wypiekami na twarzy, nie być maszyną a na dodatek mieć jakiś cel i idee w swoim życiu która nas będzie prowadziła a nawet unosiła i sprawiała że nasze życie i działanie będzie całkiem bezwysiłkowe i lekkie jak piórko, a Ona przyznawała mu rację. Nie wiem jak to się stało ale dobrali się i prawie idealnie pasowali do siebie jak dwie zagubione na chwilę połówki jednej rzeczy.


Dekonstrukacja

Dekonstrukcjonizm

I Rewolucja Dekonstruktywistyczna

Śmieszył go kiedyś dekonstruktywizm, i wydawał mu się głupi. Choć sam w przeszłości wymyślił kiedyś technikę rysowania którą nazywał “deformansami” polegającą na deformowaniu kształtów rzeczy. Było to w zamierzchłych czasach kiedy jeszcze nałogowo rysował i wystawiał swoje prace w awangardowych galeriach Wrocławia. Obok tego uprawiał też “defragmentację” czyli dzielenie i łączenie na nowo struktur. Nie przyniosło mu to sukcesu i nie mógł niestety z rysowania się utrzymać, więc rysowanie zeszło na plan dalszy w jego życiu.

Ale teraz w rozbiciu struktur mentalnych chorego świata widział jedyny sposób na wydobycie z choroby i absurdu w jakim ten się znalazł i pogrążył. Jeśli świat chce dalej istnieć i nawet rozwijać się to należy rozbić jego chory i zepsuty system mentalny który zniewala umysły ludzkie. Potem ulepić od nowa. Tak jak tylko mogli, robili to we dwoje -każde na swój sposób, ale coraz bardziej marzyli o wspólnym życiu we dwoje. I tak też wkrótce zdecydowali.


Najpierw myśleli żeby przeprowadzić się do Łodzi, potem przez chwilę myśleli o Wrocławiu, -w końcu postanowili że zamieszkają w Kieleckim. Kupią gdzieś dom pod lasem a najlepiej położony w samym lesie, z dala od najbliższym zabudowań ludzkich. I tak też się stało, za jakieś całkiem śmieszne pieniądze kupili starą rozlatującą się chałupę w kieleckich lasach, którą powoli zaczęli stawiać na nogi. Mieszkali najpierw w namiocie, potem w naprędce wyremontowanej drewutni [czyli jakiejś budzie po prostu], a jesienią gdy część domu została wyremontowana i odnowiona przenieśli się do kuchni a następnie już na wiosnę do położonego obok niej pokoju. Wszystko w tym domu było naturalne i zbudowane z drewna i kamieni. Dużo było metalu i zwierzęcych skór. Ściany zrobili praktycznie od nowa z ogromnych drewnianych bali, a podłogę z grubych i szerokich desek. Na posłaniu leżały skóry zwierząt, a najwięcej było na nim skór wilczych. Na ścianie rozwiesili skóry żbika i rysia. Po podwórku biegały trzy psy, a koty leniwie wysiadywały koło starego pieca w kuchni - w tym miejscu dziewczyna przerwała opowiadanie.

Wracając do Zbyzosa. Zbyzo nie chcąc przyznawać się do autorstwa pracy napisał na końcu swojej opowieści następujące zdanie: "Fragmenty dziennika, albo pamiętnika, znalezionego kiedyś, pewnego sierpniowego wieczoru na strychu jednej ze starych krakowskich kamienic" Większość kartek została z niego wyrwana, najpewniej przez autora, niektóre zdania zaś są nieczytelne, zamazane albo rozmyte przez deszcz i nie do odtworzenia niestety.

Zbyzos gdy tylko skończył pisać, odłożył opowiadanie, po czym wstał, nałożył buty i kurtkę. Następnie wyszedł z domu. Zbyzos szedł na spotkanie ze znajomymi do jednego z krakowskich pubów, ponieważ miał nadzieje że spotka parę z którą wcześniej rozmawiał Złomek niedaleko parku, a potem i on już w knajpce, i że napisze coś ciekawego o nich, -dowiadując się jak wygląda ich codzienne życie na wsi. Oprócz niego miał tam przyjść Złomek z Pieguskiem, Kita zwany póżniej Gandziakiem, Maurycy, Stanisław, i jeszcze kilku znajomych. Kiedy wszedł, okazało się że jest spóżniony i że czekali już na niego. Usiadł na wolnym krześle i zaczął rozmawiać ze Złomkiem. Wszystkich znał oprócz jednego. Okazało się że chłopak jest znajomym Mariki z którą chodził do szkoły. Kiedy towarzystwo rozkręciło się a nieznajomy chłopak nabrał odwagi, zaczął powoli opowiadać. Niby nie powiedział wyrażnie że jest to historia jego życia jednak takie można było odnieść wrażenie. Ubrany był bardzo zwyczajnie, choć odrobinę niestarannie. Czarne sztruksowe spodnie, granatowa koszula która kiedyś była chyba czarna wisiały na nim jak na wieszaku, i były co najmniej o dwa albo o trzy numery za duże. Na nogach miał ciemno brązowe buty harleye marki “legenda” [ "legendary" ] Do tego ciemne w artystycznym nieładzie włosy, niestarannie ułozone lub raczej lekko rozczochrane, ale jakby celowo. Chłopak wyglądał na nieśmiałego, a przed nim stała filiżanka czarnej niesłodzonej kawy. “Rano pije głównie soki, a po południu i wieczorem kawę” -jak wyjaśnił wcześniej Złomkowi zanim Zbyzo przyszedł. Zapalił papierosa, wyciągając go wcześniej z paczki leżącej przed nim na stole, przypalając go “metalową” zapalniczką Złomka, bo swojej nie mógł znależć chociaż grzebał dość długo we wszystkich kieszeniach spodni. Wypił mały łyk kawy, potem drugi, odczekał aż piosenka Johniego Casha “Hurt” skończy się, następnie oddał zapalniczkę w kolorze metalu Złomkowi, który tego prawie nie zauważył, ponieważ nucił razem z Cashem “tarararara yhyhy hy hy hy....” Chrząknął dwa razy dla dodania sobie odwagi, i zaczął, niepewnie ponieważ kilka razy wcześniej, kiedy próbował coś opowiedzieć na swój temat był co najmniej ignorowany. Chłopak w zbyt dużym ubraniu opowiada.


WSPOMNIENIA, hm.

- Otóż młoda dziewczyna przyjeżdża ze wsi do dużego miasta Krakowa, w poszukiwaniu nadziei na lepsze życie. Jednak spotykają ją same rozczarowania. Ma problemy ze znalezieniem dobrze płatnej pracy. Nie znajduje także przyjaciół, ani tak upragnionego chłopaka. Ona też nie interesuje nikogo -chyba że ktoś chce ją wykorzystać, albo na niej zarobić.

Na wskutek różnych okoliczności życiowych, chociaż nie tragedii, zaczyna pracować w agencji jako prostytutka.

Opowiada długo o swojej pracy i dwulicowości jej klientów, na co dzień udających przyzwoitych ludzi, a gdy nie są widziani przez nikogo bliskiego, obnażają się pokazując swój prawdziwy charakter i naturę.

Snuje także refleksję na temat ludzkich kamuflaży i masek jakie przybierają ludzie na swojej prowadzącej do wodopoju wygodnej drodze przetrwania.

Wkrótce poznaje mężczyznę, a rzecz ma miejsce na ulicy świętej Katarzyny. I to jeszcze większego nieudacznika niż ona. Mężczyzna ten, którego imienia nie zdradza w czasie opowiadania a nazwijmy go iX , oskarżony zostaje o nielegalny przemyt samolotem towarów zakazanych przez prawo, broni albo raczej narkotyków i spędza kilka miesięcy w więzieniu w Kolumbii. Powraca do Polski, i najpierw jedzie do Łodzi, by po zaledwie paru dniach przenieść się w poszukiwaniu nadziei i szczęścia, do Krakowa.

W Krakowie zamieszkuje w sympatycznym i niezbyt drogim hostelu “Honey”, połozonym na ulicy Miodowej. Włóczy sie całymi dniami po mieście, a najbardziej po nieodległym Kaziku, w poszukiwaniu pracy, choć może także i przede wszystkim w poszukiwaniu miłości. Po tygodniu lub dwóch gdy pieniądze w jego portfelu zaczynają niebezpiecznie topnieć, a portfel niestety chudnąć, -wynajmuje pokój gdzieś pomiędzy Wolą Duchacką a Kurdwanowem. W całkiem miłej i spokojnej okolicy. Pieniądze jednak cały czas topnieją, i jest ich coraz mniej. Wkrótce zaczyna mu brakować na chleb, a potem przestaje w ogóle jeść i wychodzić z domu. Jakby tego było mało, pojawiają się problemy z żołądkiem, a biegunka trwająca przez cztery dni, bardzo go osłabia, żeby nie powiedzieć wykańcza . W tym stanie, ujawnia się depresja i mocne rozchwianie emocjonalne.

Przybity i przygnieciony traci wszelką nadzieje, czekając jedynie na pieniądze od matki. Minuty czekania zamieniają się w lata, a godziny w całą wieczność. Czuje że powoli zaczyna umierać.


W takim stanie odnajduje go Agnes, bo tak ma na imię główna bohaterka opowiadania. Pomaga mu, wspierając go jak tylko może, a między nimi zawiązuje się przyjaźń. Jednak gdy odnajduje kartkę z numerem telefonu do niego i dzięki emu może do niego zadwonić a następnie poznawszy adres zamieszkania odwiedzić, on już zaczyna się powoli podnosić. Stracił nadzieje, złudzenia i wątpliwości, ale na szczęście odzyskuje siły -a pieniądze przysłane od matki które w końcu dochodzą wysłane pocztowym przekazem, pozwalają mu też na zakup gazety z ogłoszeniami o pracy, i doładowanie telefonu, dzięki czemu może dzwonić do innych ludzi. Po śmierci duchowej i prawie że fizycznej, następuje zmartwychwstanie, i przemiana. A bohater odnajduje w sobie, mając odwagę to głośno wyrzucić,


" Jezusjańską koncepcję człowieka".

W tym opowiadaniu, narracją dzielą się na przemian: Agnes, czyli główna bohaterka, -jednakże opowiada najwięcej o nim, Marika, koleżanka, pracująca w sklepie przy ulicy Krakowskiej, niedaleko miejsca, w którym oboje spotkali się, i Lili, przyjaciółka z pracy Agnes.

Drugi bohater, nie wymieniony z imienia, oraz “tajemniczy” Znajomy, parający się trochę pisaniem, a więc autor, czyli ja [ tu chłopak kłania się lekko zawstydzony słuchającemu go z zaciekawieniem towarzystwu początkujących literatów i artystów, po czym mówi spokojnym powolnym głosem dalej ]

- Każdy z nich, inaczej go widzi, i inaczej widzi chwile ich spotkania.

Opowiadanie kończy sie zdaniem: “Połączyła ich przyjażń”.

Zakończenie

- No więc teraz - poprosił nieznajomy chłopak w za dużym i mocno spranym ubraniu, o którym mówiono że był znajomym Mariki - pozwólcie mi proszę opowiedzieć tą historię mówiącą o życiu pewnego człowieka, a naprawdę to tylko o jego krótkim fragmencie. Oczywiście nikt mu nie przeszkadzał, ani nawet nie zamierzał, byle tylko nie gadał za długo pomyśleli może co niektórzy. I po chwili rozejrzawszy się po twarzach siedzących przyjaciół, gdy nie znalazł na nich oznak widocznego sprzeciwu albo nawet znudzenia ,jedynie Zee usmichał się głupio jak wydawało się Złomkowi, co go bardzo zdenerwowało, dobiegł też końca jeden z kawałków Boba Marleya "Wake up And live" w wykonaniu mało znanej kapelki a rozpoczął się następny "Stir it up", jakaś nieznana im parka z lekko wypitym chłopakiem tańczyła przytulona do siebie na środku sali. Więc rozejrzałsię wokół i nie widząc sprzeciwu zaczął opowiadać.

- Ale obudził sie w dosyć dobrym stanie, na początku leżał zamieniając swoje odczucia i niepokoje w marzenia, potem wstał, ubrał sie i umył. Gdy po śniadaniu wypijał filiżankę taniej kawy z lidla myślał o swoich intuicjach z wczorajszego dnia.


Człowiek “Jezusjański”,

-czyli człowiek jako taki.

Człowiek “Jezusjański*, czyli człowiek jako taki, jakim jaki jest, wartościowy w samym sobie, bez względu na to co sobą prezentuje. Jaką ma pracę, co robi, albo czego nie robi, jest całkowity i doskonale kompletny. Większość ludzi pyta mnie, i jest to mantra numer jeden, gdzie pracuje, następnie jakie mam osiągnięcia, jakbym będąc po prostu człowiekiem nie liczył się. Bo musze coś mieć i musze coś znaczyć, czyli być kimś. Nie twierdzę że Jezus był bierny, bo gdy należało aktywnie działać zapewne robił to. Chodzi mi po prostu o to że człowiek jest już kimś ważnym i istotnym w swoim człowieczeństwie [myślał].

Myślał także sporo o mistyce, mianowicie o Odynie wiszącym na drzewie przez siedem według jednej tradycji, a przez dziewięć według drugiej, i o panu Jezusie wiszącym na krzyżu przez trzy dni.I nawet nie próbował ukrywać, że pociągało go to bardzo.

A teraz pozwólcie - tu przerwał na chwilę i zwrócił się w stron słuchających go przyjaciół, że opowiem wam co powiedziała mi Agnes:

Znalazłam przez przypadek podczas prania kartkę z numerem telefonu do niego i oczywiście od razu zadzwoniłam. Nie to żeby nas coś więcej łączyło, ale zaprzyjażniliśmy się. Odpowiedział mi słaby i zachrypnięty głos, ledwo żywego człowieka. Pojechałam tam od razu do niego, a po drodze kupiłam czekoladę, jakieś ciastka i pomarańcze. Kiedy tylko weszłam zaczęliśmy oboje płakać, to wspólnie, to na zmianę. W końcu przez łzy zapytałam go: “ człowieku jak mogłeś do tego doprowadzić? Jak mogłeś do tego dopuścić, ty nie szanujesz w ogóle siebie”. On tylko uśmiechał sie do mnie przepraszająco, za to że sprawił mi przykrość swoim wyglądem i zachowaniem, bo przecież wcale tego nie chciał.

Potem długo siedziałam na jego łóżku, i patrzyliśmy sobie w oczy, a ja trzymałam go za rękę. Po jakimś czasie wstałam, i zrobiłam mu kawę, i bułkę z masłem [a jedno i drugie przyniosłam ze sobą].

Przychodziłam tak codziennie do niego przez tydzień, a potem zaczęliśmy wychodzić wspólnie na spacery do pobliskiego parku trzymając się za ręce, a właściwie to ja go trzymałam za ręce aby dodać mu odwagi i sił.

Pewnego dnia jak ptak z wyleczonym skrzydłem, albo dzikie zwierze któremu zrosła się chora noga, a przy okazji i dusza, wstał sam z gazetą trzymana w jednej ręce i poszedł w stronę miasta. Gdy wieczorem wrócił, a nie mogłam wytrzymać, i wypaliłam czekając na niego całą paczkę papierosów. W pewnym momencie otworzyły sie drzwi i zobaczyłam w nich jego lekko zgarbioną sylwetkę. - Znalazłem pracę - powiedział.

Przychodziłam jeszcze do niego tak często jak mogłam, choć nie tak często jak wcześniej, i stawaliśmy się coraz bliżsi opowiadając sobie swoje sekrety i ukrywane przed wszystkimi historie i tajemnice, śmiejąc się z nich i z samych siebie -przy okazji. Bo obnażone tajemnice oczywiście przed odpowiednimi, godnymi tego ludżmi, przestają być tajemnicami i przestają w ten sposób obciążać nas.

Wiedziałam i czułam jedno, i że to prędzej się stanie, i stało się.

Połączyła nas przyjaźń.


To tyle co powiedziała Agnes na jego temat, powiedział chłopak, wypił trochę kawy, i mówił dalej, milcząc przez chwilę żeby sprawdzić czy ludzie słuchający go nie są aby znudzeni jego zbyt długim może opowiadanie. Sądząc po twarzach, nie byli. Tak przynajmniej wytyczał w nich. Mówił więc dalej.

- Potem jeszcze zrozumiał całkiem coś innego. Zrozumiał że tak naprawdę człowiek sam w sobie i sam dla siebie jest nikim i nie istnieje. Okazując się jakby całkowicie pusty, niby wydrążona kłoda drewna, albo forma jedynie, -jak dla przykładu szklanka albo pojemnik formy zawierający w sobie i noszący możliwość. A staje sie kimś, człowiekiem mianowicie dopiero wtedy gdy działa na rzecz innych, szczególnie zaś swoich najbliższych których kocha, choć nie tylko.

Pusty w sobie, a nawet bez formy, jakby nie istniejący obłok chmur, i także w jakiś sposób podobny do lustra, człowiek Nikt, lub człowiek Nic, zaczynający żyć niby małe dziecko chwilę po urodzeniu. Nie istniejące nic, albo nieistniejący Nikt który chodzi i porusza się a także mówi, i śmieje się albo nawet płacze. Czyli co? Albo kto?Wtedy jest tylko płakanie, i jest tylko chodzenie, po prostu czysty akt dziania-odczuwania -

Skończył opowiadać, a cały stolik zasłuchany w jego słowa długo jeszcze milczał. A prawdę mówiąc to nie jeden z nich zamarł zwrażenia. On dyskretnie obserwował twarze siedzących przy stoliku ludzi aby zobaczyć jakie wywołał wrażenie. Z trudem też powstrzymywał pojawiający się na swojej twarzy uśmiech. Nawet wydawało się niektórym że słuchali go nawet ludzie siedzący przy sąsiednich stolikach w “ich” małej sympatycznej knajpce. W której spotykali się ze swoimi znajomymi aby we własnym towarzystwie spędzać

wolny czas. Nie spędzali go tak po prostu, byle jak. Jak ktoś może mógłby pomyśleć i niesprawiedliwe ocenić towarzystwo przyjaciół. Oni spotykali się po to żeby ciekawie spędzać czas, i każdy z nich miał ambicję aby opowiedzieć historyjkę o sobie lub swoim znajomym.

Mało tego, najlepiej żeby historyjka miała morał i uczyła czegoś. Ponieważ każdy człowiek ma jakieś problemy i musi je jakoś rozwiązać, lepiej albo gorzej. Kiedy jest bardziej inteligentny robi to szybciej, jeśli jednak jego inteligencja emocjonalna jest powiedzmy hm, no trochę może mniejsza, wtedy na rozwiązanie swojego problemu poświęcić musi więcej czasu. I rozwiązanie rebusu przestaje być dla niego zabawą, a staje się czymś męczącym. I trudnym. Im dłużej zajmuje mu to czasu, tym jest mniej świeże, a bardziej ciężkie, tak że w pewnym momencie zaczyna przypominać worek kartofli. Kiedy zaczyna robić się nieświeży to znak żeby trochę odpocząć i zająć się czymś innym, co może niby dobre drzewo przynieść takie same owoce. Znaczy pomysł, niby zasiane nasiono urodzi z siebie piękny kwiat albo drzewo.


Nie musiał też chyba dodawać że ta historyjka, a konkretnie jej druga część była zwykłą bajeczką wymyśloną na użytek rozmowy. Nie było żadnej osoby, a już szczególnie dziewczyny która przyszła by niby zaczarowana królewna i pomogła mu wstać z łóżka. Nawet prostytutka pochodzącą z małego zapyziałego miasteczka albo z zapadłej położonej na odudziu wioski. Musiał wstać sam. Pożyczyć od matki parę złotych na bilet. Mógł jechać autostopem, ale nie przewiózł by wszystkiego i część rzeczy musiałby po prostu wyrzucić, a i tak już nie zabrał wszystkiego, bo wyrzucił obudowę od komputera. Jednak dzięki temu że miał pieniądze na bilet mógł zabrać prawie wszystko na czym najbardziej mu zależało. Szczególnie chciał wziąść ze sobą komputer jaki dostał kiedyś w prezencie od swojej byłej dziewczyny. Ona dostała pieniądze od matki i kupiła sobie nowy komputer, a może chciała mu po prostu dyskretnie pomóc i sprawić miłą niespodziankę. Bo ten jednak był jeszcze całkiem niezły. Miał co prawda już kilka lat ale był nowszy i sprawniejszy od “celerona” którego dostał od siostry, ale teraz po latach pracy, nie nadawał się już do użytku. Siostra po śmierci szwagra kupiła dzieciom nowy komputer i ten przywiozła mu gdy przyjechała w odwiedziny do nich. Dokładnie przyjechała na święta wielkanocne do miasteczka żeby spędzić z nimi kilka dni, kiedy on jeszcze mieszkał z matką [ ojciec zmarł dość dawno temu -chorował na cukrzycę ]

W każdym razie rzeczy przewiózł do matki. Siedział tam nawet przez kilka dni i chodził z nią na działkę, a potem wyjechał do Londynu. Znalazł przez internet pracę na farmie truskawek niedaleko Londynu. Praca nie odpowiadała mu za bardzo, ponieważ musiał ponieść różnego rodzaju koszty prawdziwe lub wymyślone na rzecz firmy pośredniczącej czyli agencji, a suma była całkiem spora, coś ponad tysiąc złotych które mało być odciągane stopniowo od wynagrodzenia. Najważniejsze jednak że płacili i to co tydzień, choć roboty nie było za dużo a większość czasu spędzał w karawanie z obcymi sobie ludżmi. Na początku to znaczy przez pierwszych kilka tygodni wierzył nawet że pozna jakąś dziewczynę, i lub albo kolegów z którymi będzie mógł podzielać swoje zainteresowania, a potem nawet gdy kontrakt na farmie dobiegnie końca poszukają wspólnie pracy w dużym mieście. W Londynie, w pralni albo nawet w pubie.

Koniec.

"Takimi rzeczy są" autor: Cyberius Zee Jop ostatnia aktualizacja 19.03 2010 po południu