powiesci Wielkie Puzle

moje powieści "WIELKIE PUZLE"
cóż pierwsze koty za płoty. Jako ciekawostkę dodam że powstała z pierwszego opowiadania "OPOWIEŚCI WOJENNEGO LASU" i taki też miała pierwotnie tytuł. Zarówno opowiadania jak i powieść zostały pierwotnie opublikowane na ITHINKU
Więc to mój debiut


Blog autora wejdż tu
WIELKIE PUZLE
"Ni na na na ni na o kłesto bam bi no a kilo do, selo do..."
I tak Kabalistyczne Drzewo Świata rozpadło się, niby Kosmiczne drzewo na niebiańskiej równinie Weli. Rozpadło się pod ciężarem Korony, ale czy mogło być inaczej?
Przecież drzewo jako nawet najbardziej subtelna struktura, nie jest czymś absolutnym i ostatecznym, a złożone jak i cały wszechŚwiat z Świętowitowego "lepidła" substancji budującej go niby drobinki światła, albo cegiełki tworzywa Arystotelowskiego "hyle" Tak zresztą jak i słowa opisujące go, bo lepimy za ich pomocą niby z plasteliny świat znaczeń, a potem na powrót plastelinę łączymy w bezkształtną kulę, lub w inne nowe próby opisu, tworząc w ten sposób "Wielkie Puzle" w swoim bardziej subtelnym świetlistym wydaniu, jak i tym drugim widzianym przez znakomitą większość odrobinę kanciastym i topornym....
Rozpadł się też domek z kart iluzji i wyobrażeń w którym przyszło mi przez lata mieszkać...
Siedziałem na niewygodnej ławce już prawie dwie godziny a samolot spóżniał się z powodu mgły. I zabawiałem się rozważaniami, tak aby zająć czymś sobie czas oczekiwania, po to choćby żeby sę nie nudzić. I przypominałem sobie rytualne czynności powtarzane przed prawie każdą bramką kontrolną, a zaczynające się od zdejmowania moich ciężkich butów "harleyów" z metalowymi okuciami, potem paska z grubą metalową skówką, i wszystkiego żelaznego, czego miałem na sobie sporo.Do tego należało jeszcze wyjąć z bagażu podręcznego laptop i położć go w do prześwietlenia w plastikowym koszyku, następnie wypiąć wszystkie kolczyki, czego jednak nie robiłem. W każdym razie bałagan robił się nie miłosierny. To jeszcze nic ponieważ w ostatim czasie kontroli na loniskach jakby przybywało,bo doszedł do tego jescze skaner ciała. Gdy mi się to po chwili znudziło wymyślałem różne historyjki. Na przykład: przechodzę przez bramkę i kiedy tak przechodziłem sobię przez tą bramkę, to ona dzwoniła, a to ze względu na kulę której odłamek nieszczęśliwie, albo szczęśliwie utkwił mi niedaleko serca. Szczęśliwie bo pocisk mógł polecieć kilka milimetrów wyżej. Nieszczęśliwie bo bo się jednak w moim ciele znalazł. Woląc przyznam nie prowokować losu, nie wyciągałem go, niech tam sobie leży myślałem, jeśli od tylu lat nic poważnego z moim zdrowiem się nie dzieje. Znowu zadzwoniło, pomyślałem wtedy. Przeszedłem jednak śmiało. Powiedziałem im co jest przyczyną, oni zrozumieli, wystarczyło. Nawet rewizji mi nie zrobili , choć bagaż przeszukali mi solidnie i przegrzebali mocno. Nie napiszę przetrzepali, bo nie lubię tego powiedzenia, nie lubię też w ogóle używać wobec ludzi formy bezosobowej, tu natomiast dla większej przejrzystości pozwalam sobie skracać zdania i używać myślowych skrótów. Śmieszne, trochę, myślę do siebie. Jadę na wyspy w poszukiwaniu zagubionego rękopisu, który rzekomo spłonął w Powstaniu warszawskim, razem z Kaledarzem WIślickim, a tu podejrzewają mnie o jakieś próby wywiezienia starych druków, kiedy ja chce je właśnie przywieżć. Nie te, inne, ale chodzi w ogóle o fakt przywiezienia.
Beebi skomplikował mimo woli sytuację, ale nic się takiego strasznego strasznego nie stało. Dlaczego Bee mimowolnie skomplikował sytuację? Otóż, w czasie gdy został wyrzucony za notoryczne śpóżnialstwo, a może także i pijaństwo, bo choć do pracy nie przychodził pijany nigdy, to jeszcze jakby było mało, znalazł się w kręgu podejrzanych o kradzież Izydora z Sewilli i "Kosmographji" Ptolemeusza, a ja i cała grupa znależliśmy się na LIŚCIE potencjalnych przemytników dzieł sztuki! Tak już u nas jest, często nie ściga się tych którzy mogą mieć coś wspólnego z popełnionym przestępstwem, ale tych których można ścigać.
Bee stał się jednym z podejrzewanych, bowiem zamiast grzecznie wracać do domu po pracy, - kręcił się - jak twierdzili niektórzy pracownicy biblioteki - do póżnego wieczora, - aby wtedy gdy po południu zamykano magazyn mógł bezkarnie buszować wśród inkunabułów - dodawali inni z wielka pewnością w głosie. Inkubałów czyli starych ksiąg -zabierając co najlepsze -
Dowodem według nich miał być fakt że widziano go jak - siedział w czytelni razem z Galileuszem - a nawet - jak chodził razem z nim trzymając go pod pachą - Jedna ze sprzątających bibliotekę pań, opowiadała nawet jak - widziała Beebi wchodzącego wieczorem po zamknięciu czytelni do Jagiellonki razem z jakimś podejrzanie wygladającym, ubranym na czarno mężczyzną. I to mógł być właśnie - jak ona twierdziła -Galileusz - Na zadane przez policantów pytanie - co robiła o tak póżnej w bibliotece - nie potrafiła jednak nic sensownego odpowiedzieć. A Babcia, mógł swoją drogą chodzić z Galileuszem, a nawet siedzieć nad nim w czytelni. W czytelni siedział bo bardzo lubił książki. co ja mówię, on je kochał! Dwa, siedział w czytelni bo nie chciał wracać wcześnie do domu. Lubił też Galileusza i Giordano Bruno, to byli jego idole z czasów dzieciństwa, zresztą mógł czytać jakieś xero, reprinty, albonawet nowsze wydania. Przy okazji, zamki do Komnaty ze starymi księgami, a jak to mówił Beebi do "Świątyni" ze starymi księgami mogło bez trudu otworzyć każde dziecko, praktycznie w sposób nie zauważalny.Co autor może potwierdzić. Ja też jestem swoją drogą poza wszelkimi podejrzeniami, do Jagiellonki prawie wcale nie chodziłem, i nawet nie miałem odwagi przestąpienia tej świątyni, mając w pamięci pewną niezbyt miłą sytuację kiedy to zostałem wypędzony z katedry wawelskiej. Chcąc się chwilę pomodlić przy grobach naszych króli usiadłem koło nagrobka Jagiełły, co widząc jakiś pilnujący katedry pan powiedział - tu się nie śpi, my tu zarabiamy pieniądze - i dalej jakby na pożegnanie: - to nie dla takich miejsce jak pan - No dobra czekałem na kogoś i nie miałem się za bardzo gdzie podziać przez chwilę postanowiłem więcpoczekać w katedrze, ale dalej co napisałem, to prawda. Nie chciałbym być też wyrzucany z biblioteki jagiellońskiej, dlatego tam na wszelki wypadek po prostu nie chodzę. Na wawel tez staram się od tego czasu jakby chodzić jak najrzadziej
Nie znaleziono przy mnie tego Izydora z Sewilli, ani Ptolemeusza, chociaż szkoda bo przydali by mi się na pewno.
Siedzę i czekam na samolot który się spóżnia. Niedaleko widzę ładną dziewczynę o ciemnej karnacji skóry. Na pewno Latynoska myślę, albo może portugalka. Dziewczyna siedząc na plastikowym krześle śpiewa piosenkę
-Hej to ja
to twoje serce otwórz mi, ja pukam do ciebie hej to ja, Mi łość proszę otwórz mi nie uciekaj przede mną
Hej człowieku nie wstydż się mnie
Zasypiam. Wkrótce jednak budzi mnie głos -samolot linii...numer - wstaję, zabieram powoli mój ogromny niebieski plecak i kieruję się na odprawę
O dziewczynie zapominam, a ona gdzieś niknie. Czy w ogóle była?
Powieść w odcinkach
Nie wiedziałem wstając rano z łóżka jak potoczy się dzisiejszy dzień, i ile niespodzianek ze sobą przyniesie. Ale że to w nowy rok? Który, według naszej starej tradycji i obyczaju świętowany był zresztą od pradawna wśród wszystkich Słowian. Bo ta noc przesilenia jest ostatnią nocą starego roku.Gody uświetnił koncert zespołu "Chińskie Staniki", robiącej podobno furorę formacji krakowsko-katowickiej. Nic specjalnego, miła wpadająca w ucho muzyka, i proste teksty, do tego całkiem fajny pulsujący rytm. Po nich wystąpiła gwiazdka lokalnej sceny muzycznej "Rewelacja", a na koniec "Mistyczny teatrzyk ludzi nikomu niepotrzebnych Jazobel". Ta całkiem ciekawa grupa teatralna łączyła elementy tańca i śpiewu, z mitami Drzewian, i Łużyczan, a wszystko to podane było w dość przystępny i łatwo przyswajalny sposób. I nie był to odgrzany po raz kolejny siermiężny nieświeży folklor.Podczas spektaklu na przedzie sceny tańczyła Ewa Ku a cja, jak zwykle cała ubrana na czarno. Z pomalowanymi na rudo długimi rozwianymi włosami wyglądała trochę jak wodna nimfa. Rozmawialiśmy potem przez chwile, Ewa Ku a cja miała kiedyś razem ze mną i kilkoma innymi znajomymi osobami stworzyć teatrzyk poetycki, ponieważ wystawić chcieliśmy mój "Poemat pogański Światło" na kopcu Kraka w maskach i w ogóle stylizowany na prapolskie "trzyzny", a nad Wisłą , niedaleko wawelu spektakl poetycki "Kocham Kraków' W wieczornej scenerii z pochodniami i palącym się wielkim ogniskiem- będący zbiorem moich wierszy o Krakowie. Nic z tego niestety nie wyszło, a to już są dawne historię. Ewa znalazła się w stanie jak to ona nazywała - beznadziejnej egzystencjalnej rozpaczy - Co jej się czasami niestety zdarzało, i trwało dłużej albo krócej, a zazwyczaj dłużej. Było też także sporo alkoholu, dobrego czerwonego wina, likierów koniaku i miodów.Impreza skończyła się nad ranem Aha, spektakl zespołu totalnego Jezobal, rozpoczęła poetycka introdukcja, przy całkiem zgaszonych światłach ubrana na czarno Ewa w masce na twarzy i z gałązki "wplecuinymi" w ramiona recytowała przy rytmicznym dżwięku werbla:
"bje bębąn, i wje wioter, swieca lioska
cały wogrod swiecia launa i sliwajna, i joblunia, wrech i wulsa,
wąsenaica A na nebe lietaju patinac,
kitnie brotka i paproca kjot, Otwórz wioknu moja nenka, w nocu w miogle
w świetle tańczy cały świat...'
otwórz serdce, zaiwotak, moja nenka moja sestro, maia nenka..."
Lub coś w tym rodzaju, w każdym razie bardzo romantyczne. Przejdżmy jednak do rzeczy. Zmęczony i niewyspany wstałem rano, nie sam, bo obudzony przez uporczywy dzwonek telefonu. Zadzwonił Maurycy, i wiem że od dziś będę pisał książkę.
Stanisław.
Poznałem go gdzieś na tym zagubionym końcu świata. Jak dwóch polaków może się spotkać gdzieś na antypodach, gdzieś na dachu świata, gdzie nawet nie wiadomo w jakim języku ludzie mówią, jakiej rasy są, i nie wiadomo nawet czy jest bliżej do Boliwii albo Peru, w każdym razie cienie rzucane przez Andy zakrywają świat , niemy i milczący. Bo nie zrozumiały dla nas. A czas płynie wolno, i wolniej, powoli. Jeśli w ogóle płynie. Ludzie spędzają większość swoich dni w barach, lub w ich okolicy. Żują liście koki, i nieruchomo stoją w stanie jakiegoś zatrzymania, także nie wiadomo nawet czy jest to stan pogłębionej percepcji, czy marazm i półsen. Stasio chciał by wrócić za wielką wodę, jeśli nie do Nowego Yorku to przynajmniej gdzieś na dach świata, który przypominał mu, podobnie zresztą jak i mnie Tybet. Kiedyś pijaczyna i nieudacznik, zakochany w metysce, i ja też trochę zakochany w pięknej kobiecie, bez wzajemności.Kobiety musicie wiedzieć, na południu mieszkają wyjątkowo piękne, i niezwykłe. I skoro zaspokoiłem choć trohę ciekawość moich szanownych czytelników, przystąpmy teraz do rzeczy. Ale książka jeszcze, podbno zdania nie zaczyna się od "ale"? . Aha, ale wcześniej napisze chociaż jeszcze parę słów, o moich bohaterach, i nie pytajcie który z nich jest postacią autentyczną, a który częściowo, mniej, bardziej, albo nawet całkowicie wymyśloną.
Beebii Mógłbym opis jego postaci rozpocząć od słów - Pozwólcie że się przedstawię, mam na imię Beebii- Ale tak nie napisze o nim. Beebii, anarchizujący młody człowiek, uczestnik "Czarnego Bloku", wszędzie tam gdzie można było trochę porozrabiać. Anarchizm łączył z fiozfią libertariańską i nieco tradycjonalistycznym widzeniem świata. Nie przeszkadzało mu to podczas demonstracji i zadym, gdzie dominowali jak podejrzewam anarchosyndykaliści oraz anarchokomuniści. Po prostu nie dyskutował z nimi o swoich poglądach. Obok tego łączył stary prapolski pognizm z buddyzmem, jeden jak i drugi bardziej traktując w sposób kulturowy.Babcia niewłaściwie zrozumiał sens buddyjskich nauk, jakich był w przeszłości szczerym i gorliwym wyznawcą. Nawet naprawdę to trudno powiedzieć czy aby przyczyna nie pojawiła się wcześniej. Beebii bowiem uważał, że musi być grzeczny i miły wobec wszystkich. Więc może przyczyna tkwiła gdzie indziej, w jego dzieciństwie, przepełnionym dziwną a niebezpieczną mieszaniną socjalizmu i chrześcijaństwa, która to jak twierdził pożniej była mieszanką wybuchową, niszczącą osobowość ludzką i charakter ludzki, a najbardziej zaś jego wolę życia .Eksplodującą co jakiś czas i niszczącą go. Rozrywając go na kawałki I tak czasami wyglądał, jak człowiek po eksplozji i cały rozerwany. Pozbawiony woli, i płynący na falach wody życia. Unoszący się na niej bezwolnie jak liść, to znów opadający, niby drewniany patyk, i tego drugiego było bez wątpienia więcej. Mawiał do nas często - socjalizm jest złem, a socjalizm chrześcijański jest złem absolutnym - Zazdrościł mi też zazwyczaj o dziewczyny z którą byłem akurat związany. To była jego gorsza cecha. I Tak też się stało kiedy przyszedł do mnie po raz pierwszy, kiedy po niezłej pijatyce wskoczyłem na stół. By potem z niego za kilka sekund skoczyć na podłogę, obok mojej Bośniaczki Kwiety. Kwieta twierdziła ze jest Serbką, choć nie wiedzieć czemu ja uważałem ją za Bośniaczką, co zresztą dla mnie oprócz precyzyjnego nazywania rzeczy po imieniu, nie miało większego znaczenia Od serbki-bośniaczki Kwiety dostałem w każdym razie w prezencie słynny bałkański przebój, o nieznanym mi tytule, [którego nie znam do dziś, a kilka miesięcy póżniej stał się przebojem radiowym]. W takt do jego muzyki tańczyliśmy z Kwietą a obok nas tańczył Zbyzos Kosmiczny, Maurycy, Yoper,Beebii, i piękna Anastazja, a Stanisław, wykrzykiwał co chwilę
- Dis ko dis ko par ti zany, ..Par ti zany...par tizany -
Zupełnie tak jak wtedy, w Górach Swiętokrzyskich podczas słynnej imprezy pod Skowronnem, [ opisałem ją w następnej "Inicjacjach"], kiedy to po pięćdziesieciu latach, zbrataliśmy ze sobą skłócone, wsie, i rodziny. Jak powiedział jeden z dawnych partyzantów - wyszliśmy na chwilę z lasów, opuszczając swoje posterunki, i stanęli na chwile na wiejskim placu, a na straży gór pozostał jedynie Emeryk - Po tylu latach razem tańczyli obok siebie byli partyzanci Narodowych Sił Zbrojnych, Batalionów Chłopskich, AK i AL, a stare wojskowe kurtki i skórzane płaszcze fruwały w powietrzu jak na rockowym koncercie. W atmosferze braterstwa, zwolennicy Armii Krajowej obejmowali się z tymi z Armii i Gwardii Ludowej przepijając do siebie [nielegalnie do baru wniesiony] bimber. Było tak głośno, że aż przed barem zatrzymał sie miejscowy ksiądz pleban, i wysiadł z auta, aby zobaczyć co się takiego w barze dzieje. Gdy ksiądz wszedł tańczyliśmy wszyscy z butelkami win owocowych, albo kuflami piwa w rękach, a jeszcze inni nie kryjąc się już popijali z butelek pędzony w leśnych kryjówkach bimber. Patrzył, stał przy tym bardzo długo i milczał, ale w pewnym momencie, nie wytrzymał, zapytał oburzony drżącym ze zdenerwowania głosem - i co nie wstyd wam tak chłopy w post tańczyć? przecie to jest grzech - Na co Babcia grożym głosem odpowiedział mu -my tańczymy tylko w piątki, i mięso jemy tylko w piątki proszę pana, i pijemy też tylko w piątki - Ksiądz zdegustowany wyszedł W dowód przyjażni, dostałem od jednego z partyzantów kilka granatów. Powiedział - weż je, przydadzą ci się - Za granaty podziękowałem i schowałem je do kieszeni. Co mało zresztą nie doprowadziło do małej eksplozji, kiedy Kwieta prała moją kurtkę, nie sprawdziwszy wcześniej co jest w środku, dopiero gdy paląc w łazience papierosa, usłyszałem jakieś regularne trzaski w bębnie pralni, zaskoczyłem o co chodzi. Błyskawicznie wyłączyłem pralkę, a granaty schowałem do wielkiego pudełka po kawie albo cukierkach, obok którego teraz siedział niebezpiecznie znudzony Bee. Wtedy papierosy uratowały nam życie. Wracając jednak do mojego domu. Bee był zazdrosny o moje dziewczyny i o Kwiatke też. Uważając że lubię je często zmieniać, a mogę sobie na to pozwolić bo mam wśród nich powodzenie. Co nie było zresztą zgodne z prawdą. Nie było to wcale tak. Naprawdę było zupełnie inaczej, bo to one mnie lubiły często "zmieniać". Ja natomiast jak u Głodomora Kawki, nie znalazłem kobiety której szukałem, choć lata mijały i robiłem się coraz starszy, a kobiety które poznawałem dość szybko zauważały że nie jestem niestety mężczyzną którego szukają. Tańczylismy więc, a Bee patrząc na Kwiatka, przypomniał sobie o swojej ostatniej dziewczynie z którą niedawno się rozstał, i zrobiło mu się smutno.
Siedział teraz skulony, a właściwie zgarbiony na krześle i przeżywał. Bolało go , jak mówił - wszystko, serce, ciało, i dusza - Bo przypomniał sobie, swoje spotkanie z nią, kiedy to schorowany pojechał aby ją odwiedzić do miasta w którym mieszka. Nazwijmy to miasto Tarnowem, choć nie chodzi o Tarnów, bo równie dobrze moglibyśmy nazwać go w książce Katowicami, Gliwicami, Opolem albo Jaworzną. Czekał na nią, jak zwykle na dworcu, niecierpliwiąc i przestępując z nogi nogę w cudacznym garniturze od kuzyna, a ona spózniała się jak zwykle, a gdy w końcu po pół godzinnym spóżnieniu przyszła, i do niego podeszła, rzuciła w jego stronę - Jesteś za gruby i masz brzydką cerę, a poza tym... to się śpieszę - i,..po czym odeszła. Taka była ta miła, delikatna i z wyglądu urocza osóbka, jaką mi się przynajmniej wcześniej wydawała. I do tego z takim ostrym żądłem! A Beebii? No cóż, zrobił się jeszcze bardziej chory, jeszcze starszy i cięższy, i jeszcze wolniej niż zwykle chodził, a właściwie wlókł za sobą ciężkie jak z kamienia nogi i utykał. Jak opowiadał potem, w jednym momencie - zacisnęło mu się serce - Ścisnęło mu się jego ciało i ścisnęło serce, ścisnęła się też chyba jego dusza. Od tego czasu nie wychodził już prawie z domu. - Dwa razy - powiedział potem jak poczuł się trochę lepiej -czułem komórki własnego ciała. Pierwszy raz gdy znalazłem się w wojskowym szpitalu, i przez pomyłkę zażyłem, nie te co trzeba i na dodatek przeterminowane leki, czułem wtedy jak umiera moje ciało, komórka po komórce, i gaśnie w nich w jednej po drugiej światło życia, a dusza, lub esencja życia, opuszcza ją, i te coraz bardziej puste, czarne komórki przypominały ciemną kosmiczną przestrzeń pomiędzy gwiazdami. A drugi raz właśnie wtedy - Ona dzwoniła jeszcze do niego czasami, opowiadając z kim spędza święta, albo że z koleżankami wybiera się na Sylwestra do Zakopanego, a on tak leżąc sam w łóżku i w łóżku samotnie spędzając czas, czuł się jeszcze bardziej chory, po tym co usłyszał, a serce bolało go jeszcze mocniej, i jego stawy robiły się jeszcze bardziej chore. Stawał się coraz grubszy i grubszy, z każdym dniem coraz starszy i starszy, aż zostało mu tylko [na jakiś czas] Radio Maryja, i stare schorowane kobiety wydzwaniające do radia w nocy. Na przemian z bezrobotnymi i bezdomnymi. Modlił się wtedy za nie, i razem z nimi, tak że prawie na powrót został katolikiem. Jednym słowem ta dziwczyna waliła w niego jak w bęben, albo w worek treningowy [aż do czasów Glasgow, ale nie wyprzedzajmy faktów] Beebii miał zresztą często takie fatalistyczne podejście do życia, a w chwilach depresji i rezygnacji jednym z jego ulubionych powiedzonek, jakby mottem, było: - słuchaj Zee, nikt tu ci nie pomoże, tu ci nikt nie pomoże, jeżeli nie masz siły to znaczy że miałeś po prostu pecha - i wyglądało to w praktyce mniej więcej tak - Słuchaj Zee, jeśli nie dajesz już rady i nie masz siły żeby iść, to tu nikt ci nie pomoże. Bo jeżeli nie masz siły to znaczy że miałeś pecha, i odpadasz z gry- Tak to co mówił było prawdą, tu praktycznie wszycy są przeciw tobie, państwo, urzędy i instyucje, jak i częto niestety zwyczajni ludzie.
Dobrze jeśli w ogóle używał powiedzonek, bo chwili większej depresji albo gniewu, zamykał się szczelnie na świat, i nie był w stanie niczego powiedzieć. On się po prostu zaklejał. Chociaż twierdził, i może to było zgodne z prawdą, że między nim a światem nie ma żadnych granic, to jednak łączność ze światem za pomocą słów była niemożliwa -był cały zakorkowany jak butelka, i z zaklejonym na dodatek gardłem . Ja też zresztą też się tak czasami czułem jakby między mną a światem nie było żadnych granic, i jakbym niestety urodził się bez skóry. Tak przynajmniej odbierałem płynące do mnie impulsy z zewnętrznego świata. Ale podczas tej pijackiej imprezy z "Partizanami". myślał że Kwietka jest poważną i wyjątkową dziewczyną. A cóż Kwietka jak Kwietka była miła i tyle.Podobnie jak jej koleżanka Macedonka, z którą się przyjażniła, Lubica. Jak skończyła się moja znajomość z Cwietą? Bardzo prozaicznie, kiedyś w jej obecności tak dla żartu zajrzałem do jej torebki, i wyciągnełem paszport bo chciałem dowiedzieć się w końcu czy jest tą Bośniaczką czy Serbką. Ona wyszarpnęła mi go zdenerwowana, a muszę powiedzieć ze nie lubię nikogo szpiegować, ani podglądać, nie lubię też grzebać w niczyich dokumentach, szczególnie w damskich torebkach. Została mi po niej "bałkańska" płyta pirat, i trochę nie dopitej rakijki, oraz wspomnienia.
Naprawdę skończyło się już wcześniej gdy pewnego ranka będąc w świetnym humorze zaśpiewałem jej piosenkę:
"Powiedz mi Kawko Kto będzie panem młodym kto będzie panią młodą, Ty stary gawronie nie będziesz panem młodym o nie, dla mnie nie będziesz panem młodym"
z łazienki tymczasem Lubica i zaśpiewał mnie więcej to samo: i ja Dla Ciebie, czarny Kruku, oj ja nie będe panią młodą nie będe panią młodą..."
Zrozumiałem.
"Ni na na na ni na o kłe sto bam bino a kilo do..."
KLUB ZŁMANEJ DUSZY
W moi małym mieszkanku, mieścił się także klub złamanej duszy. Przychodziły do niego jak na pogotowie psychologiczne wszelkie złamane dusze, a czasami dziwiłem się ile złamanych dusz może się pomieścić w moim małym mieszkanku. W większości byli to dawni narodowcy i anarchiści wyznania chrześcijańskiego, buddyjskiego lub pogańskiego, oraz anostycy. Co zresztą się często zmieniało, i po wielogodzinnych dyskusjach, ciągnących się miesiącami jedni przekonywali drugich do swoich poglądów oraz racji, i niejako zamieniali się rolami i miejscami. Oprócz Beebii, Maurycego i Stasia, przychodził tez pajac Bepe, nazywający siebie Bezpartyjnym Buddystą, i tak na niego już wkrótce mówili prawie wszyscy znajomi. Przychodził do czasu gdy jeden z jego znajomych lub kuzynów załatwił mu ważną pracę w administracji rządowej Był też klub tajemny złamanego serca. Ale nie dla wszystkich, o jego istnieniu wiedzieli bowiem jedynie nieliczni Wracając jeszcze do Stanisława, który z tej grupy nieudaczników, i życiowych wykolejeńców i rozbitków, był najbardziej konkretny i zorganizowany. Przypomniałem sobie jak pewnego razu zaszedłem do Stanisława do domu, a on stał w łazience przed lustrem, i robił sobie lifting. O nie taki czysty i dbający o siebie nie był, możecie być spokojni. Dziewczyna z którą mieszkał zmuszała do tego. Stał więc na środku łazienki cały czerwony na twarzy i robił sobie lifting, paląc przy tym papierosa. Zaśmiałem się bo mnie także A. gdy byłem z nią, jak mi się przynajmniej wydawało, zmuszała do tego samego, i też grzecznie i posłusznie robiłem sobie czasami lifting twarzy. Paląc przy tym papierosa.
Mało tego kiedyś pomyliłem tuby, i zamiast użyć liftingu do twarzy, użyłem liftingu do stóp, a grube opiłki, kawałki pumeksu weszły mi do oka na które nie widziałem kilka dni... ----------------
* wolna interpretacja znanej drzewiańskiej piosenki, prawdopodobnie pozostałości z dawnych przedstawień teatralnych [ "trzebów" albo "strawy", lub może "Godów", genralnie jakiś igrzysk urządzanych na część przodków przez lechitóów], i często do będę do niej wracał, parafrazując ją
Denerwował mnie ten cymbał BePe, prawdziwy palant i tyle. Dzień póżniej po bałkańskiej imprezie, na której piliśmy sobie rakijkę przywieziojną przez Cwietkę, koledzy siedzieli skacowani i zmęczeni przy stole, a Beebii był wyjątkowo osowiały. I ten cymbał zaczął się znów wymądrzać, gdzie był i z kim za pieniądze podanika oczywście. Potem zaczął opowiadać o swoim nieudanym wyjeżdzie do Bangkoku, kiedy to człowiek pobierający pieniądze za hotel okazał się oszustem. - No i i co się stało - zapytałem grzecznie - A nic - odpowiedział bezmyślnie, wynajęliśmy hotel w innym miejscu i zapłacili jeszcze raz. Podatnicy i tak pokryją koszty, po to przecież są żeby na nas pracować - I nie wstydż ci - aż krzyknął prawie z oburzenia Beebii. - A to jeszcze nic żebyś widział jakie cyrki odchodzą. Znajomy nawet na pogrzeb papieża wziął delegacje, a za wszystkie zabawy, i kolacje, podróż samolotem do Rzymu i hotel zapłaciły biedne staruszki, to znaczy się podatnik. Podatnik zapłaci za wszystko - dodał - i tak by zresztą nie wiedział co ma zrobić ze swoimi pieniędzmi, jeśli oddaje je na przechowanie nam - Po czym odał po chwili
- Przecież wszyscy tak robią, co ty stary, nie denerwuj się - Moi koledzy trzęśli się ze złości, najbardziej zaś ze złości trząsł się Stanisław mający biedną i chorą matkę. Żartował też sobie z Beebiego - że przecież nie ma problemu, jak pójdzie siedzieć za książki których nie ukradł, wyjście z więzienia, przynajmniej w Krakowie kosztuje góra dwadzieścia tysięcy złotych, i on może się podjąć mediacji, a nawet pośredniczyć, jakby co -
I dodał jeszcze - winien nie winien, na wszelki wypadek, posiedzieć powinien, bo my tu takie mamy prawo - po czym odszedł. Potem oburzony Stanisław mówił nam że - - nawet za piętnaście tysięcy można już wyjść z więzienia, a tak przynajmniej gdzieś słyszał -
Sporo o dawnych obyczajach i wierzeniach mówi "Katalog magii Rudolfa"spisany na południu śląska, zapewne przez Niemca, który nie znał naszych obyczajów i pradawnej religii. Otóż spisywał on, obyczaje panujące w okolicach wiślańskiego grodu Raciborza, a jak byśmy to dzisiaj powiedzieli Wojennego Lasu. Wojenny Las, lub jak ktoś woli Wojenny Bór, był jednym z ważniejszych grodów czołowych, wystawionych do obrony przed hunami a potem Awarami.Tych grodów trzeba powiedzieć w tamtej okolicy było więcej, bo i Wiślica póżniej pomylona, nie wiedzieć czemu z tą drugą większą, gdzie morawski pan chciał nam narzucić siłą swoją nową wiarę. I siłą także ochrzcić lokalnego księcia, a działo się to w czasach gdy nasze wiślańskie państwo rozpadło się na niezależne od krakowskiej władzy rodu potężnego króla Kraka, -maluteńkie wolne księstewka. Był też i Włodzisław, Cieszyn, i inne duże grody po obu stronach gór. Do naszego Wojennego Lasu w tamtych czasach, przybywali uciekinierzy z sąsiednich krajów, którym awarska władza zbrzydła, i poszukiwali wolności jak ryba wody. Przybywali więc do naszego ludnego miasta, Czesi, Morawianie i Słowacy, a i zdarzali się też Niemcy. My przygarnialiśmy ich wszystkich i przyjmowali do naszego plemienia poprzez tajemne rytuały na świętych górach, a gdy nie starczało miejsca, udawali się jeszcze dalej, aż do Igołomi. Czyli "Miejsca Łamania Jarzma", gdzie buntownicy w półwojskowym obozie ćwiczyli się nieustannie w sztukach walki, i wojennej strategi, aby gdy tylko nadejdzie odpowiedni moment i czas, wywołać przeciw Awarom powstania i stanąć na czele buntu, zadając im bezwzględnie ostateczny cios. Trzeba powiedzieć że Nasz Pan z domu Kraka, pomagał im jak mógł i przygarniał pod opiekuńcze skrzydła jak własne dzieci. Jeszcze inni udawali się do miast schronienia leżących na ziemi Lutyków czyli Wilków, zważając po drodze, bo jak wiemy nie wszyscy Lutyccy książęta byli nam przychylni, oskarżani przecież o spiskowanie z ludem niemych, i kapłanami nowej wiary. Obcej dla naszej pogańskiej wspólnoty i dalekiej. No bo przecież jak świat światem to wierzenia naszych ludów pochodziły ze starego pnia Pierwszego Królestwa Ariana Wedzy. Tej naszej prastarej pierwotnej kolebki. Podobne do naszych były, aż od dębów druidów począwszy i małej zielonej wyspy, po dalekie kraje za stepami, gdzie sporo naszych ludzi pozostało, a niektórzy stopili się nawet z dalekimi żółtymi ludami, przedziwnymi ludżmi małego wzrostu, i o żółtej skórze. Nauczyli ich też wiele i oni sporo nam zawdzięczają, o czym mówią Arabowie, żydzi, albo i wikingowie handlujący z nami na potęgę, czym się tylko da...
I w tym momencie, trochę ni z gruszki, ni z pietruszki, wpadł mi pomyśl na opowiadanie. Otóż w jednym z państw zwycięża pajodkracja, i panuje Pajdokratyczna Republika ludowa. W tej republice rządy pozornie sprawują dzieci, wydają dekrety i ustawy z pozoru słuszne, ale tylko w teorii, bo w praktyce wygląda to wszystko zupełnie inaczej. Naprawdę rządzą ci którzy pociągają za sznurki i sterują małymi szlachetnymi przywódcami. "Królem Maciusiem" i jego ministrami, manipulując kim się da i czym się da. Te rządy nazywane są też przez sąsiadów głupotokracją, bo są wyjątkowo głupie i szkodliwie dla mieszkających w państwie ludzi, ze swoim przymusowym dobrem dla wszystkich, nieznośnym i niestrawnym. Bo dewizą tego państwa jest doktryna, której słowa brzmią : PRZYMUSOWE DOBRO DLA WSZYSTKICH, i przymusowe szczęście!.
Nie mówię tu o republikach dziecięcych złożonych w całości z dzieci, w których dzieci same pracują, zarabiają na siebie i sobą rządzą, bo takie przypadki znamy, a daleko nie szukając moja babcia wychowywała się właśnie w takiej małej "republice dziecięcej". Podczas zarazy, zmarła jej cała bliska rodzina, dorośli, a zostały tylko dzieci, a ona będąc najstarsza stała się głową domu. Sami więc uprawiali kawałek ziemi, za pomocą konia orali ziemię, sprzątali, gotowali, prali, podejmowali najważniejsze decyzję dotyczące ich życia, i gospodarowania środkami.
Przyszedł mi też do głowy pomysł na książkę, o państwie rządzonym przez błazna, swoistej demokratycznej monarchii [ błaznomonarchi i błaznokracji], czyli demarchii, w której na głowę państwa ku uciesze i zabawie ludu wybierany jest błazen, spośród wszystkim błaznów królestwa, a także błaznów zagranicznych. W wyniku wyborów dożywotnim królem zostaje błazen, i jemu podczas koronacji nałożona zostaje korona królewska na głowę, przy wygłoszeniu formuły, : "błaznuj nam długo a szczęśliwie, błażnie królu jeden, wśród śmiechu i wygłupów.."
I błaznuje im długo a czasami nawet chyba i szczęśliwie, w co jednak raczej wątpię. Idee "Błaznokratycznej Demarchii" - bo tak nazywa się państwo roznoszą się jak nasiona dmuchawca po świecie. W tym państwie wszystko jest odwrócone, podobnie zresztą jak w Pajdokratycznej Republice Ludowej, nazywanej kiedyć PRLem.


Bezdomność w Glasgow
-odcinek trzeci



Poczułem się trochę zmęczony, i postanowiłem odłożyć czytanie opowieści Żelaznego Wilka z Wojennego Lasu, zwanego też przez wtajemniczonych Mistrzem Wilkiem, na potem, i położyłem bezcenny rękopis na stolik. Swoją drogą opowieść była napisana nieciekawie, a może kiepsko przetłumaczona z łaciny, i przed oczami pojawiły mi się obrazy z czasów mojej bezdomności w Glasgow. Jak do tego doszło, opowiem Wam o tym za chwilę, ale wcześniej parę słów o wylocie do Londynu. - Zrozum - mówił dalej cymbał Bepe, -oni by sobie bez nas nie dali rady. Oddają nam na przechowanie swoje pieniądze z którymi nie wiedzą co zrobić, a my nimi sobie gospodarzymy. Należy nam się coś za to no nie - Po czym nie czekając na to co powiemy, odwrócił się lekko na pięcie i wyszedł My zaś zaczęliśmy prowadzić rozmowę - no to może ciągnijmy karty - powiedział trochę niby dla zabawy, ale trochę na poważnie Maurycy. Ja wiedziałem kim jestem, i nie miałem ochoty odgrywać żadnej roli, poprzez zwykłe losowanie, i przypadkowe ciągnięcie kart, ale niestety zgodziłem się. Wziąłem z pułki karty tarota, które zostawiła Cwietka, a może jej koleżanka, miła i sympatyczna Macedonka, i zaczęliśmy ciągnąć. Ciągnąłem pierwszy i wylosowałem "Świat", a potem Pustelnika". Nie pozostało mi więcnic innego jak wybrać miejsce podróży i powoli zacząć się pakować. Myślałem też jeszcze żeby się z tej głupiej zabawy wymigać, i choć nie lubiłem łamać słowa, to jednak nic by się nie stało. Nie wiedziałem też ile w tych kartach było prawdy. Wariackie podróże do Argentyny, i potem do Singapuru, następnie powrót na wyspy, i znowu na południe ameryki, a potem do Polski, i znowu przez Europę na Wyspy. Było coś jeszcze gorszego czego nie mogłem przewidzieć. Tym czymś była karta "Pustenik"
"Samotnie idący przez zycie z lampą niesioną przed sobą i oświetlający mroki i ciemności drogi którą przyszło mu samotnie podążać"......
PUSTELNIK
I oczywiście pomyliłem się. Bo wcześniej miałem do rozegrania z życiem i z samym sobą pierwszą kartę tarota, a był nią "GŁUPIEC".
Zaraz po niej także chyba i "Mag". Pobyt w Glasgow kojarzył mi się nieustannie z beztroskim, bezmyślnym Głupcem. I nie powiem że byłem zadowolony, dręczyły mnie bowiem wyrzuty sumienia jeśli chodzi o M. i myślałem ze tej inicjacji życia nie przeszedłem. Nie byłem niestety Orfeuszem, i nie poszedłem po swoją Eurydykę w największe głębiny i czeluści piekieł. Choć wiedziałem że mogłem ją wyciągnąć stamtąd, a wcześniej jeszcze ożywić , tylko po co, jeśli nie kochałem jej i nic mnie z nią już nie łączyło? I druga sprawa najważniejsza, jeśli nie kochałem jej już, więc czego ona miał by ode mnie chcieć? Potrzebowała mnie do swoich celów, czyli po prostu chciała mnie użyć, jak używa sprzęt, albo meble do swoich spraw. Podobnie było z A. gdy leżałem przez trzy lata chory. I nie wstałem choćby na kolanach, aby iść na przykład na ulicę żebrać, klęczeć pod kościołem i żebrać, jeśli nie miałem siły żeby pracować. Nie rozwiązałem niestety zagadki życia jaką mi przyniósł los, i nie ważne czy to było moje przeznaczenie, karma zapisana w gwiazdach, czy też zwyczajny przypadek. Bo nie wiedziałem jak to zrobić, nikt też mi nie chciał pomóc, bo niemożliwe żeby nikt nie wiedział. Ja leżałem, a czas mijał, i nawet nie miałem pewności czy nasz na wpół tajemny związek trwał nadal, czy trwał jedynie w moim umyśle i fantazji. Aha i mała uwaga, nie jechałem tam tylko dlatego że tak pokazały mi karty. Tak i naiwny i szalony nie byłem, aż tak nie. Jechałem tam w poszukiwaniu rękopisów na które miałem nadzieje się natknąć. Chciałem też odwiedzić kraj moich dalekich przodków, a szczególnie miejsca związane z moją pra pra babką Jesobel. Ona mi się wydawała szczególnie bliska Spojrzałem na horoskop jaki sobie sporządziłem przed wyjazdem, Uran wszedł już w Ryby, a Pluton spoglądał trochę grożnie i złowrogo ze znaku Strzelca. Do tego silne wpływy Saturna. Byłem pełen niepokoju i obaw. Poleciałem do Londynu, aby po różnych perypetiach znależć się w końcu w Glasgow. W Glasgow zdążyłem zapomnieć o sympatycznym mieście jakim jest Londyn, a które bardzo polubiłem. W Glasgow znalazłem jakąś dorywczą pracę, pracując na tak zwany "temping" jak się to mówi. Dochodziłem do pracy na drugi koniec miasta. Wszystko by się całkiem dobrze układało gdyby nie moja choroba. W tak dobrym atlantyckim klimacie zachorowałem na zapalenie płuc którego na dodatek nie leczyłem, potem pojawiły się problemy z właścicielem domu. Ja miałem dostać pieniądze za pracę pod koniec tygodnia, ale szef się nie postarał, i miał mi wypłacić zarobione prze ze mnie funty dopiero po niedzieli, ale właściciel nie chciał niestety czekać i wyrzucił mnie na ulice.


Glasgou. Czyli chodzimy po szkle, albo po prostu "glesgolenie"
a mnie wydawało się już że prawie wszedłem na sam szczyt szklanej góry, że wystarczy tylko jedną ręką chwycić się wspomnianego wcześniej szczytu, i wtedy... spadłem, na samo dno przepaści.....
Pierwsze dwie noce przespałem w parku, siedząc tak na ławce w parku razem z bezdomnymi kotami. Ze swoimi rzeczami. Słynnym niebieskim dużym plecakiem i torbą podróżną wyglądać musiałem naprawdę śmiesznie, jak jakiś nomad, koczownik nowoczesnej ery. Zimno muszę wam powiedzieć było nie miłosiernie, pod koniec tygodnia przyszło bowiem załamanie pogody, jakie tu się czasami przydarza, padał obrzydliwy śnieg z deszczem, i wiał okropny wiatr, nawet ukrywanie się pod schodkami, niewiele by dało, bo wiatr wraz z marznącym deszczem i śniegiem zaglądał także i tam.
Jakiś człowiek studennt z Zielonej Góry namówił mnie na spotkanie z katolickim księdzem w Glasgow, uważając że ten pożyczy mi parę groszy, potrzebnych do zapłacenia za mieszkanie. Tragiczna porażka i fatalny błąd! Upokorzenie jakiego doznałem od tego człowieka sprawiło że zapomniałem o swojej marnej kondycji, zapaleniu płuc, mieszkaniu w parku i tułaniu się z tobołami których nie miałem gdzie zostawić po mieście. A co może ze sobą zrobić chory bezdomny człowiek, to chyba wiecie. Może zrobić naprawdę niewiele, albo prawie nic Odpuściłem sobie czekanie i postanowiłem działać na ile choroba mi pozwoli, do wieczora więc dotarłem za miasto na wylotówkę do Edynburga [szedłem tam cały dzień], bo tam w Edim mieszkali moi znajomi, i pomyślałem że od nich pożyczę trochę pieniędzy na parę dni, tą brakującą a potrzebną mi sumę.
Łatwo powiedzieć mieszkałem przecież przy M84, o sto metrów od niej, ale jak się jest chorym i zmęczonym to wszystko wygląda wtedy trochę inaczej, i tak gubiłem się myliłem i wracałem po raz trzeci na to samo miejsce, ale w końcu wieczorem dotarłem za miasto, i zaczęło mi się robić zimniej, zimniej, coraz bardziej zimno, wiatr wiał coraz mocniej a śnieg z deszczem sypał coraz bardziej. Mnie robiło się coraz zimniej i zimniej, aż w końcu z zimna zacząłem podskakiwać, i wykończony bardziej chorobą niż wysiłkiem upadłem na mokrą rozmytą ziemie, i zemdlałem.
Leżałem tak chyba dwa albo trzy dni, i smutne ale nikt się nie zatrzymał, pomyślałem że może mnie nie widzieli. Nabrałem jednak trochę sił i wstałem. Gdy zacząłem iść zatrzymał się samochód brytyjskiej policji i podwieżli mnie do miasta z powrotem, mili i sympatyczni ludzie.
Rano z Glasgow postanowiłem pojechać do Ediego autobusem, który kosztuje naprawdę marne grosze, niecałe pięć funtów, cztery dwadzieścia, albo coś koło tego.
Ed'ek przywitał mnie świeżą rześką pogodą, i jasnym niebieskim niebem co w Glasgow nie jest wcale takie zwyczajne i częste. jednak ja już byłem taki zmęczony chorobą i gorączką że za bardzo nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić, i co się dzieje. Najgorsze że nie mogłem znależć adresu, ani numeru telefonu moich znajomych do których przecież przyjechałem. Siedziałem na dworcu ubrany w trzy pary spodni, dwa swetry i bluzę bo tu było w miarę ciepło, chowając swoje wybrudzone na autostradzie buty za plecakiem. Ale cóż NADSZEDł TEN OKRUTNY CZAS kiedy dworzec w Edim zamykają a każdy "podróżny" musi go opuścić. Stałem więc przed dworcem, bo musiałem przeczekać gdzieś do rana. Ale znowu zaczęło mi się robić zimno, dostałem chyba od gorączki dreszczy, i z tego zimna zacząłem podskakiwać. Wiem że to śmiesznie brzmi, a zapewne i wyglądało komicznie, ale było mi okropnie zimno, tak jakby moje ciało było z lodu, a w środku mnie tkwił zimny lód. Przyszło znowu wybawianie, zemdlałem. Robiło się już chyba jasno, i jacyś ludzie delikatnie mnie szarpiąc próbowali obudzić żebym wstał i podniósł się bo właśnie otwierają dworzec, a na dworcu można k u p i ć KAWE!!! Prawdziwą gorącą mocną kawę! Wygrzebałem więc trochę drobnych z kieszeni i kupiłem k a w ę , ach co to było, och jakbym jeszcze mógł palić, ale płuca nie pozwalany, musiałem się jedynie ograniczyć do kawy. [aha] Jeszcze jedno, herb miasta Glasgow, który zobaczyłem dopiero przed wyjazdem do Edka, przedstawiał.... człowieka wiszącego na drzewie i był niemal identyczny z kartą taroka "Wisielec". Wisielec wisiał do góry nogami na drzewie, które stoi na ogromnej rybie... nic dodać, nic ująć.... "Kłestto bam bino a ki lo do, selo do al mo..."
Quair
Pijąc kawę, poczułem się trochę lepiej i zaczęły mi nawet przychodzić do głowy jakieś pomysły na książkę lub opowiadanie. Bo dajmy na to pojawia się światowa recesja, i amerykańskie giełdy ze swoimi napompowanym sztucznie papierami lecą na łeb na szyje. Podobnie papierowe nic nie znaczące waluty, nie mające żadnej wartości poza wagą papieru i urodą rysunku. Jakby tego było mało to zmowa światowych eksporterów ropy urządza blokadę ropy i gazu na rynek europejski i amerykański. O ile Ameryka ze względu na swoje zapasy i własne złoża trzyma się jakoś, o tyle w europie gospodarka upada, a na potęgi wyrastają Indie i Chiny.
W Polsce ludzie próbują jakoś zaradzić brakom ropy i surowców energetycznych, na dachach wielkich wieżowców i pomiędzy nimi budowane są elektrownie wiatrowe, lub koletktory słoneczne Zmieniają się granice państw, na przykład na wyspie Uznam powstaje Wolne Państwo Libertariańskie, do którego oprócz polaków dołączają też libertarianie z Danii i Niemiec. Na południu powstaje wolne xsięstwo grodkowsko-niemodlińskie z rzekomo cudownie odnalezionym potomkiem ostatniego piasta tak zwanym Piastowiczem Samozwańcem. Wybijają własne talary nysko-grodkowskie z piastowskim orłem na rewersie i z bratem króla Wazy, biskupem wrocławskim na awersie. Powstaje też republika wolnych ludzi xsięstwa cieszyńskiego, bijąca własną złotą monetę. tu przeciwnie do grodkowian, panuje ustrój wolnościowy, a o większości ważniejszych spraw decyduje zgromadzenie zwane także wiecem. Obok "Prawokracji" cieszyńskiej na południu Czesi Morawianie i Słowacy reaktywują xsięstwo opawskie, i frydeckie, a razem te trzy tworzą rodzaj wolnego zrzeszenia, albo unii. Dla odmiany pomiędzy Piwniczną a Popradem powstaje wolna nomokracja. W Polsce wygrywa socjalizm chrześcijański, a Abramowski staje się jednym z myślicieli na którego myślach założony zostaje ustrój państwa. I stare portrety i podobizny Lenina Stalina I Engelsa przerabiane są na podobizny Abramowskiego, podobnego do Stalina na Wałęsy - tu jest najmniejszy problem, a podobizny Engelsa przerabiane są na biskupa Kusko. W praktyce rządzi kościół, wspólnie z lewicowymi intelektualistami i związkami zawodowymi, których przedstawiciele wybierani są podczas tak zwanych rad delegatów robotniczych i żołnierskich i nazywany też jest "krajem Rad" . Na ulicach szaleją bojówki młodzieżowej przybudówki związkowej, wykrzykując podczas niekończących się przemarszów i wieców poparcia hasła w rodzaju - Naród z kościołem, a kościół z narodem - Władza związków zawodowych postawiona zostaje ponad prawem, w tym ponad prawem własności. Panuje coraz większa nędza, a półki w sklepach są puste jak dziesiątki lat temu podczas poprzedniego kryzysu. Można kupić jedynie ocet. Za kryzys podobno odpowiedzialni są tak zwani kułacy, czyli wolni chłopi, którzy wolą sprzedawać swoje towary za wschodnią granicę, za co dostają przynajmniej jakieś pieniądze lub towar, bo w kraju panuje system rozliczeń tak zwanych spółdzielczych i nic się nie opłaca sprzedawać ani produkować.
Część polski odłączyła się i stworzyła wspólnie z Litwą i Białorusią Wielkie Księstwo Litewskie, do którego dołączyła prawie cała Łotwa, bo Liwonia, Kurlandia i Semigalia postanowiły reaktywować się podobnie zresztą wolne miasto Ryga. Z Księstwem stowarzyszyła sie też Estonia, i niektóre regiony Rosji, Pan Nowogród Wielki, i księstwo Briańskie. Za to pólnocna część Białorusi jako zamieszkała podobno przez ludność pochodzenia bałtyjskiego tworzy Republikę Krywiczan w której reaktywuje język krywiczan na podstrawie pruskiego zmieszanego z językami słowiańskimi, i tym sztucznym językiem muszą mówić mieszkańcy tego kraju.


W ogóle nie jest najlepiej, wybuchają bunty i strajki podatników, brutalnie tłumione, na początku w Łomży, Iławie i Iłży, a potem w Tylawie i Tylży, a nawet w Tykocimiu. Następnie przenoszą się protesty do większych miast. Policja wprowadza między ludzi własnych agentów, stare blaszane roboty i roboty nowej generacji, tak zwane bioroboty, które mają siać niepewność i zamęt w szeregach zbuntowanych podatników. Polska jak inne kraje wraca do swojej starej nazwy i nazywa się królestwem polskim [pełna nazwa to Socjalistyczne Królestwo Polskie], podobnie jak Czechy nazywają się teraz królestwem czeskim, choć nie są to wcale królestwa. Polska tworzy też federację z coraz mniej przychylną jej Ukrainą, bowiem na ukrainie istnieje w miary wolny i swobodny rynek wymiany.
Państwo skrajnie policyjne z tak zwaną świętą inkwizycją na czele, powstałą w wyniku połączenia cba z cbs działa niezwykle brutalnie prześladując wyznawców innych religii i dysydentów. Zakazana jest także pornografia. Co nie przeszkadza wcale urządzaniu orgii przez rządzących z udziałem małych dzieci, podczas których rządzący gwałcą małe dziewczynki i chłopców, nazywając to "rytuałem odbierania duszy", We władzach w większości państwowych struktur zasiadają pedofile i homoseksualiści, choć homoseksualizm jest zakazany i ścigany przez świętą inkwizycję, czyli tajną policję policję państwa. To jeszcze nic bo w niektórych krajach powstają tak zwane "rządy najgorszych", nazywane w potocznym języku rządami "bydłokracji." Najgorsi kierując się na początku modną poprawnością polityczną, przyjmują sobie za cel aby zablokować wszelki możliwy awans społeczny najlepszych. od dzieciństwa w przymusowych przedszkolach a potem szkołach poddają dzieci szczegółowej selekcji tak że wszystkie dzieci o wyższym ilorazie inteligencji, bardziej żywe emocjonalnie i ruchowo mają problemy z ukończeniem pierwszego segmentu nauczania szkolnego i zamknięte w konsekwencji drzwi przed każdą nawet najgorszą pracą Wegetują więc w nędzy na śmietnikach i w przytułkach, a na przedmieściach miast tworzą dzielnice slamsów, [potem zaczynają się buntować i tworzą prawdziwe podziemne alternatywne państwo, nazywane też "państwem nocy".] W Serbii jest jeszcze gorzej, wybory wygrywa skrajny nacjonalista, a gdy albańscy mieszkańcy Kosowa chcą się odłączyć od Serbii nie zgadza się, bo to przecież centrum państwowości serbskiej. Wybucha więc na bałkanach wojna w której główną rolę po obu stronach zaczynają odgrywać ochotnicy, po serbskiej europejscy i chrześcijańscy po albańskiej islamscy. Na tej wojnie obie strony używają wszelkich dostępnych metod i rodzajów broni łącznie z brudnymi bombami. Konflikt bałkański przemienia się w wojnę cywilizacji. Z niesławnym na początku , że nie wspomnę udziałem sił polskiego, czeskiego, i słowackiego kontyngentu, w ramach ue i nato gdy jedno i drugie jeszcze istniały, oddziały te były kierowane do walki z serbskimi powstańcami.


Wróćmy do polski. Tam gdzie jest wiatr, przesiedlają się ludzie, i największe skupiska ludzkie rozsiane są nad samym morzem, oraz w okolicach Wysowej i w górach świętokrzyskich powstają ogromne miasta i osiedla, a to wszystko po to aby uzyskać tak potrzebną energię, bo klimat zamiast się ocieplić ochłodził się.
Ruch samochodowy powoli zamiera, a zamiast samochodów widać coraz więcej ludzi z ogromnymi plecakami, i wiatrakami nad głową. W plecakach mają akumulatory, i dzięki wiatrowi z wytwarzanej energii mogą korzystać z lokalnych sieci internetu, albo nawet podgrzewać temperaturę wewnątrz energooszczędnych kurtek
Najwięcej wiatraczków możemy spotkać w libertariach I DEPEDENCJACH. W większości libertarii zakazane sa też eksperymenty genetyczne i biologiczne, zmodyfikowana genetycznie żywność i rośliny. Istnieją libertarie zorientowane religijnie, i tak na przykład w libertari cieszyńskiej obok dzielnic chrześcijańskich są dzielnice pogańskie, nazywane z połabska "giliami", ponieważ pierwsza wspólnota pogan libertarian powstała w Wołogoszczy i agnostyków. Buddyści generalnie zamieszkują wspólne dzielnice z poganami. Są także dzielnice mieszane, jednak we wszystkich zakazane są tak zwane "wszczepy".
Na zachodzie w Holandii istnieją tez nazywane "Sodomiami" miasta gdzie nie ma zakazów odnośnie seksu i seks mogą uprawiać także dzieci oraz z dziećmi. Istnieje wszelka swoboda seksualna, obok nich mieszczą się fundamentalne wspólnoty chrześcijańskie w których wszelkie stosunki seksualne poza prokreacją są surowo zakazane. Zakazane jest także posiadanie złota. Ciekawe że wielu ludzi z tych fundamentalnych wspólnot zajeżdza w łikendy do "Sodomi", podobnie jak i teokraci, przyjeżdzający, a raczej przylatujący całymi wycieczkami z socjalistycznego królestwa polskiego, aby odbywać stosunki seksualne z dziećmi. Jednak większość wspólnot liberiarnych niechętna jest dość licznym "Sodomiom", a główne zyski jakie Sodomie czerpią to zyski z seksualnej turystyki i nierządu dziecięcego, oraz z handlu narkotykami, tu legalnymi, w przeciwieństwie do wielu państw 'Korektywnych". Póżniej okazało się że krzywicze byli Słowianami, ponieważ odkryto pismo krzywiczan z okresu starożytnej Grecji, i mało tego byli najbardziej kulturowo rozwiniętą grupą Słowian. Bałtowie importowali po prostu swoje tanie towary do ich kraju, tak jak i tanią siłę roboczą budująca im domy, i wyrabiającą ich ceramikę. Postanowiono jednak udawać dalej, bo nie znalazł się nikt kto mógł by powiedzieć - koniec gry - Z tego okresu pochodzi też powiedzenie "jedna awarska spinka wiosny nie wróży", co miało być subtelnym przypomnieniem zaistniałego wielkiego oszustwa założycielskiego nowego państwa. A powiedzenie nawiązuje do słynnego wydarzenia w południowej Polsce, kiedy to na podstawie jednej awarskiej spinki archeolodzy albo historycy orzekli że osoba u której znaleziono spinkę jest pochodzenia gockiego lub awarskiego, a te tereny musiały być okupowane przez cywilizacje z której wywodziła się spinka, ponieważ pochowany został tam człowiek z awarską spinką. Kretyni, prawda? Wyjątkowi. Archeologia i historia przewyższyła w swoim fantazjowaniu fantastykę naukową, a jej teorie mniej warte i mniej prawdopodobne od opowiadań literatury fantastyczno-naukowej, nie miały szans na rynku opowiadań i opowieści więc mało zdolni pisarze szukali pracy jako historycy i archeolodzy. Ciekawe swoją drogą co o naszych czasach powiedzą archeolodzy za tysiąc lat? Grzebiąc w naszych śmieciach odnajdą dowody na okupacje naszych ziem przez chińczyków, albo będą starali się udowodnić chińskie pochodzenie europejczyków.


W Polsce było jeszcze gorzej, bowiem odnaleziono testament Abramowskiego w którym ten już na łożu smierci wyrzeka się swoich socjalistycznych poglądów. Mało tego co gorsza uznaję socjalizm za chorobę cywilizacji i jej pasożyta. A podobno "Testament" został skopiowany w kilku egzemplarzach, i jego ręczne odpisy widziano już rzekomo w obiegu. Co będzie jak prawda wyjdzie na jaw? Uf, i tak powstała prawie cała książka w książce, kawa się skończyła, a ja rozważam czy palić zrolowanego przed chwilą papierosa z tytoniu marki "Drum", ponieważ dusi mnie niemiłosiernie i kaszel rozrywa mi płuca, ale wydaję mi się że dym z papierosa ogrzewa organizm, próbuję więc dzielnie palić, stojąc przed dworcem, z moją "quajer" w głowie. Jednak politycy zajęci byli czym innym, chcieli bowiem jak najtaniej przejąć szpitale, doprowadzając je wcześniej do upadłości -To nic -mówili -że umrze przy tej operacji kilkaset tysięcy osób, cel towarzysze uświęca środki, a nasza misja jest wyjątkowa - Nadmiernie rozbudowana biurokracja niszczyła państwo, a system podatkowy dusił sie w sosie własnym, i powoli zjadał swój ogon.
Sprywatyzowany w międzyczasie, choć zupełnie nie zmieniony i nie zreformowany aparat państwowy tymczasem radził sobie jak mógł. Grupy rewindykacji napadały na obywateli i zmuszały ich siłą do płacenia abonamentu na misję. Podobnie było z mandatami, gdzie prywatne firmy ściągały pieniądze z kar za zbyt szybką jazdę. Policja sprywatyzowała niby swoje usługi, podobnie jak i i straż pożarna i szkoły, a oprócz podatków płaconych nadal przymusowo dla państwa, jedni jak i drudzy wystawiali cennik za swoje usługi . Sędziowie i prokuratorzy przymusowo zapisywali do swoich systemów prawnych przy pomocy przestępców. nauczyciele i pracownicy administracji jak i dyrektorzy firm, musieli posiadać tak zwane świadectwa moralności, wydawane przez komitety złożone z miejscowego kapłana i działaczy związkowych. Jest nadzieja że zapomnę to co przed chwilą wymyśliłem, zanim zdążę wypalić papierosa....


Rozejrzałem się po dworcu, wśród licznych bezdomnych sporo było ludzi posiadających zbyt dużym współczuciu dla innych i zbyt mało współczucia dla siebie, sporo było też takich którzy zbyt wiele współczucia delikatnie mówiąc nie posiadali. Przypomniałem sobie Babcie, Babcia miał zbyt dużo współczucia dla innych i był jak się to mówi zbyt dobry, i jeden z naszych kolegów niejaki Zbyzos Kosmiczny, poradził mu aby ćwiczył się w zmniejszaniu współczucia dla innych a zwiększaniu dla siebie. Podobnie innym, Stanisławowi znanemu z tego że nadmiernie się koncentrował i skupiał zaproponował aby się rozpraszał, i być bardziej rozproszony. Maurycy miał być bardziej emocjonalny, i mniej spokojny, nawet obiecał że będzie bardziej niespokojny, -inni- zauważył, -są zbyt mało agresywni, gniewni, są za mało skupieni na sobie-..wszyscy postanowili to zmienić.. -Jeszcze niektórzy dla odmiany mieli za mało materialne podejście do życia- a większość z nich niczego tak się nie bała jak odniesienia sukcesu, i strach przed sukcesem, co ja mówię sama myśl przed odniesieniem sukcesu paraliżowała ich umysły i ciała. Nie umieli żyć.
Każdy więc dostał z obszernego rogu obfitości Zbyzosa Kosmicznego jakąś naukę dla siebie. Dostał ją też Bebe [czy Bibli], i walczący na wesoło z wiatrakami. Don Hichot, zwany także Chichockim a to ze względu na nazwisko, Cichocki] Dostał tez i Michał Dzień Dobry, który swój pseudonim zawdzięczał temu ze podobno chińskie "dzień dobry" brzmi prawie identycznie jak 'Michał" Generalnie oni wszyscy, nawet walczący na wesoło z wiatrakami, tajemniczy Don Hichot widzieli centrum świata poza sobą, na zewnątrz i patrzyli na siebie oczami innych.
Wychodząc z dworca wymyślam dalej, na jednej z planet cywilizacja rozwinęła się na tyle że większość ludzi niepotrzebna już jest rządzącym, bo prawie całą prace wykonują roboty i maszyny. Rząd wymyśla różne sposoby na pozbycie się niepotrzebnych ludzi, a w laboratoriach pod pozorem badań naukowych naukowcy tak naprawdę wymyślają nowe gatunki i szczepy wirusów które mają wytruć większość mieszkających na planecie ludzi. Dodają także szkodliwe substancje do najtańszego jedzenia, samochody wydzielają szkodliwe spaliny a fabryki emitują trujące związki chemiczne do atmosfery. Choć nowe nieszkodliwe i tanie technologie znane są od lat, to ukrywane są troskliwie w najtajniejszych archiwach. Służba zdrowia nie działa najlepiej, a robią to wszystko w celu obniżenia populacji. Następuje jednak pomyłka, i szczepionka przez przypadek dostaje się biedocie a dla bogatym i rządzącym zamiast szczepionki zostaje podana trucizna.





Przemutowany świat
Na sąsiedniej planecie, świat zostaje przemutowany, a oprócz tego gdy dochodzi do głosu pokolenie dekonstruktywistów, przemianie ulegają także główne pojęcia filozoficzne. Nauki religijne na których opiera się cywilizacja są tak naprawdę wyznawane pod grożba kary, i dla wszystkich jest to rodzaj społecznej gry. W tej grze społecznej poddani obywatele udają że wierzą w owe nauki, a rządzący udają że nie widzą. Nauki przeznaczone są dla stanowiącej większość biedoty, bo rządząca mniejszość uczy tajemnych nauk swoje dzieci, i tak zamiast "nie kłam", nauczane są by kłamać ale w sposób inteligentny, używając do tego specjalnego zestawu słów, zamiast "nie kradnij" kradnij ale w sposób przebiegły i chytry wykorzystując do tego celu aparat państwowy i jego instytucje. Biedna większość od dziecka uczona jest bezradności, i już w żłobku specjalne funkcjonariuszki rządu i władzy nazywane "pasterkami bytu", lub "Mamkami" uczą je jak być bezradnym i zamiast działać czekać na nie nadchodzącą nigdy pomoc z zewnątrz a następnie popadać w rozpacz. Bowiem według religii panującej na planecie nędza, słabość i rozpacz są cnotami prowadzącymi do zbawienia.
Oczywiście religia nie mająca prawie nic wspólnego z oryginałem już prawie na początku została przejęta przez służby specjalnie i tak przekonstruktowana aby służyła interesom panującym. Propagują też alkoholizm i pijaństwo, wśród biedoty a liczba restrykcji i przepisów utrudniających działalność wolnym przedsiębiorcom osiągnęła sześciuset, choć nadal specjalnie do tego celu przeszkoleni urzędnicy dwoją się i troją aby wymyślać nowe utrudniające i zatruwające życie przepisy. Także seksualizm ze względu ma ożywienie jakie ze sobą niesie jest zakazany a męki piekielne za rozkosze płynące z seksu i życia mają być straszne, bo radość życia jest największy grzechem, choć kapłani mają nie raz po trzy i cztery kochanki, wszystkie oczywiście w tajemnicy. Do manipulacji psychicznej nadaje się też świetnie socjalizm, i w przymusowych przedszkolach karmią nim dzieci upośledzonej biedoty od najwcześniejszych lat, zatruwając nim ich młode umysły. przy czym po latach praktyki uznali że forma redystrybucji własności, poprzez podatki jest bardziej opłacalna niż państwowa własność środków produkcji. Zrobili więc w tym celu teatralną transformację ustrojową, tworząc przez służby specjalne podziemne organizacje walczące z poprzednią wersją socjalizmu. Co ciekawe większość planetarian wierzy w te wszystkie brednie. Na tą dziwaczną planetę w statkach kosmicznych, przylatują wycieczki z całej galaktyki aby zobaczyć tak dziwaczny i zdeformowany świat, nazywając planetarian "wykoślewiańcami", lub też "koślawcami" W końcu jak wspomniałem dochodzi do głosu młode pokolenie dekonstruktywistów, pragnące odwrócić znaczenia pojęć. Jednak nadal kontrolują energie psychiczną mieszkańców planety poprzez kontrole energii seksualnej. Istnieje także podziemie dążące do przewrotu i rewolucji wolnościowo-kapitalistycznej,. Wolnościowcy, wyznawcy bogini Liberi, urządzają tajemne kulty, tak zwane "liberalia", lub wyzwoliny, i sa to w większości młodzi hakerzy i krakerzy


Ekoterror
jednak niewiele się zmieniło, kapłani nadal poprzez pokute wzbudzali u ludzi poczucie winy, czyniąc ich niezdolnymi do działania, a wątpiącym wmawiali że wszystko zależy od losu, albo że to bóg według swojego uznania spuszcza z nieba bogactwo i łaski jednym, innych z nieznanych przyczyn omijając.
Policja, sądy i prokuratura, czyli dział sektoru pełniącego usługi z zakresie bezpieczeństwa i ochrony obywateli, swoją działalność ograniczają najchętniej do pobierania opłaty za prace jakiej nie wykonywał. No i oczywiście oprócz tego pilnowali czy poddani płacą podatki i inne daniny, a bagatela wielkość danin osiągnęła już tam dziewiećdziesiąt procent zarabianych pieniędzy. Przymusowa była darmowa służba zdrowia, na którą musieli płacić, i darmowe ubezpieczenia na które także musieli płacić. Czasami wydawało się wręcz że państwo istnieje po to aby rządzący wymuszali na poddanych biedakach pieniądze dzięki którym mogli świetnie żyć, poprzez liczne systemy podatkowe, ubezpieczenia , tu pomysłowość ludzi państwa zwanych państwokratami była nieograniczona, Dla przykładu podam tylko ze w jednej stacji telewizyjnej na utrzymanie której poddani musieli obowiązkowo płacić, pracowało aż dziewięćset tysięcy osób, jak to oni mówili pełnili misje, "jesteśmy na misji", [choć do bogactwa kapłanów było im jeszcze daleko] Mawiali do siebie, a buntownicy uważali klasy rządzące za wyjatkowo ochydnych i zupełnie pozbawionych moralności pasożytów, pasożytujących na biednych Gdy już jakiś nieszczęśnik nieopatrznie zgłosił się na policje traktowano go jak złoczyńce, przesłuchując szczegółowo, nie raz w sprawach dotyczących rzeczy najbardziej intymnych. A gdy i to nie pomogło, na pismach skierowanych do oskarżonego widniał adres adres ofiary, muszę przyznać że to posunięcie wręcz genialne choć może nazbyt śmiałe. Dawano też do przeczytania i podpisania oskarżonym protokoły które podpisywali wcześniej świadkowie, jeśli tacy się zdarzyli. A gwałcicieli i zabójców wypuszczano na przepustki już po paru miesiącach odsiadywania wyroków, kierując się tak zwanym współczuciem. Z grupy podziemnych buntowników wyłonili się wkrótce "zieloni", nazywani przez innych ekoterrorystami. Ekoterroryści przyjęli sobie za główne bóstwo opiekuńcze buddyjską boginię Zieloną Tarę, nazywaną Wielką Wyzwolicielką. Ekotrrorysci wysadzali w powietrze najbardziej szkodliwe dla ludzi zakłady przemysłowe, i podkładali bomby pod autostrady, umiarkowana cvzęśc podziemia była takim działaniom przeciwna. Ludzie którzy w obronie siebie nieszczęśliwie zranili lub co gorsza zabili napastnika byli karani bardzo surowo, o wiele surowej od przestępców, mało tego, i wiem że trudno w to uwierzyć ale posiadanie broni palnej i każdego rodzaju broni było zakazane. Co tydzień rząd urządzał jakieś żałoby powodowany rzekomym współczuciem choć los poddanych miał głęboko w "nosie", a silniejsi i bogatsi nie mieli żadnej litości w rabowaniu słabszych i biedniejszych wyciskając bez względnie co i się tylko dało. Jeśli jakiś nieszczęśnik poskarżył się policji że padł ofiarą przestępstwa był zwykle szczegółowo przepytywany, a jedno z pierwszych pytań brzmiało "czy znasz kogoś kto coś znaczy? - bo jeśli nie to się nie liczysz. Nie tylko policjanci tak pytali, w rozmowach towarzyskich toczonych między ludzmi to pytanie pojawiało się często.
Oprócz bogactwa pieniędzy i władzy nic innego się w tym świecie nie liczyło, no może jeszcze poza tytułami A lud pomimo przemian religijnych [przejście na nową religie spoza kontynentu], politycznych i kulturowych żył tak jak kiedyś dążąc do harmonii, równowagi i ładu, jak robili to ich przodkowie przeszło tysiąc temu. Nic więc dziwnego ze dość łatwo stawali się łupem importowanej szlachty, i całej klasy rządzącej. Pomimo tego dalej z uporem szli wyznaczoną przez przodków drogą dążąc do stworzenia świata pełnego harmonii.


2007-12-29 Życie człowieka bezdomnego, odcinek czwarty,
i tak zacząłem prowadzić życie człowieka bezdomnego. Zrozumiałem w jednej chwili, że w stanie w jakim się znalazłem, najważniejszą dla mnie rzeczą jest teraz przetrwanie, szukanie ciepłych miejsc w których mogę siedzieć i odpoczywać, bo o leżeniu nie marzyłem nawet. I tak, bezsensownie snułem się po mieście, w trzech parach spodni, dwóch wełnianych swetrach nałożonych jeden na drugi, w bluzie i grubej kurtce, a na nogach miałem trzy pary skarpet, i do tego przedmiot mojej dumy, niezwykle wybrudzone "harleye", buty marki "Legenda" Do tego jeszcze chlebak, i plecak, z którym nie mogłem się rozstać, ciężki, z każdą chwilą coraz cięższy, ciężarem swoim przygniatał mnie do ziemi, albo odmiany zarzucał, a to w lewo a to w prawo. Czasami nawet zdarzyło mi sie przewrócić.
I pomyśleć tylko, jakie to los płata figle, bo proszę spojrzeć na moją sytuację, dwa, a nawet trzy lata walki z chorobą i leżenie w łóżku, potem w końcu upragnione zwycięstwo, po to tylko aby wyjechać na wyspy i upaść po raz kolejny. Ale to nic , szukałem miłych i przyjemnych chwil z przeszłości, mogących jakoś uczynić moje obecne życie strawnym, a przynajmniej do zniesienia, co musicie przyznać wcale nie było łatwe
Przypominałem też sobie dobre czasy w Londynie, i w Glasgow, a było tego trochę. Jednak tu była tylko ulica i bezmyślnie oglądane drzewa, do ogrodów królewskich daleko, plecak niemiłosiernie ciężki, i aby czymś zająć czas przypominałem sobie rozmowy jakie prowadziłem że Stasiem i Maurycym o naszych świętych drzewach. Na początku Staś zachwalał swój nowy system operacyjny "yopera", którego instalacja zajęła mu zaledwie siedemnaście minut, i był też bardzo szybki, ale jak zwykle rozmowy zeszły na temat zakazanej historii i zakazanej archeologi, były to bowiem rzeczy które interesowały nas najbardziej.


Święte drzewa
[opowieść Maurycego]
-W starej rdzennej tradycji europejskiej - opowiadał Maurycy, stojąc podparty niedaleko okna, ze szklanką wina w dłoni - przynajmniej kilka gatunków drzew zasługiwało na miano bycia "świętymi", u germanów była to jodła, a u nas podobnie zresztą jak i u basków oraz Celtów takim zaszczytnym mianem cieszył się dąb. Drugim prapolskim i słowiańskim świętym drzewem była wierzba, dodać jeszcze należy sięgając odrobinę wstecz na indoeuropejskiej tradycji o słynnym drzewie Boddhi pod którym Budda osiągnął oświecenie i zrozumiał naturę wszechrzeczy, i praw rządzącym światem -
-Dobra nie nudż, wystarczy - usiłował mu przerwać Staś, choć ten dopiero zaczynał i to całkiem ciekawie, ale Maurycy nie zrażony opowiadał dalej, bo wpadł w trans, i nie zauważał nawet kulek z papieru, rzucanych w jego kierunku przez nieżle już podpitego Stanisława
-Na szczycie kosmicznego drzewa -mówił - stojącego na najwyższym wzniesieniu wellańskich gór, porastających świętowitową równinę Welli, w niedostępnym zamku Kłódż, którego zaledwie makietą miał być słynny kopiec Kraka, tylko próbą odtworzenia, odwzorowania świętego świata na ziemi, a więc na szczycie tego kosmicznego drzewa zamieszkiwał prapolski Bóg-Stwórca, Ojciec świata, Pan Świętego Prawa, ...a drzewem tym była wierzba.
W jednych regionach słowiańskiego świata rosły na niej złote lub srebrne gruszki, w innym złote lub srebrne jabłka, a jej liście także nie były zwyczajne bo srebrne albo złote - natępnie przez chwile szukał jakby wątku, i już swobodniej deklamował dalej - Innym takim naszym świętym drzewem, jak już wcześniej wspomniałem, był dąb, szczególnie związany ze światem wróżów, i wieszczów, czyli pieśniarzy i poetów, czyli opowiadaczy dawnych legend i mitów - Oni mówili, a ja myślałem.Beebii, człowiek całkiem zniewolony przez swoją matkę, bezradny i pozbawiony energii. Przez matkę która po niepowodzeniach z mężem czyli ojcem Bee całą swoją energię skierowała na niego. Oplątując go. Ojciec Beebiego, pijak. Wiecznie pijany profesor uniwersytetu, który nie mógł sobie poradzić z życiem i otaczającym światem . Człowiek chyba dobry i inteligenty, na dodatek z niesamowitą pamięcią, bo znający osiem języków obcych. W pewnym wieku porzucił całkiem jednak dbałość o wygląd i świat zewnętrzny, żyjąc we własnym świecie. W którym królowali, Batory pod Pskowem i Jagiełło pod Grunwaldem. Podobnie jak i póżniej i Beebii całkiem zapomniał o swoim ciele i o świecie materii w którym przecież żył. Jego matka natomiast była troche inna, na jej widok śpiewaliśmy, oczywiście po cichu piosenkę Brela albo Brasensa "z miłości trzęsie całym światem" Jak dawna komunistyczna partia. Nie muszę chyba dodawać że Beebii nienawidził komunizmu, i wszelkiej formy przymusu Uważał się też za najbardziej beznadziejnego człowieka na ziemi, za najbardziej nieszczęśliwego zresztą też, a od czasu kiedy został wyrzucony z pracy w Bibliotece Jagiellońskiej, porzucił wszelką nadzieje i żył z dnia na dzień. Nie porzucił jednak jeszcze zwątpienia i beznadziei Dobrze że choć czasami medytował nad sobą
- ale w starym świecie, wszystkie drzewa i jak cały świat cieszył się szacunkiem, i cały świat był święty, a niczego bez powodu nie niszczono. Dopiero wraz z przyjściem nowych wierzeń, takich jak islam i chrześcijaństwo świat zaczął stawać się dla nas czymś obcym, czymś co należy skolonizować, podbić uczynić sobie poddanym. Podbijać inne ludy, i inne ziemię, świat przyrody ożywionej i tej nieżywionej. Od stanu harmonii stało się ważniejsze posiadanie rzeczy za wszelką cenę, a więc nowa religia przyniosła do nas do europy kult materii , posiadania i rzeczy, oraz władzy która była wartością sama dla siebie. Stare drzewa, piękno nieba, miłość do przyrody, przestały już być ważne, liczyć zaczął się pieniądz i posiadanie, miłość, wolność, dobro i prawda piękno i honor odchodzić zaczęły w cień spychane przez nowy świat do sfery mroku - ....matka Maurycego pracowała jako w szkole nauczycielka, i uczyła języka rosyjskiego. Z tego powodu, niektórzy uważali go za Rosjanina. naprawdę nazywał się nomen omen, Rusinowski a konkretniej Kot-Rusinowski, i wstydził się swojego nazwiska. używał więc podobno po jakimś swoim pradziadku ze Żmudzi nazwisko Wilk-Wilkopolski. Stary Wilk-Wilkopolski, miał w zwyczaju mawiać, "szabla i koń, mówię wam tylko szabla i koń", i jak Maurycy wpił trochę to też tak mówił, "mówię ci Zee, szabla i koń, tylko szabla i koń. Rodzina Maurycego podobnie jak i mojej matki wywodziła się z rejonów między Litwą, Łotwą i Białorusią, skąd zostali wysiedleni po którymś z powstań przez cara. Miał też w sobie jakąś domieszkę krwi szkockiej i śląskiej, a do tego jak twierdził Łużyckiej w co jednak nikt nie dawał wiary. Mawiał też jeszcze jak trochę wypił, " mówię ci Zee, tylko mołdawiany i węgrzyny, pij tylko mołdawiany i węgrzyny, nie co ja mówię najlepsze są mołdawiany, pij tylko mołdawiany. Jak by choć raz pił prawdziwego mołdawia, które faktycznie są najlepsze, lepsze od win argentyjskich, włoskich, a może nawet od greckich i macedońskich.
- Chwałę i Moc - mówił dalej - zastąpiła pokuta i pokora, pozorna zresztą i zwykle czyniona na pokaz, a WIEDZĘ bo takie jest prapolskie zrozumienie słowa wiara, [wiera wera], zastąpiła właśnie ślepa wiara i posłuszeństwo. Ale nie traćmy nadziei! Nasze stare wartości wyznawane przez przodków może powrócą, a jasne słońce zajaśnieje znowu na niebie, wszystko na powrót stanie się proste i jasne, a świat zachodzącego słońca który z takim maniakalnym upodobaniem chowa obrazki pod obrus gdy zamierza zrobić co grzesznego, odejdzie -
ufffff,... w końcu skończył, i doszedł do głosu Staś, także próbując się pokazać z dobrej strony, i zaimponować nam swoją wiedzą:


opowieść Stasia
Miasta poświęcone prastarym bóstwom
- Miast poświęconych prastarym Bóstwom jest nadspodziewanie dużo, i jak okiem nie spojrzeć pojawiają się aż od zachodnich granic naszej tradycji lechijskiej aż po wschodnie - zaczął całkiem zręcznie swój wywód Staś - I tak na przykład dzisiejszy Schwerin czyli dawne Sważyn[o] nie wiedzieć czemu tłumaczone było kiedyś jako Zwierzyn. Noo może i celowo. Miasto to poświęcone zostało pradawnemu i prastaremu bóstwu Swarożycowi. Podobnie zresztą jak krakowski Zwierzyniec, dawniejsza Svaringa zamieniona także "przez pomyłkę" na Zwierzyniec. Swarożyc był przecież głównym bóstwem państwa wiślan, miejscem jego największego kultu święta góra Svaringa, a pozostał nam po nim biały orzeł, jego ptak totemowy, i czerwony proporzec na włóczni, który wraz z dodatkiem herbowego orła utworzył nasze barwy. Innym takim miastem poświęconym bóstwom był Wołogoszcz, miasto Wołosa-Welesa, i Radogoszcz. Bardzo ważnym ośrodkiem kultu naszej starej religii, a nawet jedno centrum stanowił ośrodek na wyspie Wolin, i Szczecin Na południu oczywiście prastary Kraków i wielkie centrum kultowe w górach świętokrzyskich. Na śląsku trzy święte góry Ślężan z Sobótką i Radunią . O ile w dawnym państwie wiślan i wśród "Chorwatów", czyli na górnym i opolskim śląsku*, a także na obrzeżach pomorza zachodniego wielką czcią cieszył się Swarożyc, to na dolnym śląsku i samym pomorzu zachodnim takim głównym bóstwem plemiennym był Trzygów - [Trygław, Trygłów]
...Mój dziadek, tak jak i diadek Twistera także żywił wieki szacunek do szabli, pamiętam pewnego razu, na wsi gdzie mieszkał, a gdzie często przyjeżdzaliśmy z rodziną gdy byłem dzieckiem, pokazaływał mi zawiniętą pieczołowicie w jakieś stare gałgany szable.
-Trygław - mówił dalej Stanisław - ze swoim totemowym zwierzęciem atrybutem świętym dzikiem, czyli dziką świnią,... bo ranga tego świętego zwierzęcia przetrwała w nazwach miast, gór, i rzek. I tak na przykład. Świdnica z jej herbem, Świnoujście i rzeka Świna, oraz Szcecin .Tu nazwa od szczeciny dzika. Znaczną rangę odgrywał też w górach, i tak na przykład jedno ze wzniesień górskich zostało poświęcone Trygławowi-Świnica. Przyznać trzeba, dosyć trudny szczyt, na który niełatwo wejść amatorom, a także i Świnna poręba. Do tego dodać trzeba [hm,] miasta poświęcone składaniu ofiar i rytuałom, czyli centra religijno-mistyczne, więc nazwy Trzebnica, i Trzebiatów powiedzą nam sporo bo przecież. Potem Treba-Trzeba, to była nasza pradawna ofiara składana starym bóstwom. Także inne słowo Trzyzna -Trzyzna, świadczyć może o podobnej randze i roli, z tym że samo słowo Tryzna odnosiło się zarówno do samej ofiary, jak i do festiwali organizowanych na cześć na cześć przodków i tradycji, gdzie GUŚLARZE-GĘŚLARZE, wróżbici, kapłani i opowiadacze dawnych mitów recytowali poezję, śpiewali pieśni a nawet odtwarzali sceny z życia dawnych bohaterów i mity mówiące o stworzeniu świata, [przebrani w maski] Dla wielkopolan takim głównym bóstwem plemiennym było bóstwo podziemi i świata podziemnego Naja [ Nawa, Neja]. To właśnie na świętym wzgórzu poświęconym bóstwu Nai Mieszko wraz ze swoim ludem przyjął chrzest , co zostało uwidocznione na jeden ze starszych naszych monet -
-Zapomniałeś dodać Swarzędza, gdzie teraz robi się wykładziny i meble, i Sważyna pod Gdańskiem - przerwał mu Maurycy, a ja już dawno spałem na swoim fotelu. Już dawno spałem na swoim bujanym fotelu, przykryty kocem. Maurycy oglądał telewizje i popijał piwo, a Stach dostał wiatru w żagle i opowiadał dalej, [ jeśli ta część książki wydaje się nudna, zupełnie można ją ominąć, ...Gdy spałem, przywlókł się Bezpartyjny Buddysta -kto mu takie głupie nadał, tego nie wiem, bo chyba nie zrobił tego sobie sam, i coś im opowiadał, -że znalazł prac w administracji rządowej, i że ciągle się z żoną o wszystko kłucą -czym denerwował M. i St. Wyszedł więc po chwili.
- Sama nasza prastara tradycja wydaje mi czymś ogromnie pasjonującym i ciekawym, ale związki między nurtami albo jak kto woli odnogami indoeuropejskich tradycji wydają mi się nie mniej ciekawe i interesujące. O jednym i o drugim chcę napisać choć parę słów.
Mianowicie o podobieństwach i różnicach starego polskiego bóstwa Jesze, z tybetańskim Jeshen. I tu nasi badacze rzeczy tajemnych i ulotnych natychmiast zaczęli zastanawiać się nad sensem tej przedziwnej maksymy, a musicie wiedzieć, co już raz wspomniałem że zakazana historia i zakazana archeologia interesowała ich nade wszystko. Jak wszystko co zakazane. A treść owej maksymy brzmi:
"lado yleli yassa tya"
o ile lado nie sprawiało nam większych kłopotów, bo chodziło na pewno o uosobienie ładu i harmonii, nasze prapolskie bóstwo Ładę", i również "Jesze", czyli "yassa" o tyle co oznaczały słowa "yleli' i "tya"? -jakieś mantry albo pradzwięki. Zawołania?
Żaden z nas, nawet połączone mózgi Giordano Bruno, zacnego Galileusza i Leonarda Da Vinci, nie były w stanie rozwikłać tej zagadki....
-Jesze - mówił Stanisław - było "transcendentalnym" aspektem pierwotnego Boga, tak jak Dażbóg. Dażboga możemy przyrównać do aspektu buddyjskiej 'sambogakai', jako żródła z którego wypływało wszelkie dobro, bogactwo, , a Świętowita do tego najbardziej foremnego aspektu, czyli po buddyjsku "nirmanakai". Choć też był to dość transcendentny, aspekt , ponieważ jak wiemy lubił się "zawijać w Kłódz" [w Kłodziu], ma swoim zamku, jako przecież Pan na Zamku, bo pod takim przydomkiem też był znany, i przebywać tam w stanie kontemplacji-niedziałania, a inne bóstawa-emanacje dopiero przejawiały się, emanowały, wynikały z niego i działały w tak zwanym widzialnym świecie - To tak sobie przekładając naszą prapolską teologię na buddyjską i porównując trochę, myslę.
Nazwa? ja ją wywodzę od słowa JEST, BYĆ, i tu jest podobna do Prowe, Pierwszego? PRW, pierwotnego?
-Związki Jesze z Yeszen - mówi dalej -
i szukanie związków między słownictwem prapolskim a tybetańskim nie jest całkiem pozbawione podstaw, nasza stara religia najwięcej ma właśnie wspólnych pojęć ze staroirańską, a o wpływach mitów i tradycji irańskiej na Tybet mówią często sami nauczyciele Buddyjscy i bon, z tamtych obszarów[ Iran, Azja środkowa? Stamtąd przybył też do Tybetu stary buddyzm, czyli Bon. Bo samych podobieństw między tymi językami na pewno nie ma , a jeśli były to się już dawno zatarły. Natomiast w przypadku samej mitologi i religii wpływów irańskich na Tybet jest sporo, stary buddyzm czyli bon wywodził się stamtąd i ma swoje żródło w tradycji indoeuropejskiej, podobnie jak i buddyzm Siakjamuniego -a związki między prapolskim bóstwem JESZE a tybetańskim YESHE są, według tradycji bonijskiej yeshen jest pierwotną zasadą, zasadą, no pierwszą zasadą, i to słowo bywa tłumaczone jako "pierwszy boski" - czyli różnica niewielka albo żadna - przerwałem Stasiowi, który po długiej przemowie poczuł się trochę zawstydzony. I tak szedłem w stronę ogrodów królewskich, a mijany po drodze staruszek ten sam co siedział na dworcu i pił kawę, przypominał mi Filipa II z jego denara. Takie same siwe rozwiane włosy. Zamyślona twarz. Szlachetne spojrzenie. To z kolei wywołało ciąg skojarzeń, i przypomniał mi się fragment książeczki Maurycego na temat Filipa II. Książeczki której zresztą poza mną, Gandziakiem zwanym Kitą, i S.Ch. oraz paroma znajomymi nikt nie czytał, a szkoda bo miałem w niej swój udział. I rozmowy na jej temat.
Dux pomeranorum
Ale zanim zdążył wtedy powiedzieć coś więcej na nas temat Filipa, ktoś wtrącił, nie pamiętam już kto - czy wiecie że Chemik - [właśnie miał na imię Filip] - no ten który zaczął pomieszkiwać na śmietniku pod blokiem Zbyzosa wyjechał do Szkocji i tam znalazł pracę w jakimś przedsiębiorstwie sortującym odpadki. Jest podobno zachwycony, ma w końcu co jeść, i sporo pieniędzy przesyła jeszcze do polski rodzinie. Rozmawialiśmy jakiś czas o "Chemiku" i doktoracie jakim robił, śmieszne, gdy skończył robić doktorat, a dokładniej niedługo po tym, zamieszkać musiał na śmietniku. Na szczęscie poprawiło mu się.
No więc niech będzie ten "Dux pomeranorum" i jak go opisał Maurycy
- Postać to bez wątpienia piękna - mówił - choć widać że zmęczona już życiem i chorobą. Odrobinę nieuporządkowana, ale szlachetna i dostojna.Dumna. Długie włosy i broda, swoisty rodzaj zamyślenia na twarzy, właściwy dla starych panujących dynastii. Świadomych przemijania, i zawieszenia w chwilowości czasu . Życie człowieka jest chwilą tylko , zdaje się myśleć twarz księcia. Jedną drobiną w następującym po sobie kontinuum. Nad nami Bóg, a życie nasze chwilą . Bo cóż może marny człowiek , nawet jeżeli jest księciem . Czy był chociaż lepszy od poprzedników , i czy zostawił kraj w dobrym stanie, czy może umrzeć ze spokojnym sumieniem , i zostawić kraj w dobrych rękach. Zrobił wszystko co mógł , a to co dostał w swoje ręce aby zarządzać i otoczyć opieką , oddaje dalej następcom . Ale Filip przeczuwa już trudne dni . Widzi burze i chmury , widzi ciężkie dni jakie maja spotkać księstwo . Po nim przyjdzie Bogusław , ostatni . Traciły na znaczeniu Arkona , Charęza , Wolin .W cień odchodziły Wołogoszcz , Strzałów i Ranów .Upadał uniwersytet w Gryfi. Nikt już prawie nie pamiętał o Zwierzynie , Mechlinie .Radogoszcz kurz okrył i patyna dziejów. Odchodziły epoki , i przemijali ludzie . Póżniej i cień padnie na najjaśniejszą Rzeczypospolitą i jej blask .Jej sąsiedzi jak stado dzikich wygłodniałych zwierząt , rzucą się aby rozszarpać jej chore i zmęczone ciało - i gdy skończył, opadł na foel taki zmęczony i bez życia, jakby to jego ciało było bardzo zmęczone, chore, i rozszarpane.


Klub Czerwonego Kapelusza
-przypomniało mi się jak moi znajomi złożyli jakiś czas temu w Krakowie "Klub Czerwonego Kapelusza", dodam nielegalny klub krakerski. Podczas spotkań nakładali wszyscy czerwone kapelusze. Nazwę klu wziął stąd, że pierwszą najbardziej znaną dystrybucją alternatywną wobec windowsa, był Czerwony Kapelusz, przynajmniej w Krakowie. Podczas spotkań w Klubie wpadli właśnie na pomysł pierwszego ataku "fiszingowego" [vishingowego] w sposób zupełnie amatorski ale pomysłowy, wysłali do najbardziej nielubianych przez siebie krakowian listy pocztą elektroniczną, w których prosili o kontakt z bankiem w celu uzupełnienia danych, podając numer swojej komórki. Znalazło się nawet paru, i zadzwoniło. Beebii udawał automat i wkładając głowę i komórkę w ogromny garnek [chyba raczej dla kawału] mówił monotonnym głosem - Serdecznie witamy w banku... prosimy o wprowadzenie numeru karty kredytowej, a następnie.... Musicie widzieć że parę rybek złapało się na przynętę, [tak naprawdę to skorzystali podobno z Voipa i call-centre]
Cyber prawo Inną taką akcją Klubu Czerwonego Kapelusza był projekt stworzenia własnej linuxowskiej dystrybucji oparty o inny typ plików niż te znane dotychczas [zamiast rpmów, tgzów albo debów -chcieli stworzyć swój własny typ plików], myśleli nawet o stworzeniu centrum badawczego pracującego nad tym projektem. Powód był jeden, portale internetowe doniosły, i nie wiadomo na ile to było zgodne z prawdą, że Czerwony kapelusz ma więcej luk niż dystrybucje windowsa [podejżewam że zwykla bujda] Z braków finansowych projekt upadł Powstał także zespół pracujący nad projektem Cyberprawa, i pracował nawet przez jakiś czas.
Kolekcjoner ludzkich twarzy
Klub czerwonego Kapelusza posiadał pewne formy, jeśli w ogóle można tak powiedzieć o zwariowanym towarzystwie przychodzącym na jego spotkania. W przeciwieństwie do "kubu złamanej duszy" nieformalnej grupy znajomych , której nazwy używałem jedynie w myślach.
Do klubu Czerwonego Kapelusza, przychodzili też najdziwniejsi kolekcjonerzy, kolekcjonerzy smaków, zapachów, postaci i twarzy ludzkich, wymieniając się swoimi odczuciami i opiniami. Takim kolekcjonerem twarzy ludzkich był niejaki Bibi[ nie mylić z [Beebim czyli Bee] człowiek mocno po sześćdziesiątce, i odstający wiekiem od towarzystwa.Przychodził także Złomek z Chłodnicy Górskiej -przezwisko swoje zawdzięczający jednej z reklam. Ja czasami znużony godzinnymi oracjami klubowiczów siedziałem i wymyślałem opowiadania. Tu przedstawię jedno z nich [fragment]


Jaćwięski akapitalizm
W obozie koncentracyjnym na Sambii, urządzonym Prusom przez mnichów chrześcijańskich przebywają niedobitki z niekończących się akcji pacyfikacyjnych "zakonników". Dorosłych mężczyzn zakonnicy mordowali, a kobiety z dziećmi były przesiedlane na Sambię. W tym swoistym obozie koncentracyjnym jakim stał się półwysep mieszają się obyczaje i narzecza pruskie, a mieszkańcy tworzą nowy język neopruski. Jednak w mojej powieści inaczej niż w rzeczywistości, kilka osób włada nadal tym językiem i po transformacji w 1989 roku, przesiedlają się do polski tworząc na Warmii mały okręg złożony z kilku malutkich wiosek Tym językiem neopruskim nieżle wymieszanym na dodatek z polskim, niemieckim i rosyjskim, mówi zaledwie kilka rodzin. Domagają się od państwa autonomii, a otrzymując ją zaczynają nauczać swojego języka w szkole. Mało tego dzięki wygraniu sprawy w Strasburgu otrzymują dawne miejsca kultu. Idąc ich śladem polscy neopoganie wygrywają także kilka sporów przeciw państwu polskiemu i odzyskują niektóre dawne miejsca kultu w tym nawet "Łysą Górę"
W moim opowiadaniu galindowie nie zostają pokonali przez wojska jaćwięsko-polskie, ale udaje im się zachować niezależnośc i tworza własną grupę mówiącą innym narzeczem niż sambijczycy, a między nimi dochodzi do sporów, i oba okręgi autonomiczne są w stanie konfliktu. Jakby tego było mało, nad rzeka Łęk polacy i rusini pokonują jak pokonali całą prawie szlachtę jaćwięską, a polscy wojownicy ze swoimi nasrożonymi postawionymi do góry włosami są niezwykle odważni [ ps. nie wiem czy wtedy polscy wojownicy nosili jeszcze nasrożone włosy czy już nie]. Jednak części z nich udaje się przedrzeć przez rzekę Łek, i osiedlają się w okolicach Rajgrodu, przyjmują chrześcijaństwo bo nie ma innego innego wyjścia a potem może i szczerze stają się wyznawcami tej religii. Ale co ważne zachowują język jaćwięski. Niestety między ta grupą cieszącą się autonomią a dwoma pozostałymi wybucha także konflikt.
W pewnym momencie konflikt zaostrza się na tyle że grozi nawet wybuchem wojny....Okazuje się tez że sambijczycy podobnie jak i galindowie oraz jaćwięgowie posiadają wielkie zdolności matematyczne , są też świetnymi informatykami -ciekawostkę na skale europejską stanowiła wspólnota jaćwięska, jaćwięgowie bowiem wrócili do tradycji politycznych swoich przodków, czyli do akapitalizmu. Nie mieli żadnej władzy a jedyną władzę w regionie sprawował wiec, czyli zgromadzenie wszystkich wolnych obywateli, a tak się składało że wszyscy obywatele byli wolni i posiadali prawa publiczne. Nie płacili też żadnych podatków państwowych z czego zostali na mocy umów zwolnieni, ani lokalnych, nie było w ich społeczności watu, ani przymusowych ubezpieczeń. Natomiast każdy dorosły mieszkaniec autonomii miał obowiązek wyposażenia się w broń palną i potrzebny ekwipunek wojenny. Każda rodzina jaćwięska wyznawała tez wiarę w innego boga, i jedni za główne bóstwo uważali Kurka, inni Kurko, Żenine lub Żempatę -nie mieli też kapłanów ponieważ każdy będącą głową domu odprawiał rytuały i praktyki religijne w domu, tradycyjnie zgodnie z jaćwięską religią. Religia jaćwingów, stanowiła rodzaj religii "anarcho-kapitalistycznej"Jeśli chodzi o język , posługiwali się językiem polskim z dodatkiem słów jaćwięskich i spacerując po ulicach mogliśmy przeczytać na budynkach łażni miejskiej wielkimi niebieskimi literami napis: "SPAGTAS", na sklepie z alkoholem znowóż widniał szyld :ALKAHALIS, a przed biurem podróży: DEKA, i migający neon :PRZYJEDZ ATKUPMAS, Jak wspomniałem dochodziło do niepokojów pomiędzy małymi autonomicznym społecznościami sambian, galindów i jaćwięgów, ponieważ na terytorium sambian mieściła się świątynia głównego bóstwa państwowego jaćwiłęgów Swastika, -odpowiednika naszego Swarożyca, i galindyjskiego Perkuna
Galindowie znani z zamiłowania do nauki i sztuki, chcieli odrodzić plemienne społeczności pomezan, pogezan, i warmiaków, dzieci z jednej z wiosek ucząc języka pomezańskiego, innej pogezańskiego, warmijskiego, co nie podobało sie sambijczykom uważającym ze społeczności prusko-jaćwięskiej nie należy rozdrabniać, sami zresztą sambijczycy dążyli do stworzenia społeczeństwa komunitarnego, co znowu bardzo denerwowało i irytowało niezwykle wojowniczych jaćwingów i wolnościowych powolnych i refleksyjnych, ale odważnych i wojowniczych galindian....
Galindianie stworzyli Centrum Wiedzy, im Załuskiego, a w ich miastach pełno było bibliotek, uniwersytetów i księgarni. przybywali tu studiować nie tylko Litwini Białorusini i Łotysze, ale i studenci z innych kontynentów, do tego stopnia że studenci i uczniowie stanowili dziewięćdziesiąt procent mieszkańców.
Jaćwingowie dla odmiany specjalizowali się w nowych technologiach, i w ich miastach roiło się aż od centrów nowych technologi. Jak korzystali z usług policji straży pożarnej i lecznictwa, -jedni i drudzy gdy potrzebowali wzywali np. straż pożarną albo policje a potem płacili za usługę. Aha zapomniałem wspomnieć o chytrej sztuczce jaka zastosowali czarownicy sambijscy w dawnych czasach, aby przetrwać wstąpili wszyscy do stanu kapłańskiego, i nadal pod pozorem bycia kapłanami [pastorami] praktykowali magię. Co przetrwało do dziś.


BEZDOMNI Z MIASTA ODYNA
[odcinek piąty]
Wkrótce zdałem sobie sprawę że mój pobyt w Edynburgu może się przedłużyć, bo nie mam już dokąd wracać. Gospodarz wynajął mieszkanie innym ludziom, a szef przyjął do pracy na moje miejsce nowego pracownika. Zacząłem też poznawać bezdomnych Edynburga i ich życie. A bezdomnych w "Mieście Śmierci", jak w myślach nazywałem "Ediego" było całkiem sporo, zjeżdzali tu na zimę, bezdomni i homlesi z całej Szkocji, a nawet z Anglii.
Generalnie bezdomnych z Edynburga można podzielić na dwie kategorie i grupy. Pierwsza to bezdomni Polacy, którzy stracili prace, a potem skończyły im sie środki do życia, tacy którzy nigdy nie znależli pracy na wyspach z powodu głównie braku znajomości języka, ale też i tacy jak ja, chorzy lub niezdolni do pracy, którzy faktycznie wegetowali często, i nie myśleli już o przyszłym życiu. Aha, pierwsza grupa czyli bezdomni Szkoci i Anglicy -to w dziewięćdziesięciu procentach narkomani, totalnie zdeklasowani i upadli, najczęściej z dolnych klas społecznych, bez wykształcenia i umiejętności, całkiem nie przystosowani do życia, niektórzy z nich nawet nie potrafili czytać, lub zapomnieli tej sztuki, mówili slangiem, a konkretnie mieszaniną slangów, edynburskich, szkockich, lanalu, gwar przedmieść, wymięszanych z językiem środowiska przestępców, i mieli nie mniejsze trudności z porozumieniem się z ludżmi spoza ich świata, niż polacy.
Co ich jeszcze różniło od bezdomnych rodaków, ich bezdomność była całkowita, a bezdomność większości naszych chwilowa, jakby punkt na drodze który należy przejść. Jednak szybko przekonałem się że moje związki karmiczne z nimi są większe, niż z moimi rodakami. Podczas częstych spotkań z nimi otwierało się moje oko Welesa, a co do przynajmniej niektórych byłem pewien, że spotkaliśmy się już w Edynburgu, w poprzednich żywotach, w czasach wczesnego i póżnego średniowiecza, zarówno podczas wikingskiej kolonizacji wysp, jak i potem, kiedy byli piratami albo marynarzami z tawern i pijackich przedmieść miasta, teraz niestety w nowych ciałach odrabiali starą karmę za swoje grzeszne uczynki.
Jednego z nich polubiłem nawet, pomimo ostatniej fazy nałogu zachował nadal szelmowski błysk w oku, dowcip i pewien rodzaj inteligencji, pomimo siedzenia w śpiworze, na ulicy podczas codziennego rytuału żebrania, [tego karmicznego odrobku przez pokutę] i częstego przysypiania w czasie tej nudnej czynności, kiedy to odrabiał złą karmę, za grzechy z poprzednich żywotów.


Nigdzie też chyba na wyspach nie znajdziecie tylu ludzi siedzących zimą w śpiworach na ulicach, od Reykjawiku przez Dublin i Londyn, a ja odradzam wam wchodzenia w bliższą zażyłość z nimi, ponieważ dla zdobycia drobnej sumy pieniędzy na nową dawkę podłego narkotyku, są zdolni do wszystkiego. Wie o tym niejeden polak, a gdy przyjdzie wam znależć się w Edim nocą nie próbujcie przypadkiem spania nocą w bramie, lub innym niebezpiecznym miejscu. Może was to kosztować nawet życie, bo kurtka, albo śpiwór lub plecak w oczach napastników to nowa dawka towaru, lub chociaż paczka tytoniu, a więc warto zabić.
Ale także wśród najbardziej upadłych bezdomnych narkomanów spotkać można ludzi wrażliwych i ludzkich, w których uczucia pozostały. kilku z nich miałem okazję poznać, ponieważ mijaliśmy się na swojej drodze kilka razy dziennie, bo naszym wspólnym życiem, a i domem była ulica. Jeden z nich, nazwijmy go Jonem, młody narkoman prawdopodobnie chory na aids pomagał mi, i przynosił do bramy na wpół opuszczonej kamienicy gdzie często koczowałem odziany w śpiwór i koc, trochę jedzenia. Kiedyś nawet postawił mnie w jednej z trudniejszych sytuacji życia, tak zwanej "inicajacyjnej bramie przejścia", otóż przyniósł mi na plastikowym talerzu [ do połowy zjedzony] obiad, a ja wiedząc że jest prawdopodobnie chory i ma wirusa, bałem się zjeść aby się nie zarazić, z drugiej strony jednak widziałem że gdy odmówię zabije go i zabije jego dusze, być taki nieszczęśliwy, samotny, poobijany i posiniaczony, a to mi dawał było jedynie tym co mógł dać drugiemu człowiekowi, i po krótkiej ale niezwykle walce wewnęŧrznej jaką prowadziłem ze sobą, bohaterski duch indoeuropejczyka i arii zwyciężył, i nie powiem żebym się nie bał, bo badałem się póżniej kilka razy, ale koan zen-życia został rozwiązany, spadłem z drzewa i nic mi się nie stało. Inną taką sympatyczną osobą wydała mi się młoda dziewczyna żebrająca w śpiworze , niedaleko mostu północnego [ nazwijmy ją w książce Suzan], bardzo z wyglądu wrażliwa i delikatna, na rękach miała więzienne tatuaże, a moja ludzkość znowu została została poddana próbie i to niestety po raz kolejny próbę przegrałem, przywiązanie do koncepcji, strach przed kontaktem z ludzmi chorymi na aids okazał się decydujący. Pojawiała się tam też w okolicach mostu "Wróżka", pewna subtelna istota, o bladej cerze, i bardzo jasnej karnacji, zwiewna, i ubrana jak kapłanka, jakiejś starej celtyckiej bogini. Poznałem też sporo bezdomnych polaków, z których co najmniej kilku tak jak ja chorowało na wychłodzenie organizmu, bo wyziębienie organizmu jest chorobą ludzi bezdomnych, homlesów. Często też mieli podobny do mojego "życiorys", lądowali w Edynburgu, bez pieniędzy i koczowali gdzie się dało, spali w bramach i na przystankach, co zimą bywało niebezpieczne, bo taki nocleg na przystanku autobusowym kończył się zwykle zapaleniem płuc, i wizytą w szpitalu, a następnie po pneumonii przychodziła hipertonsja, i dla niektórych nie była to dobra wiadomość bo w wyniku wyczerpania organizmu pozostawało im nie więcej niż rok albo dwa lata życia.



Osobną grupę ludzi bezdomnych stanowili tak zwani poszukiwacze lub zbieracze, nazywani też szukaczami. Szukacze najbardziej aktywni byli pod koniec tygodnia, w soboty i niedziele, a swoją pracę rozpoczynali już w piątek wieczorem, kiedy do miasta zjeżdżały tabuny turystów, pijąc w zaułkach i zakamarkach starego miasta, zostawiali tam telefony komórkowe, aparaty fotograficzne, i butelki z niedopitym alkoholem.
Praca szukaczy polegała właśnie na zbieraniu tych zapomnianych przez bawiących się turystów rzeczy. W polskiej grupie jedną z sympatyczniejszych osób był wywodzący się z kresów, a wychowany na dolnym śląsku Z.. Z to typowa kresowa dusza, szlachetne marzycielskie oczy, przyjechał na wyspy bo u nas stał sie bezrobotnym, pracował trochę w Londynie, ale postanowił szukać szczęścia w E. gdzie dość szybko popadł w tarapaty.
Inną ciekawą postacią postacią był pochodzący ze śląska, a dla mnie raczej zagłębianin, górnik i murarz, również bezrobotny, tu ze zmiennym powodzeniem szukał szczęścia dla siebie.
Najsmutniejszym jednak spotkaniem było dla mnie spotkanie pewnego młodego człowieka o imieniu "Jon", traf chciał że poznałem "Jona", ładnych parę lat temu gdy jeszcze był małym dzieckiem, a ja wyruszyłem na wyspy pom raz pierwszy. poznałem wtedy jego rodziców.Teraz gdy zobaczyłem go znów, a po rozmowie skojarzyłem z kim mam do czynienia, dowiedziałem się że jego rodzice już nie żyją, umarła cała jego rodzina, siostry i bracia, wszyscy na narkotykową chorobę, a on gdy został sam postanowił przenieść się do E. i "zamieszkać" w jednym z przytułków jakich w Edim jest wiele. Nadeszła też chwila gdy życie na ulicy stawało się coraz cięższe, byłem coraz słabszy, i coraz bardziej wycieńczony Chodziłem coraz wolniej, a moje nogi stawały się coraz cięższe i cięższe, coraz cięższe i zimniejsze stawało się także moje ciało, aż w pewnym momencie już prawie nic nie czułem i zaczynało być mi wszystko jedno co się ze mną stanie. Spędzałem też więcej czasu w mojej bramie na wpół opuszczonego , a na wpół wyludnionego domu. I nagle pomyślałem że umieram, i poczułem jak upadam, a w tym momencie upadku zemdlałem. [ Tak naprawdę to mój bohater pojechał na wyspy w poszukiwaniu przyszłości, i nadziei na lepsze życie. Domu, kobiety swojego życia, pracy. To jest jednak tak oczywiiste, że nie wiem czy powinienem o tym pisać -autor]
"se lo do a la bel fa na se lo ...settimana,
Ni na na na ni na o kłe sto bambino a kilo do"


JAK być chorym, bezdomnym i przetrwać?
Obudziły mnie w nocy odgłosy pijackiej albo narkomańskiej awantury, po czym znowuż zasnąłem , a może zemdlałem po raz kolejny. Leżałem tak chyba do wieczora następnego dnia, bo w końcu ktoś zapewne zawiadomił policje, i moi przyszli wybawcy przyjechali, "czy żyjesz zapytał jeden z nich", a ja kiwnąłem głową,... i na tym nasza rozmowa się skończyła, pomogli mi więc wstać, a gdy przy ich pomocy podniosłem się ,zaprowadzili mnie srebrnego policyjnego samochodu, i zawieżli na komisariat policji, gdzieś przy "Lejk"[Leith str. albo Leith walk], i tam zostawili w rękach bardzo sympatycznej, o kształtach tak chyba dużych jak wielkiej duszy, policjantki.
Nie mogła się ze mną nijak dogadać, ja co chwile podczas 'rozmowy" zasypiałem, poprosiła więc o pomoc translatora. Z translatorem też nie szło najlepiej, mówił szybko, a ja nie nadążałem. Koniec w końcu policyjny radiowóz podrzucił mnie pod szelter [schelter] na ulicę Holyrood 23 [chyba 23], całą Holyroot przeszedłem już sam. A gdy znalazłem się w środku, jakieś rozmowy ze stafem, które nie kleiły się, znalazł sie nawet pół portugalczyk, a pół brazylijczyk który mówił po polsku, i jakoś udało nam się przebrnąć przez proces rejestracji. Nie było tam bynajmniej różowo, spać można jedynie na podłodze co prawda na karimacie, a przykrywanie się kocem lub śpiworem było zabronione. Ja miałem na szczęście dwie grube kurtki, służące mi za kołdrę, -pozwolili na szczęście mi pod nimi spać.
Spało się przy zapalonym świetle, a w szelterze można było przebywać od około godziny jedenastej w nocy do siódmej rano, -jeśli dobrze pamiętam, ale już w nocy leżałem, i do tego w miejscu cieplejszym niż na zewnątrz. Rano niestety trzeba było wyjść i od siódmej rano tułać się i wałęsać po mieście aż do południa . Na szelterze dostałem też jakąś kartkę, z wypisanymi adresami miejsc gdzie można za darmo, albo prawie za darmo coś zjeść, -wstydziłem się bardzo, ale możliwość przesiedzenia w ciepłym miejscu i odpoczynku, liczyła się, a czasem nawet darmowa kawa. po jakimś czasie gdy przez dwa dni po raz kolejny nic nie jadłem, przełamałem wstyd, i zacząłem korzystać z darmowego jedzenia.
Takich punktów na mieście było sporo. I tak, "Arka", gdzie bywałem rzadko, Konwent świętej Katarzyny, daleko bo aż na Lauriston Gardenm, ale za to można tam było zjeść za darmo obiad, w miłym i sympatycznym towarzystwie, a nawet napić się dobrej herbaty albo kawy, ale co najważniejsze posiedzieć w ciepłym miejscu i odpocząć po długim bezsensownym chodzeniu. "Jerycho", gdzie nie chodziłem. potem w godzinach południowych można było wrócić na szelter, i spędzić tam tam spokojnie dwie godziny, albo nawet zdrzemnąć się na krześle, co i zwykle robiłem.
Nie przeszkadzało to innym, bezdomnym, ćpunom, biednym, a czasami samotnym, którzy tam przychodzili dla towarzystwa, a nie tylko dla taniego obiadu, -raczej aby pograć w bilard, poczytać gazetę, porozmawiać. Pory między siedzeniem w darmowych stołówkach, wypełniałem na chodzeniu do bibliotek i czytelni, gdzie udając czytającego gazetę lub książkę spałem zwykle w holu, a czasami nawet naprawdę czytałem, gdy miałem więcej sił. Wieczorem
po zamknięciu bibliotek spacerowałem po mieście, najczęściej zaglądałem do domów towarowych gdzie było ciepło, ale chodzenie lub stanie należało do ujemnych stron takich miejsc Potem jeszcze spacer, godzina na dworcu autobusowym, na zmianę z kolejowym, aby nie stać się zbyt znanym i przez to uciążliwym gościem i przeganianym, bo miejsca te pełniły ważną rolę w moim obecnym życiu. Gdy miałem więcej sił, rano chodziłem nawet do królewskich ogrodów botanicznych gdzie usiłowałem ćwiczyć, albo po prostu spacerować. Na noc wracałem na szelter. W schronisku za jakieś drobne peni kupowałem kawę, a kosztowało mnie to jakieś dwadzieścia penny, a jedzenie dostawaliśmy za darmo



Zmieniło się to gdy poznałem Narcyzę. Nie wszyscy jednak bezdomni autochtoni byli wobec polaków przychylni, jeden z nich, o imieniu Jon, [ ten tym razem miał naprawdę na imię] znany był z tego że bardzo nie lubił polaków, utrzymywał podobno że jego brata zabili kiedyś polacy, -ile w tym było prawdy?, -nie wiem, w każdym razie sam był podobny do polaka, a ja podejrzewałem, że ma ojca polaka, który ich zostawił, i stąd ta niechęć granicząca z nienawiścią do polaków. Gdy tylko zobaczył jakiegoś słabego, chorego albo pijanego polaka, atakował go przy sprzyjających okolicznościach,. Tak właśnie postąpił z M. którego pobił a następnie skopał niedaleko dworca kolejowego, tam przy budce gdzie homlesi dostają od jakiejś organizacji charytatywnej jedzenie i gorącą kawę, gdzieś jeśli pamięć mnie nie myli Na Waverrley Bridge, po prawej stronie ulicy, a nie więcej niż pięćdziesiąt metrów od ulicy Książęcej [Princes Street], zaraz prawie naprzeciwko tego małego kantorka, w którym po nędznym kursie udało mi się kiedyś wymienić resztę złotych na funty, uratowało mi to może życie, ale gdy wróciłem do Polski, na gwałt potrzebowałem chociaż drobnej sumy aby wrócić do domy, i szukałem kantora w którym mogę wymienić resztę szkockich funtów na złotówki, jeśli wracacie z wysp, a o tym nie wiecie, wymieńcie raczej wcześniej funty szkockie na brytyjskie] Policja brytyjska, jak zwykle przyjechała błyskawicznie, a wraz z nią karetka pogotowia. Policjanci oglądali dłonie i rękawy Jona, czy nie ma na nich krwi,wcześniej zakładając mu na ręce kajdanki, ale z braku świadków, jak i widocznych dowodów został wypuszczony. M. zabrało pogotowie do szpitala. Słyszałem o tym od jakichś znajomych. Ja oczywiście miałem stosunek do Jona, tego z pozoru miłego i łagodnego człowieka, a nawet delikatnego, taki jaki miał on do polaków, a słabość ciała i niemożność podjęcia z nim walki doprowadzała mnie do irytacji, byłem po prostu bezsilny. Ale przed moim wyjazdem doszło do małego spięcia z Jonem, niedaleko bo jakieś może sto metrów od tamtego zajście i rozróby , którą opisałem przed chwilą, było około południa, a ja szedłem ulicą Książęcą, po lewej stronie ulicy i oglądałem wystawy mijanych właśnie sklepów, i nagle naprzeciw mnie wyrósł nie wiadomo skąd, Jon razem ze swoim nieodłącznym cieniem, bezdomnym młodym narkomanem z czarną czupryną, gdy mnie tylko zobaczył zaczął syczeć jak to on ma przy spotkaniu polaka, a na dodatek chorego i przez to słabego, cóż za gratka, zaczął więc po swojemu syczeć jak samowar, fukać jak jeż, ja też jak zawsze gdy tylko widziałem Jona odczułem fale gorąca i gniewu, w głowie zadzwonił alarm, i natychmiast zwolniłem, prawie że się zatrzymałem, moje nogi zaczęly powoli stąpać, a dłonie obejmować noże w kieszeniach czarnego anaraka, prawa dłoń zręcznie i szybko, brawo panie Lee! otworzyła przez naciśnięcie zapadki nóż i powoli zaczęła go wysuwać z pochwy, a końce dłoni ujęły go abym w każdej chwili rzucić w swojego przeciwnika, druga lewa dłoń, nacisnęła na czerwony guzik [będącego w sumie imitacją noża komandoskiego ], i ostrze prawie bezszelestnie wyskoczyło, wydając przy tym delikatny i słyszalny tylko dla mnie dżwięk,


Ale wracając do Jona, ja wysuwałem lekko, tak aby nie było widać, noże z moich kieszeni, trzymając je przy tym za końce, a Jon stał naprzeciw mnie i grożnie fukał w moim kierunku, a po lewej ręce stał wyrażnie podniecony i ożywiony sytuacją, jego towarzysz i kibic w jednej osobie, czyli ten czarny chłopak, trzeżwo oceniałem sytuację i wiedziałem że w bezpośrednim starciu nie mam większych szans, jedynie moje nogi odziane w ciężkie buty harleye, i oczywiście noże którymi mogłem rzucić w kierunku przeciwnika albo przeciwników, mogły mnie uratować, bo nie lubię być bity.
Nieoczekiwanie dla nas na środku ulicy, na miejscu gdzie są pasy pojawiła się mała ciężarówka, i ja aby uderzyć z zaskoczenia pierwszy skręciłem szybko w prawie na ile pozwalało mi moje zdrowie, a Jon prawdopodobnie uczynił to samo, bo na drugiej, jego stronie ulicy, już tam go nie było, zapewne był na tej stronie na której ja jeszcze przed chwilą stałem, -minęliśmy się więc i do starcia nie doszło. Skręciłem w lewo pod górę na Hannower street, która przed chwilą była główną osią "dramatu" do jakiego nie doszło, jakiś czas szedłem pod górę w stronę Quenn Street, albo York Palace, jedząc kripsy ze świńskich skórek, "przysmak" ten podarował mi Georgio, znajomy mojego przyjaciela włocha z Glasgow, gdy usłyszał że idę do kościoła św. Michała, powiedział "Papa Giowani polakko, si" i z wielkim nabożeństwem podarował mi kripsy,
nie wiedział że idę do kościoła pod wezwaniem świętego Michała, po to tylko żeby przeczytać ogłoszenia, a chodzić tam muszę przyznać za bardzo nie lubiłem ,daleko, i ponuro, a zawsze jak tam byłem na dodatek padał deszcz, i po drodze mijałem duże grupy młodych kibiców , [ulubionej drużyny "Suraskiego, bo tak szkoci i anglicy wymawiali jego nazwisko] "Celtów', albo "Randzersów', a czasami po derbach jednych i drugich. najwięcej zaś spotykałem ich zbitych w grupy niedaleko szkockioego sklepu z pamiątkami,, gdzie za trzy funty kupiłem słownik angielsko-szkocki, -żeby było śmieszniej wyprodukowany we Wrocławiu


PUBLISHED 2005 FOR LAMOND BOOKS BY GEDDES&GROSSET,...
DAWID DALE HOUSE, NEW LANARK, ML 11 9 DJ
COMPILED BY DAWID ROSS AND GOWIN D. SMITH
FOR RLS LIMITED..................
PRINTED AND BOUND IN POLAND OZGraf S.A.
Więc gryzłem kripsy ze świńskiej skórki, podobno włoski przysmak, którym zajadają się elity, a kiedyś był pokarmem ubogich nędzarzy i szedłem na spotkanie Narcyzy, złoszcząc się że muszę iść pod górkę, co sprawiało spory wysiłek dla moich osłabionych płuc.
Zapytacie czy wstydziłem się? Nie, jedynie obawiałem się spotkania z daleką rodziną, mieszkającą niedaleko Abeerdin, tą gałęzią mojej rodziny która pozostała na wyspach, a z kuzynem spotkałem się nawet w zamierzchłych czasach paleolitu, kiedy jako nastolatek uciekłem z domu, przeszedłem nielegalnie przez granicę czeską, a dalej niemiecką, i potem z portu w Hamburgu, nielegalnie przedostałem się na statek płynący na wyspy, nie ma co, dzieciaki to mają szczęście, z wysp znowu nielegalnie bez dokumentów na fałszywych papierach udało mi się dopłynąć do Niu Yorku, a z N.Y. dalej na południe, i wędrowałem miesiącami po Ekwadorze, Boliwii Peru, Brazylii, aż na samo południe, na które już niedługo, także zresztą nielegalnie miałem pojechać z moją wybawicielką z miasta Dobrego Powietrza i srebrnego kraju, Narcyzą....
Z kuzynem spotkaliśmy się w Londynie, i chodziliśmy trochę po klubach i pabach byłem nawet na jednym z pierwszych koncertów "Joy Division" [hm, hm], a kuzyn okazał się miłym choć nudnawym facetem. Strasznie się rozgadałem,... więc chodziłem po Edynburgu, poznawałem bezdomnych i biedaków, słabłem z każdym dniem, jak powiedział lekarz: "no cóż Sear, nieleeeczona Pneeumonia,... która przeszła w hipertonsję", czasami z osłabienia i wyziębienia organizmu przewracałem się na ulicy, a mijający mnie ludzie myśleli że jestem pijakiem albo ćpunem, o czym mogły świadczyć, trzy swetry, a na nich bluza, czarny anarak, jaki w prezencie, chyba pożegnalnym dostałem od A. a na to jeszcze zielona wojskowa kurtka lotnika z Oregonu, ta piękna kurteczka znalazła się w moim posiadaniu podczas ostatniego pobytu w ośrodku buddyjskim w Kucharach koło Drobina, gdzie pojechałem zobaczyć stupę....
Teraz jednak byłem w Edynburgu, i siedziałem na ławce koło kościoła, nie po to aby się pomodlić, o nie, choć kościół polski w Edi, jest o wiele bardziej sympatyczny niż w Glasgow, a nawet jest tam profesjonalny chór, oczywiście na szkockich mszach, na naszych polskich są pinkające gitarki [brrr], czego niestety nie znoszę.
Siedziałem na ławce, i w poszukiwaniu papierosa, a może jakiś drobnych grzebałem po kieszeniach, ale zamiast poundzika wyciągnąłem bilet następującej treści


Scottish Citylink Coaches Ltd
Buchanan St Bus Stn Glasgow
wystawiony na .... marca, na godzinę wyjazdu 7.30, relacji Glasgow Edynburg, [z przystankiem końcowym stacja przy Świętego Andrzeja Sq.] czyli niedaleko, bo siedziałem jakieś pięć minut drogi od Świętego Andrzeja Sq. gdzieś między ulicą Książęcą a Północnym Mostem, całkowicie wyprany z nadziei, ....i wtedy podeszła królewna aby pocałować starą brudną, zmęczoną i chorą żabę. Żartowałem, pochyliła się tylko nade mną aby zapytać w jeszcze bardziej kiepskim od mojego angielskim czy miejsce obok jest wolne " yz dyz sit free?" albo coś w tym rodzaju, i zajęła się swoimi sprawami, nawet nie wiem jakimi bo pod oceanem czarnych długich włosów, niby namiotem, abo rozwianą na wietrze woalką, czy odwróconą do góry nogami miotłą, nie było prawie nic widać. I sytuacja ta nie miała by żadnego znaczenia, gdyby nie fakt że zemdlałem z osłabienia, co jej by chyba za bardzo nie przeszkadzało, ale niestety mdlejąc upadłem, zamiast na ziemię jak na prawdziwego dżentelmena przystało, na bok czyli wprost na nią. I tak poznałem NARCYZĘ. Godzinę póżniej byliśmy u niej w domu i siedzieli przy dobrej południowej kawie. Jak doszliśmy w okolice High Street, prawie już koło Market, niedaleko wystawy ze szkockimi akcesoriami, [prawie naprzeciw katedry], gdzie mieszkała, nie wiem, mam nadzieje tylko że nie zaniosła mnie tam, bo przy całej swojej chorobie ważyłem 75 kilo. Narcyza, za dwa tygodnie wyjedziemy do jej ciepłej słonecznej Argentyny, dzięki promocyjnym biletom lotniczym,[ tylko 150 funtów!] a ją jak lew będę walczył o jej życie w ciemnej ulicy póżną nocą, zostaną mi do dziś jak medale, dwie rany postrzałowe, jedna na nodze, druga na plecach, gdzie kula mało nie przebiła mi serca. Walczyłem jak lew, ale to dzięki wspaniałemu panu Lee, kochanemu panu Lee, który obok formy nauczył mnie też trudnej sztuki rzucania nożami. Dzięki sztuce rzucania nożami, żyje ona, i żyje ja.Kochana Narcyzna, Hiacynta, i Manuela, piękna Argentyna, Chile, i pustynia chilijska, niesamowity "Don Yuanito", tango, prawdziwe mistyczne religijne tango, wino i kawa, miasto Arlta i Gombrowicza.
Okey, przyjechałem do Edka ...marca, a więc zaraz zaraz, noc moich urodzin ... spędziłem w parku na ławce, razem z ptakami i bezdomnymi kotami, oraz psami, jakich tu nie ma zbyt dużo, choć trafiają się. Siedziałem na ławce, z jedną ręką w kieszeni spodni trzymającą nóż, a drugą w kieszeni kurtki, też trzymającą [drugi] nóż, oba prezenty od pana Lee, jeden zgubię w Buenos gdy będę rzucał w tego typka strzelającego do mojej Narcyzy. Na rękach mam dwie pary rękawiczek, jedną parę znalazłem na ulicy lub na ławce, i jest szara, druga para jest czarna. Nie nie to żebym się tu w Glasgow czegoś obawiał, w mieście czakry serca,wojowników i ludzi odważnych, ale przy moim stanie zdrowia, wolę zachować uważność, a nóż jest przecież niebezpiecznym narzędziem, musicie przyznać sami. Ostatni dzień w Glasgow, trzecia noc na ławce w deszczu i śniegu, wiejącego z każdej strony, Najgorsze że znowu przyjdzie dzień i trzeba będzie wstać i gdzieś chodzić. Koniec koncertów, przyjaciół, wychodzenia z kolegami muzykami i artystami do pubów, pulsującego życiem miasta które nigdy nie śpi. Wieczór w oczekiwaniu na tego "polskiego" księdza mieszkającego ze sto metrów od miejsca w którym na ławce, zasłonięty drzewami spędzam noc, wieczór przesiedziałem w Sikorski Center, równie niedaleko od ławki, i graniczącym przecież z mieszkaniem tego człowieka na którego czekałem, nie wiedzieć czemu, Już wiem podmówiony przez znajomych może nawet nie złosliwie z ich strony. O naiwność, poniżenie i upokorzenie. Dzięki temu zapomniałem prawie o chorobie i sytuacji w jakiej się znalazłem, bo za kilka dni będę także bezrobotny.
Ale teraz siedzę w Sikorski center, nie pamiętam nazwy ulicy, może przy Woodlands Terrace, albo Royal Terrace, ludzie tu nawet całkiem mili i sympatyczni, a obsługa życzliwa, dobrze że przynajmniej nie wiedzą o moich urodzinach, i o przymusowym powrocie na ławkę, gdy klub zostanie zamknięty za godzinę. Tyle by było wstydu. A ja podejmuję decyzję, w kieszeni mam parę funtów wciśniętych przez Mafiu z Chicago [ Mateusza, prawdopodbnie amerykańskiego żyda polskiego pochodzenia] i paczkę tytoniu marki Drum. Niestety niezbyt smacznego, dym i kaszel rozrywają płuca, choć robi się cieplej. Mafiu to niezwykle sympatyczny człowiek, o niezwykłej wprost empatii, sam nie pali, ale rozumie potrzeby palaczy. Smutne to trochę że jedynymi ludzmi jacy mi pomogli był włoch Santo, i amerykanin..... Żegnaj "Sokjo strit", żegnaj "Baknan", do widzenia, za parę godzin będę siedział na dworcu autobusowym przy Świętego Andrzeja, w Edynburgu, gdzie dopiero wieje, a klimat jest znacznie ostrzejszy od umiarkowanego atlantyckiego jaki mamy tu. Czemu ten autobus tak szybko jedzie, po raz pierwszy, jestem nie zadowolny z szybkiej jazdy autobusem. Jedynym jego atutem jest ciepło w środku, i grzeczny kierowca, oraz zbliżanie się do Granitowego Miasta, jednego z celów mojej pielgrzymki, zobaczenie starego portu, skąd podono wypływali na morze moi przodkowie, dumni żeglarze, spędzenie paru chwil w miejscu skąd została wypędzona Jesobel razem ze swoim mężem Piotrem żeglarzem.................


odcinek szósty
I zasnąłem po raz drugi, przykryty kocem na fotelu bujanym, a Maurycy ze Stasiem w końcu wyszli. Na polu robiło się już jasno, i widać było pierwsze gwiazdy rozpływające się we mgle smoczego miasta. Taki to był ten wczorajszy z księżycem w bliżniętach co jak powszechnie wiadomo , zwiastuje pewien niepokój.
Rano, około południa obudziło mnie pukanie do drzwi, -a księżyc muszę dodać przez cały czas był w bliżniętach-
i za chwilę weszli bez czekania aż im otworzę, Babcio i Maurycy, po chwili przyczłapał i Stanisław, zadyszany jakby gdzieś gonił, i przed czymś uciekał. Babcio, robił poważne miny, i nadrabiał śmieszną bródką, która miała mu dodać powagi, a ja robiłem co mogłem aby się nie roześmiać. Maurycy oświadczył że chce kontynuować naszą poprzednią rozmowę na temat państwa wiślan, -zupełnie jakby nie było ciekawszych zajęć. I nie czekając rozpoczął lekko zmęczonym od niewyspania głosem orację, : -Ale tu muszę dodać że nie interesowały nas rozmowy o państwie, przynajmniej nie o tak wczesnej porze, -piliśmy kawę, którą oni zaparzyli i zabawiali się rozmową, paląc przy tym papierosy. Maurycy w tym czasie , nazywany przez nas czasami Galileuszem, od czasu kiedy kręcił się podejrzanie w okolicach biblioteki z Giordano Bruno, czyli Babcią, chrząkał, robił dziwne miny, to nerwowo spoglądał na palce u rąk, albo podchodził do radia. W końcu jednak zaczął. Widząc jego niepokój, powiedziałem, a więc słuchamy cię Galileuszu, czekamy niecierpliwie co masz do powiedzenia -choć jeszcze chwile trwały dyskusje na temat wyższości jednych systemów operacyjnych nad innymi, i tak Stanisław preferował Yoppera, który jest podobno najszybszym systemem operacyjnym na świecie, inni woleli "kubuntu", albo komputery Stiwa Jopsa i "maca", niemniej wszyscy, wykorzystując moją chwilową nieuwagę, zaczęli się bez umiaru obżerać, krojąc chleb jaki przez nieuwagę pozostawiłem na stole, -niemniej nie wypadało mi odmówić głodnym kolegą jedzenia....
- Stare państwo Wiślan - rozpoczął niezwykle uroczyście, podniesionym głosem Galileusz, jak na jakimś przemówieniu wiecowym, a było to dwa dni po naszej słynnej akcji "arsenał" jak ja póżniej nazwaliśmy. Zaczęliśmy od siedzenia w szarej kamienicy, skąd jak stwierdził Babcia - jest blisko do licznych krakowskich księgarń, i książki przynajmniej można zobaczyć, a nawet dotknąć, i pogłaskać - powiedział z sentymentem, o jaki go nie podejrzewałem. Ale do rzeczy, z szarej przenieśmy się do Re, a potem balować na Kazimierz, i strzelaliśmy z dużych dział, bo rozróba przed jednym z pubów z zachodnimi turystami mało nie zakończyła się bijatyką, a bezpartyjny i Babcia udawali że są mistrzami sztuk walki a ja jestem ich nauczycielem. Potem gdy weszliśmy do jednego z bardziej znanych pubów, staliśmy przy barze i rozmawiali ze znajomą kelnerką. I traf chciał że uśmiechnęło się szczęście, bo dwóch pijanych "biznesmenów" zamiast gotówki zapragnęło zapłacić kartami. Mało tego karty i wszystkie dane podali kelnerkom przez nas. Cieszyliśmy się jak dzieci, a ja śpiewałem przy tym piosenkę "Ludzie Koty", Dawida Bowie, -że to niby my jesteśmy jak ludzie koty.
- Było to największe nekropolium królów i książąt państwa Wiślan, rozpoczął w końcu swoją opowieść - A ja nie wiedziałem czy to mówi Maurycy, czy Petrus, który jak mi się zdawało właśnie przyszedł, [ as asme Petrrus, sory wedy nie znałem jeszcze hyba Petrusa] - Obok niego odkryto i drugie . Mianowicie w Kazimierzy Wielkiej, z okresu jeszcze starego państwa wiślan, i są to tak zwane groby z okresu starego państwa wiślan [masło maślane, pomyślałem].
- Średnie państwo wiślan, nie daje nam, takiej ilości kopców , ani innej formy grobów książęcych i królewskich -za wyjątkiem jednego, ale za to najważniejszego, zapewne dla tamtego okresu, i mam tu na myśli oczywiście kopiec Wenedy - ale o tym niżej - Na początku jednak odrobina systematyki, [chrząknął jakby chciał dodać sobie pewności siebie, i kontynuował, nie zrażony głupimi uśmieszkami Stasia, i niedyskretnym ziewaniem Babci, który rozglądał się szukając czegoś godnego do wypicia, robiąc przy tym komiczne miny] -oprócz nich, bo obok kopca Kraka, było wiele mniejszych, na co wskazywać mogą stare mapy sporządzone przez szwedów - - Tak, wiemy o tych mapach - stwierdziliśmy zgodnym chórem, przerywając mu - Legenda mówi że zostały usypane na pamiątkę naszych wielkich królów --K®raka założyciela miasta, i być może całej dynastii, oraz jego córki Wendy Wenedy -
O swojej hipotezie mówiącej że imię Krak [Chrwat?]było tytułem książęcym.lub królewskim, a Wenda [Weneda] , znaczyło tyle co księżna , lub księżniczka wenedów, pisałem już gdzieś wcześniej. - Byłyby to zatem dwie najstarsze nasze metropolie - ciągnął jak na jakimś szkolnym wykładziku - Natomiast w kopcach obok spoczywali przedstawiciele dynastii trochę mniej znani, o których legenda nie mówi, lub pamięć o nich zaginęła - Było to jedno z bardziej niebezpiecznych wyczynów Babci, który tak naprawdę jedynie przy nas asystował, podobnie jak póżniej podczas krakerskiego włamania na konta biznesmenów. I zabawne że ten właśnie człowiek został oskarżony, no może nie oskarżony, ani nawet nie podejrzewany, o kradzież słynnych manuskryptów z biblioteki jagiellońskiej, jaka miała miejsce kilka lat temu. Podejrzenie nie padło wprost, a oficjalną przyczyna zwolnienia jaka została podana, to notoryczne spóżnialstwo... co było zresztą prawdą, ale dziwne że wcześniej to nikomu nie przeszkadzało. Został bezrobotny i od tego czasu nie pracował nigdzie.....
Ale jest pewien problem ciągnął dalej nasz Galileus- Maurycy, skręcając sobie papierosa z tytoniu marki "Szlachecki":
1.Jeśli miasto powstało najpóżniej około pierwszego pierwszego wieku naszej ery,. i w tych czasach usypano kopce,to pozostają nam dwie możliwości ,
-dynastia księżnej Wen[e]dy i króla Kraka przetrwała od około 1 w. n.e. aż do 10000, czyli aż tysiąc lat , a państwo w swoim środkowym okresie historii , a nawet, dokładniej pod jego koniec, [ bo potem będzie już okres przejściowy spowodowany kryzysem ,pod wpływem dzikich ludów czyli awarów i hunów musiało cofnąć się na obrzeże aż po pasmo gór Świętokrzyskich. Być może przesunęło się przejściowo za góry obejmując jedynie obszary powiatu radomskiego [dzisiejszego] i woj. lubelskiego[Chodlik] może jeszcze z Sandomierzem, w którym przypomnijmy mieścił się 'KRAKÓWEK'[! ], a w nim hm, kopiec] Miał więc sporo wolnego czasu, podobnie jak usiłujący, bezskutecznie zresztą, zrobić karierę malarza Twister- Maurycy i rozmawialiśmy o książkach, filmach i muzyce, polityce, ekonomi i gospodarce. I przychodziły nam do głowy najbardziej fantastyczne pomysły, nawiedzali nas wtedy goci, awarowie, i całe stada hunów. A wszystko to działo się w moim małym prawie nigdy nie posprzątanym pokoju, przynajmniej od czasu gdy zostałem porzucony przez A., i popadłem w depresję. Okropnie tyłem, leżałem w łóżku, paliłem papierosy, a czas mijał......
Póżniej, gdy hunowie i awarowie osłabli, zostali zepchnięci na południe za Karpaty, a wiślanie-chorwaci wrócili na swoje terytoria. To tylko oczywiście hipoteza , bo inne fakty temu przeczą , na przykład kroniki które mówią o ciągłych walkach w lasach karpackich [chorwackich], i szczęku oręża , również nazwy , a szczególnie Racibórz czyli po prostu Wojenny Bór [Wojenny Las] , bo rać to po naszemu, dawniej znaczyło wojnę, jak na przykład 'jać', zbrodnię Niemniej kultura musiała podupaść a gospodarka przejść okres zastoju i regresu jeśli używanie monet w obiegu pieniężnego zostało zarzucone, lub w znacznym stopniu ograniczone, może nawet na kilkaset lat. Może nie było tak żle , pieniądz był w obiegu cały czas, a płacidła czyli 'siekierki' [toporki] były drugą walutą, - rzucił od niechcenia Babcia wzbudzając nasze zainteresowaniwe -a może też zabezpieczeniem, choć tych pieniędzy jakoś w ziemi nie znajdujemy na jakąś większą skalę, pociągnął wywód dalej Stach .
Mieszkańcy Krety, ciągnął, i Myken używali w obiegu obok siebie aż czterech systemów wymiany ; główki wołu, srebrne płytki, 'płacideł', i sztabek złota .Choć może sztabki złota były królewskim skarbem, a siekierki-płacida rodzajem zabezpieczenia, albo po prostu magazynem żelaza, do wyrobów mieczy [sic!], i tak było prawdopodobnie, jeśli nie u greków, to w państwie wiślan Z za okna dobiegała muzyka, a ja nie pomogłem się za bardzo połapać, sznurków biegnących w kierunku Wojennego Lasu, było coraz więcej, ale to tylko nadal hipotezy i poszlaki. Chodżmy na piwo powiedziałem głośno, czym wzbudziłem entuzjazm towarzystwa, za wyjątkiem Maurycego, on dopiero rozpoczynał i zaczynał się rozkręcać wchodząc powoli w trans.Tymczasem Petrus jakby znikł


Opowieść Mistrza Wilka z Wilczych Gardeł
Bitwa o Chodlik.
Po jednej stronie stanęłi polanie wspomagani przez odstępców od wiary przodków i dawnego obyczaju, ludzi "niemych", którzy nie dość że zaparli się swojej dawnej odynowej religii, to jeszcze stanęli przeciw dawnym obyczajom, z nimi też były, te dzikie awarskie psy, których tępimy od stuleci, a którzy to niewolą tak ohydnie i bezwzględnie naszych morawskich braci. Po naszej stronie stanęły też obok najgrożniejszych ze wszyskich Lęchów, Chrwatów, i plemienia radomian, posiłki od księstwa rugijskiego, wolińskiego, oraz najwspanialszych synów wikingów z którymi od dawna trzymamy sojusze, a oni nas nie zdradzili nigdy. Uderzenie z naszej strony było okrutne, a w nas płonął ogień wojennego zapału,za to co oni zrobili z najpiękniejszą perłą w wiślańskiej koronie, Chodlikiem przepięknym, naszym największym miastem. Prowadził nas więc do boju potężny Swarożyc, a krew w naszych żyłach płonęła, i całe nasze ciała aż pęczniały i puchły. Goniliśmy tych zdrajców aż za brzegi Pilicy, w gęste lasy i puszcze, [w języku przyszłych pokoleń będą to okolice Otwocka]. Zasiekliśmy tam ich, tych fałszywych lęchów, na tysiące, a okoliczne rzeki płynęły ich krwią, krwią niemych odszczepieńców, iż krwią przeklętych awarów. Łęczyca cała prawie była z nami i Kruszwica, te wierne dzieci starej dobrej lęchowskiej dynastii Popielów, Pumpielami zwanymi, obalonej przez polanów przy udziale niemych. Cięli, siekali i tłukli więc za trzech, zdrajców co przysięgli się z obcymi, a lasy mazochów mazów, czyli mazowszan] [ jak sie wtedy mówiło mazurów] usłane były ciałami pomordowanych.
Pomimo naszych zwycięstw, losy bitwy niestety odwróciły się, choć na południu odbiliśmy ziemię gołeszyców, i terytoria położone za przejściem Asanki, czyli ziemię asanki, to niestety pradawny Dom Kraka, i nasze stare państwo poniosło ogromne straty, ziemię mazów przejęli polanie, a plemię jaćwingów i prusów odpadło od naszej władzy, ziemię za rzeką Bug, przestały należeć do wiślan, pewno uśmiechali się do nich krywicze. Co jeszcze z rzeczy dobrych możemy wymienić? Umocniły się wolne księstwa rugijskie i wolińskie, a awarowie ponieśli okrutną klęskę po której się już nie podnieśli, pomimo szkód jakich doznaliśmy w bitwie nieopodal Kopca wielkiego Króla Kraka, ziemia cała aż po siedzibę naszego parlamentu położoną w starym zagłębieniu usłana była trupami awarów. I taki był koniec awarów i ich panowania nad naszymi południowymi braćmi Śmieszne są przy okazji dodam głosy niektórych tak zwanych poważnych badaczy z póżniejszych czasów, którzy chcieli widzieć nasz wiślański kraj pod władzą morawian, nigdy czegoś takiego nie było odpowiadam wam głupcy, a jeśli jakiś dowód macie to przekażcie go natychmiast lub zamilczcie. W swoim nieuctwie pomyliście księcia małego kraiku spod Skoczowa, z panem państwa wiślan, co wam przecież nie jeden wypomniał. Pojmanego owszem, tak i pojmany został pierwszy władca Łużyczan Miłyduch Skończył swoją pierwszą opowieść Mistrz Wilk a potem długo milczał, na twarzach dzieci słuchających z zapartym tchem opowieści Wielkiego Mistrza Wilka, wieszcza przecież i gęślarza, pojawił się płomień podobny do płomienia wygasającego ogniska. Koniec dzieci na dzisiaj, idżcie do domu, pora spać, powiedział łagodnie Mistrz Wilk, głaszcząc siedzącego na jego lewym ramieniu kruka. jutro opowiem wam o walkach o R'[ę]kawkę, i wielkiej bitwie ojczyznianej, a jak czas pozwoli to i wielkim powstaniu przeciw barbarzyńcom.... ale wcześniej musimy złożyć ofiary pradawnym bogom, na świętym wzgórzu, zwanym też przez niektórych kopcem Kraka.


Opowiadanie to, jakby ktoś tego nie wiedział, toczyło się na tak zwanej Górze Wróżów. Tajemnym miejscu nauk dla adeptów trudnej sztuki wieszczenia, i opowiadania dawnych mitów, dostępnym jedynie dla naszego tajemnego bractwa, kapłani bowiem mieli swoje święte miejsca. A góry tej nie szukajcie, bo podobno zginęła, i zapadła się pod ziemią, ale gdy wielkość naszego miasta powracać będzie, wyrośnie z powrotem spod ziemi. i znowu wróżowie, wieszcze i przepowiadacze dawnych mitów na niej będą nauczali nowe pokolenia adeptów, teraz to robimy tajemnie.
I znowu zebrał sie tajemny krąg, a słuchacze prosili Mistrza trzy razy aby nauczał, po złożeniu ofiar pradawnym bóstwom, i prośbie o inspiracje Mistrz Wilk zaczął opowiadać dalej. Ale wcześniej jak wspomniałem, na szczycie tajemnej Góry Wróżów, [tej co znikła a dziś niektórzy sądzą że została zniszczona gdy budowano stadion, pst, powiedziałem za dużo]. składali ofiary, bogini życia Żywii, pogodnej bogini Dziewannie, zwanej też przez starszych Dewanną. Dziewaleli, nazywanej Dewalelą, lub Dewalejlą, albo nawet Dewalajlą, Rodowi i Rodzannie, potężnym strażnikom Ubożom, Doli, i Swarożycowi naszemu głównemu bóstwu, niewidzialnemu Jesze, i jego sapektowi Dzażbogowi, oraz Świętowitowi Panu Świętego Prawa, Twórcy praw całego wszechświata, -najjbardziej widzialnemu spektówi tego jednego przecież niewidzialnego boga, zwanego także Światłowitem, lub i Widzącym Świat, Światowitem, [co wobec którego właśnie spierają się niektórzy czy jasnowidzące, wszechwidzące, należy do Wołosa-Welesa, czy Świato-Wita, -ja osobiscie sądzę że do jednego jak i drugiego].
Poproszony po raz czwarty Mistrz zaczął swoją opowieść i opowiadał długo, o wielkiej wojnie ojczyżnianej, o ziemiach utraconych podczas tej wojny przez lęchów, polesiu i podlaszu, o pięknym lęchijskim mieście Garęzie-Haręzie, zwanym też Gardżcem, i o ulicach miasta Wolina, o świąŧyniach w Szczecinie, o wzgórzach Svaringi i o czerwonym stadle Swarożyce i jego białym orle naszym plemiennym znaku, i o wirującej swarzycy w kolorze żywej czerwieni jaką nosi na swoich piersiach Swarożyc,... a potem przeszedł do opowieści o wielkim powstaniu przeciw porządkom przyniesionym przez niemych, i o zniszczeniu naszego wielkiego Stradowa, stolicy i głównego miasta powstania, w 1047 roku. i okrucieństwie niemych i ich nieludzkiemu prawu, zmieniającemu biedniejszych i słabszych w poddanych bogatszych i silniejszych panów, o ich nietolerancji wobec innych wyznań. A wszystko to było nauczane w tajemnicy, bo oczy i uszy nowego nie spały, i choć słabsze były od wszechwidzących świętowitowych oczu, to krążyły wszędzie, a od czasu Kaziemierza było ich jakby więcej, i tacy wielcy jak Mistrz musieli się ukrywać w tajemnych miejscach, i nauczać w tajemnicy, choć z nowych porządków śmieli się wszyscy, i w lasach odbywali dawne rytuały, to wspomnianych oczu i uszu nowego nie brakowało jak i nigdzie. I każdy z nas nosi przy sobie tulich, odziedziczony zwykle po przodkach lub przekazanych w sukcesji przez starszych braci we wtajemniczeniu, a sztukę władania tulichem jak i nożem my wróżówie i wieszcze pojęliśmy znakomicie -uważajcie więc złoczyńcy, i zanim podniesiecie na nas rękę i zastanówcie się wcześniej.
Jak było naprawdę, zastanawiałem się.Po wypitym piwie bolała mnie głowa, a upał wieczora nie pozwalał logicznie myśleć. Katalog, a właściwie jego kopia, jaką otrzymałem od ojca, wraz z kalendarzem wiślickim [ także kopią], nic właściwie na ten temat nie mówiły i nic nowego nie wnosiły do sprawy. Jedynie rękopis, i może parę innych kopii albo oryginałów, o których istnieniu wiedziało jeszcze niewielu ludzi.
Mieszko II, rzekomy Bolesław Iszy Wyklęty który istniał, albo i nie. Kazimierz tak zwany Odnowiciel. Pomijając ich rolę, bo poruszali się tylko na rzece losu, albo na wietrze jak co prawda duże ale jedynie liście, a sprawy zaszły tak daleko, że powstrzymać ich nijak nie można już było. Po kraju chodzili wieszcze i wróżowie, kapłani starej religii, wojownicy i zdeklasowana dawna szlachta, a wszyscy nawoływali do buntu przeciw dzikim i niemym. Upadła już przecież Norwegia, i poddał się kraj wikingów. Północne ziemie germani. Rudzi i surowi wyspiarze też przechodzili jeden po drugim na stronę nowego obyczaju i nowych porządków. Ale u nas wolność i prawo zawsze były na pierwszym miejscu, nie na darmo Pan Świętego Prawa obyczaj dla nas stworzył. Stworzył na to go, abyśmy przestrzegali i prawymi byli, bo inaczej wolność nasza zgaśnie a jeden niewolnikiem drugiego będzie. W każdym razie mówił Mistrz Wilk, cały kraj powstał, w obronie tradycji, dawnych praw i bogów, zasad i świętości życia. Świat obcych każe nam żyć niby bydło. I dla nich nic nie jest święte. Nie są święte rzeki ani potoki, drzewa ani zwierzęta. Ludzie to woły jakich należy zaprząc do jarzma. Oni myślą jak awarowie których kiedyś tłukliśmy w obronie naszych braci mieszkających za górami. Jedynym ich prawdziwym bogiem jest posiadanie. Pieniądz, złoty albo srebrny kruszec, i wytwory materialnego świata. My wiemy jednak że świat ze światła stworzony jest. Subtelny niby pajęczyna, jak lepidło pana Świętowida. Lecz to nauki dla wtajemniczonych, i o tym sza!
Więc powstał przeciw złu, lud prawie cały za wyjątkiem Mazowsza,.... czytałem z wypiekami rękopis,a wszystko jakbym to widział na prawdę. Mistrz Wilk mówił: - własność i posiadanie jest rzeczą dobrą i słuszną. Bo i jak żyć niczego nie posiadając, ale własność nie wyrasta ponad światy ducha. Bo w największej chwili prawdy jaka do nas przychodzi podczas nocy życia, porzucamy te wszystkie jakże cenne zabawki i błyskotki. I przechodzimy na zupełnie tajemną dla większości i nieznaną, drugą stronę życia, nazywaną też przez przodków podszewką życia. Świat zbudowany jest z drobinek światła, jeśli kto k'ce złapać w garści światło i je tak utrzymać, to jak głupiec jest. Przecież nie trzeba wiedzy wieszcza mieć, żeby po słowach znaczenie ich rozpoznawać.... - wieszczył dalej, natchniony Mistrz Wilk, a zgromadzenie słuchało go z zapartym tchem. Wśród zgromadzonych na tajemnym spotkaniu przeważały dzieci, ale i dużo było też młodzieży jak i starszych. Oto rosła nowa linia "tajemnego wincędzu" Nie tylko wojenna ale i magiczna. Rósł nowy tajemny przekaz. Mistrz zaczynał opowiadać o wielkiej bitwie o Stradów, i o jego zniszczeniach, oraz o tym jak części najbardziej odważnych wojowników i wieszczów udało się opuścić w nieznany sposób miasto i schronić w okolicznych miasteczkach i wioskach, podobnie jak zrobili to uciekinierzy z Chodlika i rozeszli po wsiach na obu brzegach Wisły, aby nikt nie wiedział kim są i gdzie.Zakładając wioski i małe osady pośród nieprzebytych bagien i starych borów.
Odłożyłem rękopis, i zapaliłem papierosa.......powinienem jeszcze dziś zajrzeć do szkockich krornik, tak zwanych "annałów domestic" I pogrzebać w nich. Może dowiem się czegoś więcej o moim przodku żeglarzu Piotrze i jego żonie Jesobel. Mam w planie przecież zobaczyć kamienne granitowe miasto i stary port a w nim....I tak naprawdę przezestwał mi sie podobać ten cały pamiętnik. Miałem nawet ochotę go spalić, tak jak stojące obok niego te wszystkie kopie i odpisy "Kodexów Tynieckich", "Kalendarzy Wislickich", Kronik Lechitów i Polaków", "Katakogów magiii" - a wziąść to wszytko w cholerę, i wrzucić do pieca - mówiłem do siebie pod nosem.
Kto w ogóle napisał "Opowieści Wojennego Lasu" I ktoś też musiał z łaciny przetłumaczyć... Bo kiedy to mniej więcej wiadomo. Akcja toczy się w czasach wielkiego powstania wolnościowego. I jeszcze mam na wyspy, po to aby szukać drugiej części.... Podjąłem decyzję, lecę do Szkocji. W kieszeni mam bilet tanich linii lotniczych. Odlot pojutrze z Balic. W samolocie trzęsie. Gdy wyląduje, nie wiem jeszcze, że moje plany będę zmuszony zrewidować. W Aberdeen spędzę niewiele czasu. Zajrzę zaledwie do biblioteki i do starego portu. Większość czasu spędzę natomiast w Glasgow, a potem w Edynburgu. Tracąc dni na przymusowym włóczeniu się po mieście, na zaglądaniu do starych dzielnic, średniowiecznych kamienic i domów, poznawaniu bezdomnych i nędzarzy miasta. Całej tej ciemnej wykluczonej strony życia. W Edynburgu też poznam Narcyzę, wyjadę razem z nią do Argentyny, by niedługo potem polecieć aż do Singapuru. Za jakimiś pamiątkami po mojej prababce. Zostanę też tam gościem niezwykle sympatycznej panny Lee, z którą będę się musiał rozstać, aby na krótko powrócić znowu na wyspy...ale to.....




2007-12-31 szkoła wróżów odcinek siódmy
Razem z Narcyzą siedzimy w samolocie lecącym do Buenos Aires i przytulamy się do siebie, a ja zamiast spać, leże i w myślach przypominam sobie rozmowy jakie prowadziliśmy wspólnie z kolegami w moim mieszkaniu niedaleko kopca na starym podgórzu. Dowcipem roku, na pewno wartym zapamiętania był słynny już "Misica" wymyślony przez Maurycego. Otóż Maurycy usiłował przekonać nas do swoich dwu, fantastycznych teorii. Pierwszą była teoria o magicznym pochodzenie "Misicy" Pierwszego historycznie potwierdzonego władcy polski. Drugą jego fantastyczne teorie na temat szkół wróżów w dawnej Polsce,
Oto co mówił po jakiejś pijackiej orgii zakończonej nieomal bójką
w moim mieszkaniu, wszędzie bałagan, brud, tony nie umytych naczyń, butelki i puszki po piwie, a na środku pokoju, mocno pijany Maurycy, zaczyna snuć swoją opowieść o szkole wróżów Ale zanim opowiedział o szkole wróżów, zaczął znów swoje geopolityczne wizje - Pomyśl tylko Zipciu - powiedział, a ja zrobiłem się wściekły, i czerwony ze złości. Nie lubiłem bowiem gdy mężczyzni zwracali się do mnie w ten sposób. - Pomyśl tylko - kontynuował "Twister-Trikster" jak go powszechnie nazywaliśmy - w Polsce panuje protestantyzm, stolica pozostaje w Krakowie, a na naszym tronie zasiada jedne z piastowiczów śląskich. Poprzez małżeństwa dochodzi do zbliżenia z czechami i węgrami, i powstaje coś na wzór ogromnej uni europejskiej, a raczej federacji wolnych narodów i państw. Ten Dom Jagielloński powiększa się o Łużyce które przyłączają się do nas wkrótce. Na południu, obok autonomicznych dwóch księstw łużyckich, i saskiego, jest także aż siedemnaście autonomicznych księstw śląskich, a w głębi kraju mazowsze, i pomorze zachodnie. Każdy z tych niezależnych regionów ma swoją własną walutę, a są nimi prawdziwe złote i srebrne pieniądze. Bite według grzywny krakowskiej. Na tronie moskiewskim zasiada jeden z piastowiczów, Dom Jagielloński, a właściwie piastowsko-jagieloński jest największym obszarem wolnego rynku i wolnego handlu na świecie. W tym momencie zaczynam go podejrzewać że chce wyłudzić trochę pieniędzy, i przerywam mu - Miałeś mówić o szkołach wróżów, a nie snuć swoje geopolityczne wizje - Dobrze, niech będzie jak wolicie. Szkoły wróżów - powiedział Maurycy, i zrobił krótką przerwę - W szkołach wróżów - kontynuował - a także i póżniej, nauka trwała długo, nieraz ponad 20 lat . A... - a za dużo używasz "a" - przerwał mu Babcia - a po turniejach filozoficznych - kontynuował M - jakie odbywały się w świętych dąbrowach, pod świętym dębem,jakie odbywały się i u nas pod świętym dębem na kopcu Kraka - i tu spojrzał przez okno na kopiec - a także pewnie i na kopcu Wendy Wenedy, a być może i w innych pradawnych sanktuariach, na przykład na Krakówku pod Sandomierzem który dziś jest jego dzielnicą . Wiemy że również i u Basków ,w świętych gajach pod dębem odbywały się debaty ,w tym polityczne .Po przegranej wracał adept do studiów i medytacji nieraz i na siedem lat . U nas zachowało się niewiele informacji i przekazów historycznych na ten temat .Poza instytucją guślarza-gęślarza, który często śpiewając, albo towarzysząc sobie na gęślach opowiadał stare mity ,mówił o przeszłości i zamierzchłych czasach, o dawnych bohaterach,i wielkich przodkach, o królach, a także przepowiadał przyszłość i wróżył -
On mówił, a aj myślałem, może rzeczywiście ta królowa wenedów Wenda, była jakąś boginią wodną o czym przecież może świadczyć jej imię. Wedna-Weneda wyłoniła się z wody i do wody wróciła, bo związana była przecież z wodą, i z elementem wody tak jak smok z ogniem....
Natomiast słowo Krak i Kraków, nie pochodzi od Kruka, ani nawet od buddy Krakocziego, jak niektórzy uważają, ale od praindoeuropejskiergo "Krko", co znaczy dawny pradawny, albo odwieczny. I kiedy nasi przodkowie gdy przybyli na te ziemie, nazwali go tak bo już wtedy był dawnym i starym miastem, pełnym naszych starych piramid, czyli kopców. I wtedy rozumowałem dalej, związek kopców z tak zwanym "nekropolium starego państwa wiślan" jest ewidentny. To ten sam czas i ta sama kultura, a kopce i nekropolium wyniosły jakieś tajemnicze ludy, których resztki stopiły się z naszymi przodkami.
- Prawdopodobnie był też znawcą i głosicielem praw, oraz arbitrem przy rozstrzyganiu sporów .Te urzędy bardów, wieszczów i druidów były według niektórych powszechne wśród ludów indoeuropejskich, które kiedyś zamieszkiwały ogromne przestrzenie, całej Azji centralnej aż po Chiny. Przemierzając wielkie obszary na swych koniach i grożnych rydwanach budząc strach i podziw wśród sąsiadów. Spotykaliśmy te urzędy u naszych kuzynów Medów, Persów, Inów, i Ariów . Także zapewne u Hetytów i u Traków . Na Prowansji przetrwały zresztą do czasów nowożytnych wnosząc wielki wkład w poezję, literaturę i muzykę, a także obyczaj i sposób życia. Samo znaczenie pojęcia druid -druwid wywodzi się zapewne z prasanskrytu, tego naszego pra języka i oznacza -
Jakiś mały, tajemniczy lud, nie związany nawet z kulturą megalitów, jakich kiedyś było wiele. Dla nas dziś , upraszczając, istnieją dwa narody europejski, jeden ze znacznikiem R1B, czyli ten zachodni, i drugi, ze znacznikiem R1A, ten wschodnio i północno europejski. Ten drugi wziął udział w wielkiej wyprawie i przygodzie indoeuropejskiej budując kopce i tworząc nowe cywilizacje. Oraz wielkie systemy religijne i kulturowe, jak buddyzm, i bon. Zachodni pozostał na obrzeżach zachodniej i południowej europy. Ale ludów i plemion indoeuropejskich mogło być znacznie więcej. Zaraz zaraz, ale dlaczego miał być od razu, myślę, nie związany z tym jak go nazwałem "ludem" środkowo europejskim, ludem budowniczych wielkich cywilizacji nomadów i zdobywców? I dlaczego nie mieli byśmy nie być w bezpośredniej linii jego spadkobiercami i potomkami. Oj nieładnie, myślę, nieładnie, my polacy w ogóle nie szanujemy siebie, ani swojej tradycji i uważamy że wszystko co dobre musiało przyjść do nas z zewnątrz, i to w drodze podboju albo kolonizacji. Tak myślą psychiczne zera, kompletne ludzki dna. I porzucam ten trop.


; vid, uid , wed,- wiedzieć , widzieć [w polskim wiedza , widzenie ] vid; widzieć .poznać. J dra-ciągnąć, kontynuować, [ bo z tybetańskim dra, drala ,bym tego pojęcia nie wiązał]. Czyli byli by to ci którzy przekazują wiedzę,otrzymują ją, zachowują,i przekazują w linii sukcesji. Artyści, lekarze , i kowale [ pisze Gąssowski] należeli do warstwy kapłańskiej.;Zrzeszenia kapłańskie zorganizowane według dawnych reguł...strzegące reguł moralnych , trudniące się nauczaniem i wychowaniem młodzieży,
; czytamy u Gąssowskiego na stronie 124, o zakonach druidów .Czy na wzgórzu Lassoty, albo w jego okolicach był też taki zakon -uniwersytet prapolskich ;druidów -gęślarzy ? ./Bardzo prawdopodobne.
Znałem dość dobrze tą trójkę, Twistera-trikstera Maurycego, Linoskoczka Babcie, żonglującego nieustannie na trapezie życia,
dla bezpieczeństwa mającego pod sobą rozwieszoną siatkę zabezpieczającą w postaci małego mieszkania matki, przy ulicy Kopernika, będącego czymś w rodzaju ewakuacyjnych tylnych drzwi życia, i Stanisława, podobnego do kota z powieści Mistrza i Małgorzaty Bułchakowa, a ich pijackie wyczyny rozchodziły się niby echo, albo kręgi wodne po mieście, dając im głupią satysfakcję...... - W szkołach drruidów - młodzież uczyła się o nieśmiertelności duszy ludzkiej, i reinkarnacji ;by rozbudzić odwagę i poskromić strach przed śmiercią [tamże, u Gąsowskiego], zupełnie podobnie jak u greckich orfików i naszych kuzynów Traków .... - tu zrobił dłuższą przerwę dla zaczerpnięcia powietrza. I w tym momencie przerwał mu Stanisław - zanim zaczniesz nam streszczać swoją kolejną kwestię dotyczącą magicznych imion chciałbym powiedzieć jak ja widzę te sprawki goplan, polan, i lędzian lędżwian....Goplanie to tajemnicze plemię, z nad jeziora Gopła. Zajmowali przez jakiś czas Gniezno które być może okupowali, albo raczej prędzej było ich własnością i dawną stolicą, dopóki nie zostało im odebrane przez polan, z pomocą obcych, niemców. Którym płacili trybut aż do rzeki Warty. Póżniejsi zdobywcy i zwycięzcy, jak to w historii bywa dorobili im jako przegranemu ludowi gębę i wąsy. Ich król miał być oczywiście zły i podły, a prawa i zasady według. Jakich żyli niewiele warte.Sam zły Popiel -Pumpiel Bąbiel, jako kare za swoje grzechy został według legendy zjedzony w wieży przez myszy. A jaki dla nas wniosek z tej opowieści? Nie przegrywać, bo biada pokonanym. Co ja mówię hańba pokonanym, i wstyd, a historia jak i potomni, mści się na nich okrutnie. I czy nie uważasz że wśród dawnych goplan i polan były także takie na wpół tajne stowarzyszenia mistyczne...bo -
Więc dobrze, ten pralud który zbudował kopce, nasze prapolskie piramidy, to nasi przodkowie w czystej linii, i może nawet tu była mityczna kraina "Ariana Wedza" kraina pradawnej wiedzy, i doskonałości, w czasach złotego wieku ariów. Położona gdzieś między Chodlikiem a Starą Lubownią, lub Popradem,..ale komuś zależało aby obniżyć jej rangę i wielkość w ramach zwykłej wojny psychologicznej.
Wasi przodkowie nie byli nic warci, i nic dobrego nie zrobili, i wy też jesteście nic nie warci i niczego dobrego nie zrobiliście. Tak mogło brzmieć pierwsze przykazanie tych którzy tą wojnę psychologiczną prowadzili z naszymi przodkami, z naszą historią, i nami samymi. Komu by na tym zależało i dlaczego można się jedynie domyślać. Skwitujmy to jednym zdaniem, jak to dowcipnie ujął Stanisław: Mieszko przyjął chrzest i zachodnią kulturę i wtedy małpy małpy zeszły z drzewa....Jednym z takich większych wyczynów, do których wstyd przyznać dałem się namówić, było krakowanie, jak to powiedział Babcia Krakowskie, bo krakersi to krakowczycy. Weszliśmy wtedy na konta bankowe kilku biznesmenów i przelali pieniądze, na konta jakie stworzyła dla nas nasza znajoma pracująca w pewnym krakowskim banku. Pieniądze, no nie powiem ze wszystkie ale większość rozdaliśmy potem bezdomnym w naszej dzielnicy, a za część kupili pączki, papierosy, kawę i jedzenie rozdając potrzebującym na dworcu i w paru innych miejscach Babcia sporą część z tych pieniędzy zachował dla siebie, bo jak powiedział sam też jest potrzebujący, choć podczas włamania praktycznie nic nie robił..... - poczekaj! i nie przeszkadzaj mi mówił Mauryc, teraz ja mówię! Najpierw słów parę o magicznym imieniu księcia,....S. no dobrze słuchamy cie, jak już musisz to mów.... - Słuchaj Maurycy ja w każdej mojej książce o tym piszę - powiedział w pewnym momencie przerażony autor, ponieważ musi przecież to wszystko uważnie czytać a następnie poddawać korekcie. Maurycy mówił jednak dalej


Nie wymawiano też imion bóstw, szczególnie tych naczelnych,a jeśli to w formie zdrobniałej, i tak dla ....a więc tak to wygląda, polski mit o stworzeniu świata. Tysiąc lat temu polacy żyli i mieszkali na drzewach, ale przyszedł pewien biskup warz z grupką mnichów i co nie da się ukryć, z dużym oddziałem rycerzy, i stał się nagle cud! Polacy zeszli z drzew i stali się ludzmi. Czyli wychodzi na to że darwinizm jako nauka nie powstał w ubiegłym stuleciu na wiecznie zamglonym Albionie ale tysiąc lat wcześniej w samym sercu europy, co ja mówię może nawet w Krakowie, pępku świata. Potem już było tylko lepiej, dawne grupy wojowników i kapłanów były cały czas spychane na margines, a ich miejsce zajmowali przybysze z zachodu, kontrolując całe życie polityczne gospodarcze i społeczne, a dawni właściciele tego kraju zostali zepchnięci na samo dno jak aborygeni w australi albo indianie. Przybysze przejęli język rdzennych mieszkańców, tak jak i większość własności i ziem jako ich nowa szlachta. Jednak zbyt śmiała to teza i po chwili namysłu porzucam ją
- dla przykładu Swaróg stał się swoim synem Swarożycem. Podobnie rzecz się miała z imionami świętych - i chyba za dużo wypił, bo w pewnym momencie usiłował nawet powiązać Bolesława Chrobrego z tajemnym królestwem Szang-Szang i starą indoeuropejską religią bon, poprzez "gotów", język mu się plątał, a razem z nim myślenie...
Co do Krakowa to trudno znależć związki z krukiem. Przecież świętym ptakiem Swarożyca górującym nad jego głową był biały orzeł, no i oczywiście Raróg, czyli "'sokół" Czyżby istniał jakiś inny aspekt Swarożyca związany z krukiem? Ze wstydem muszę przyznać ze nie badałem związków herbów okolicznych miast, ani szlacheckich rodów pod tym kątem. Tak już bez bliższego związku z samym Krakowem, oprócz białego orła jako ptaka totemowego nasi przodkowie używali także i orłów w innych kolorach, [żółtym, czarnym , czerwonym? -czy orły żółte i czerwony są stare], a na pomorzu były też i gryfy.Wywodzące się z orłów, raroga? Z drugiej strony jednak Apollon dla przykładu miał cztery zwierzeta totemowe, między innymi kruka i wilka. Uf, namnożyłem wątków, na razie wystarczy....
Podczas akcji rozdawania prezentów Babcia zachowywał się wyjątkowo skandalicznie, nie dość że przebrał się za katolickiego księdza, to jeszcze na głowę założył za małą czerwoną czapkę Mikołaja, w lewej ręce trzymał puszkę z piwem, i szedł tak śpiewając-...de la ne że.... ti ti di ti ti di.... u hi hi hi hi hi....u,...hu hu hu, -nie miłosiernie przy tym fałszując, wyrwał Maurycemu worek z prezentami i zarzucił go sobie na plecy....
- niedaleko Tybetu, po drugiej strony gór odkryto ślady obecności"gotów" Goci to podobno potomkowie scytów, a więc jak twierdzi on we wczesnym średniowieczu nasi przodkowie, patrz inskrypcja na grobie Bolesława Chrobrego "król gotów" - słyszę strzepy zdań - Plemie inów wtopiło się zupełnie w społeczność chińską, do drugiego trzeciego wieku przetrwali nad rzeką Tamyr jacyś Tocharowie -
i słychać śmiech, bo gdzie Rzym, a gdzie Krym , ale on nie zrażony docinkami, ciągnął dalej - jakiś czas temu spotkałem w Nepalu joginów twierdzących że nazwa Kraków pochodzi od buddy KRAKOCHCHIEGO [Krakocziego], a kopiec wybudowano na jego cześć - Skąd wiedzieli o istnieniu Krakowa i kopca Króla Kraka - zapytałem. Nie odpowiedział jednak. Tocharowie i goci, rozmawiali o wieży głodowej w Opolu, starej dynastii popielidów, patrymonium, i średniowiecznym uniwersalizmie. Tocharowie pożarli też jak najgorsi barbarzyńcy resztki mojego chleba podczas swojej debaty, czyli mojej kolacji i śniadania.


-i co takiego strasznego musiał robić, że zacna pani dla jego wielkich niegodziwości aż do Brunszwiku wyjechała? Że powrócił do wiary ojców to rzecz praktycznie wiadoma, ale także podobno karać miał srogo za wszystkie profanacje jakich się przybysze wobec starej rdzennej religii dopuścili. I wszędzie tam gdzie sprofanowano święte gaje i dąbrowy, wycinając drzewa na budowę kościoła, albo gdzie Kąciny rozebrano aby z nich kościoły pobudować, tam wszędzie głową zapłacić musieli przybysze. I płacili tez głową za blużnierstwa jakich dokonali. Jak dla przykładu tych pięciu młodzieniaszków. I jacy tam oni młodzieniaszkowie byli -
A Mieszko II, myślałem dalej był wyjątkowo niedołężny, do tego stopnia że podobno zupełnie nie interesował się losem warowni wzniesionych przez swojego ojca, a dziadka Bolesława I, nad Elbą. Był za to pierwszym wykształconym naszym monarchą, znał świetnie grekę i astrologie. Pierwszy polski astrolog i na dodatek król, ho ho, ale hola, według ostatnich badań zostały udowodnione związki naszej prapolskiej religii z konstelacją Oriona. Więc jednak więc nasi przodkowie interesowali się astronomią, a i może astrologią. Przypomniałem sobie o Chemiku chodzącym może gdzieś tam pode mną po szkockiej ziemi, Chemikowi podobno się udało, o czym mówiła jego matka, gdy spotkała Stasia, wyciągnęła wtedy z kieszeni list od Chemika i zaczęło go czytać "Opowieść Chemika" List się zaczynał od słów: "Z ziemi szkockiej do polskiej. Mamo jesteśmy szczęśliwi mamy gdzie mieszkać i co jeść" - Pisał tam że po dwóch dniach tułania się i spania na przystankach autobusowych udało mu się znależć prace w zakładzie segregującym odpadki. Mało tego wśród pracujących tam polaków, dwadzieścia, a może nawet trzydzieści procent z nich miało doktoraty, prowadzili więc nie kończące się dyskusje podczas segregowania plastikowych torebek o nowych odkryciach w astronomii, fizyce i o nowych teoriach filozoficznych. Niektórzy nawet jak pochodzący ze Skawiny a urodzony w Wieliczce, doktor A. umilali sobie czas rozmowami prowadzonymi po grecku [oczywiście w starej grece] z doktorem Heniem C. Henio C. pochodzący z Jaworzna, znał zresztą na pamięć prawie całego Arystotelesa i Platona. Recytował im więc przy muzyce Purcella albo "Mesjaszu" fragmenty "Uczty", a czas pożytecznie zresztą spędzany przy segregacji odpadków, aluminiowych puszek po piwie i papierów upływał niepostrzeżenie i ciekawie. C. był zresztą w żywiole, przez jakiś czas bowiem zbierał puszki zanim wyjechał na wyspę. W zakładzie założyli też, oczywiście nieformalny klub filozoficzny. Do tego elitarnego klubu mogli należeć jedynie nieliczni, a musieli się wykazać co najmniej znajomością starej greki lub innego starego nie używanego języka. Do klubu przyjmowani też byli artyści, a także ci z doktorów którzy mogli się pochwalić większą ilością publikacji na swoim koncie. Odłożył też co ważne trochę pieniążków, a kupka z funcikami brytyjskimi i szkockimi cały czas rosła, i papierków tak miłych dla oka było coraz więcej. Niektórzy też recytowali poezję, i łączyli przyjemne z pożytecznym- dodawała matka Chemika, pani B. Wyrażnie wzruszona niespodziewanym sukcesem syna, bowiem straciła już wszelką nadzieje....
....Samolot leciał, a ja już prawie spałem jak małe dziecko mocno przytulony do Narcyzy, ona zaś mnie obejmowała słodko przez sen. Zanim zsnąłem nuciłem sobie pod nosem "Nin na na nna ni na o kłe sto bam b ino a kilo do... "


2008-01-02 Tajemnice Granitowego miasta, Krótki wyjazd do Abeereen,
Tajemnice Granitowego miasta,
Lecz wcześniej opowiedzieć wam muszę o krótkim wypadzie do Granitowego miasta. miasta moich przodków, którzy przez parę stuleci zamieszkiwali Aberdeen i jego okolice. Miasto jest nieduże, na oko coś około dwieście tysięcy mieszkańców. Położone na północ od Edynburga, a na południe od Iwerni [ Invernex] Co już dużo mówi, bo wieje tam bardziej niż w Edim, ale mniej niż w położnej prawie na samym końcu półwyspu Iwerni. Oprócz wiatru, co w szkocji nie jest niczym niezwykłym, jak i częstych zmian pogody, uwagę zwracają granitowe domy. Bowiem okolice Abeerdeen są jednym z największych zagłębi granitowych na świecie, a samo miasto słynęło kiedyś z jego wydobycia. Większość więc kamienic w centrum miasta jest wykonanych z granitu, albo przynajmniej obłożonych granitową wykładziną. W Aberdeen nie siliłem się już na próby porozumienia w języku szkockim, zwykle przeważnie nie udane.
Moje "aj", nie było szkockim "aj", bo prawdziwe szkockie "aj", wymawia się tak, przynajmniej w glasgowskim lanalu, jak człowiek który właśnie uderzył się przed chwilą młotkiem w palec wskazujący, albo kciuk i wydaje okrzyk wysoko tonalny "aj". Podobnie było z "głit", moje "głit" chociaż zwykle rozumiane kojarzyło mnie przez rozmówców w okolicach sfery języka niemieckiego, albo co najwyżej jakiegoś gruboskórnego nieuka z prowincji, będącego na bakier z językiem angielskim, bo z lanalem nikt tego raczej nie wiązał. Całkiem podobnie było z "howk", i "fowk", większość nie wiedziała o co chodzi. Dodać tu muszę że nie wszyscy mieszkańcy szkocji znają ten język, samych głównych narzeczy lanalu jest cztery, oprócz tego małe lokalne slangi, dzielnic i przedmieść miast.
Kiedyś będąc w "Hold" pubie, słyszałem całkiem specyficzną odmianę slangu, w wykonaniu kibica Celtów. Było to zupełnie nie podobne do akcentacji jaką możemy usłyszeć w mieście, dodam że akcentacji dość śmiesznej niemniej uważanej za trudną. Choć dla mnie slang glesgołski jest dziecinnie prosty w porównaniu z językiem angielskim w irlandzkim wykonaniu, a także amerykańskim, który bardzo trudno jest mi zrozumieć pomimo ładnego brzmienia, jaki niewątpliwie posiada, inaczej niż kanadyjski, bardzo przecież wyrażny.
Wracając do języków szkockich zapomniałem o istnieniu tak zwanego gaelika. Galealik, jest także językiem szkockim ale pochodzenia celtyckiego, a obszar jego występowania ogranicza się praktycznie do paru wysp położonych na północnym-wschodzie, -wysp trochę dodam tajemniczych, na których pobyt , podobnie jak na szetlandach opiszę póżniej.
Więc mamy dwa języki szkockie, jeden pochodzenia germańskiego, a drugi celtyckiego, w tym pierwszym jest też domieszka słów celtyckich, a sam język wydaję się starszą odmianą narzecza germańskiego, i więcej tu słów brzmiących ze starogermańskia, niż w miękkim angielskim, który jest językiem łacińskim [sic!], choć na pewno ma też domieszkę słów walijskich, i germańskich. A w najeżdzie na anglie brało mniej więcej tyle samo ludów co na szkocję, -a więc można założyć że każdy z tych , siedmiu , ośmiu ludów zostawił w spadku jakieś słowa. W jednym zdaniu żeby nie zanudzać: moi przodkowie, wikingowie i normanowie, oraz sasi, anglowie, a z ludów tubylczych brytowie, walijczycy, i inne grupy plemion celtyckich. W szkocji zamiast brytów i walijczyków mieliśmy do czynienia z piktami.


Jednak języki te i narzecza oraz slangi mieszają się czasem tworząc przedziwny miks zrozumiały jedynie dla wąskiej grupy porozumiewającej się nimi ludzi. I tak dla przykładu, wielu bezdomnych w Edynburgu porozumiewało się takim miksem, prawdopodobnie jakiegoś slangu przedmieść i robotniczych dzielnic z językiem gwary przestępczej, nie zrozumiałem także dla wyspiarzy. Czego kilka razy byłem świadkiem, między innymi podczas zatrzymania szkockich homlesów przez policje, gdy policjant pytał - czy ty John rozumiesz po angielsku?, czy ty rozumiesz po szkocku - Podam choćby małą próbkę takiego języka, na przykład podczas rozmowy przy stoliku w jadłodajni dla bezdomnych, dziewczyna mówi do mężczyzny - szege' me - albo zgoła - szegeme - a szege me, oznacza nic innego jak tylko podaj mi cukier lub proszę o cukier, i dziwny akcent brzmiący cygańskim, lub węgierskim. Nie raz miałem wrażenie że ci ludzie rozmawiali ze sobą po węgiersku albo cygańsku.
Napisałem trochę o języku, napiszę też trochę o obyczajach panujących na ulicach miast w sobotnie i niedzielne dni, oraz o podobieństwach i różnicach pomiędzy największymi głównymi miastami, a mam odrobinę wolnego czasu bo siedzę przy kawie i czekam aż otworzą położoną nieopodal bibliotekę i czytelnię.
Zacznę od glesgołczyków. Glesgołczycy już na pierwszy rzut oka mają w sobie więcej genów celtyckich, wyróżniają się zadziornością a także optymizmem życiowym, są żywi weseli i dowcipni, a sam sposób poruszania się ich gdy chodzą ulicą pokazuje z kim mamy do czynienia.
Typowy mieszkaniec miasta bowiem jest człowiekiem odważnym, pewnym siebie, szlachetnym i nie małostkowym, a wszystko co niemiłe łatwo puszcza w niepamięć, choć nie napisałem że zapomina. Glasgow kojarzył mi się nieodmiennie z czakrą serca, więcej tu jest też niż w Edynburgu szkockich flag narodowych, których w Edynburgu prawie nie uświadczysz, dużo za to jest tam flag unijnych i brytyjskich, a szkockie zdarzają się tylko. Szkoci w ogóle mają upodobanie do flag i możemy powiedzieć że upodobali sobie flagi, wiszące na najwyższych budynkach miasta, na wysokich masztach, i zwykle są to budynki administracji. Jakie są jeszcze różnice między Glasgow a Edim, to pierwsze jest miastem wschodzącym, jeżeli możemy tak powiedzieć, a to drugie zachodzącym, w Glasgow obok dwu znanych w europie klubów piłkarskich jest całkiem sporo pubów pełnych żywej muzyki szkockiej, irlandzkiej, albo rockowej, codziennie są też tak zwane otwarte dni gdzie muzycy amatorzy mogą pokazać się przed szerszą publicznością, chodziłem do nich parę razy na tydzień razem z kolegami próbującymi swych sił. Dużo też jest galerii ze wpsółczesną grafiką.


Edi robi wrażenie przygnębiające, pomimo wschodnich wiatrów, wygląda na brudny i zaniedbany, a nawet upadający, i nie bez powodu nazwałem go miastem śmierci. Choć ma też swoje miłe klimaty, w centralnej części starego miasta, wieczorem lub nocą. W Edynburgu też możemy spotkać na ulicach dużo polaków którzy swobodnie mówią w swoim języku, czego nie można powiedzieć o Glasgow. Świetnie muszą też się czuć w mieście śmierci, a klimaty w sobotnie i niedzielne dni przypoominają przedmieścia polskich miast póżnym wieczorem. Czasami można nawet zobaczyć gdy wychodzący z pubu mocno pijany mężczyzna, podchodzi do innego i uderza go w twarz, [choć nie mam pewności czy ci ludzie nie znali się wcześniej] Pijanych zresztą w całej szkocji w sobotnie i niedzielne dni można spotkać wszędzie. Niemniej w pubach bawią się głośno ale wesoło, i tam raczej żadnej agresji, złego wychowania, albo zwyczajnego chamstwa nie spotkasz. Jeśli tak to sporadycznie.
Jeszcze inne klimaty panują na północnym wschodzie, a inne na szetlandach. Cała szkocja jest zresztą niezwykle zróżnicowana pod względem narodowym, religijnym, i kulturowym, i jest mięszaniną tych wszystkich, tworząc swojego rodzaju puzle.
I tak mieszkańcy dwóch wysp położonych na północnym-wschodzie zachowali stary celtycki język, i są wyznawcami jakiegoś odłamu prezbiterian, o swoim zupełnie odrębnym sposobie życia i obyczaju. Rodzice zamykają tam w święte dni zabawki swoją dzieciom do szafek i szuflad. Bowiem uważają że bawienie się zabawkami w święte dni jest grzeszne. Również nie uświadczysz tam pranie wiszącego na sznurach przed domem. Bo ruchy garderoby powodowane przez wiatr wywołują grzeszne skojarzenia. A ja sam byłem świadkiem pewnej awantury wywołanej przez kilka mocno wiekowych staruszek, które to widząc wiszące o zgrozo w sobotni wieczór pranie przed domem do którego to właśnie zostałem zaproszony przez dzielnych polskich imigrantów chcących się osiedlić na wyspie [dom wynajmowali]
Mecze niektórzy starsi mężczyzni na wyspie oglądali w tajemnicy, przychodził do nas na przykład pewien poeta, gruby John, który pisanie wierszy utrzymywał w tajemnicy przed mieszkańcami. Granie i oglądanie meczy piłkarskich w niedziele było także niemoralne. Znowóż, na wysepkach położonych niewiele na południe panował katolicyzm, na jednej językiem używanym był angielski a na innej gaelicki, na następnej znów lanal.


Dlaczego wynieśliśmy się z tamtych wysp, gdzie pojechałem jako gość w odwiedziny, a praktycznie nawet nie wiadomo kiedy stałem się ich mieszkańcem?, a właściwie ewakuowali i to w tempie błyskawicznym. Mieszkańcy uznali ze dezorganizujemy ich życie. Najbardziej zaś ja, i takie głupie i zdawało by się zabawne żarty, jak na przykład wywieszanie prania przed domem, i to niby przypadkiem, męskich spodni obok kobiecych sukienek lub spódnic, powiewających zuchwale na wietrze , doprowadzało starsze kobiety do szaleństwa. Nie inaczej było podczas wymyślonych przeze mnie akcji rozdawania miejscowym dzieciom zabawek w soboty i niedziele. Szkoda też myślałem, że nie ma tu Babci, który je mięso tylko w piątek, a pracuje w niedziele wykonując wtedy najbardziej brudne i ciężkie prace. Ale obyło się bez Babci, kiedy przyszła grupa parafianek wraz ze starszymi mężczyznami, a wszyscy mieli kamienne twarze, i wściekłe spojrzenia. Zrozumieliśmy w jednej chwili że na ewakuację mamy niewiele czasu, a konkretnie tyle ile potrzeba na szybkie spakowanie plecaków, i ucieczkę. Udało nam się. Miałem o tym nie pisać, ale było to jedna z tych trzech wysp, leżących koło siebie, a mam na myśli Haris, Levis i tą trzecią
Zupełnie inna była zachodnia północ, gdzie kuzyni moich przodków z wikingsko-normańskiej odnogi, nie uważali się wcale za szkotów, a początkowa nieufność była trudna do przełamania [ pojechałem tam aby dowiedzieć się więcej o starym alfabecie runicznym, żywym jeszcze wśród niektórych mieszkańców wysepek] .Małe wysepki na północnym wschodzie i zachodzie stanowiły często alternatywne światy, dla których język, religia i obyczaj sąsiadów był nieznany. Ja sam spotkałem jeszcze starszych ludzi których językiem był gaelik, lub lanal, i nie potrafili się porozumiewać po angielsku.
Zresztą życie na "neoprezbiteriańskich" wysepkach, stało się trudne do zniesienia, naszą dziwaczną "komunę i przedziwną zbieraninę artystów i muzyków, polskich buddystów i szkockich neopogan, dzieliły zbyt duże różnice z bogobojnymi neoprezbiterianami. Wynieśliśmy się więc, a właściwie ewakuowali na małą wysepkę niedaleko Skype, gdzie założyliśmy zespół "rokowy", dający w piątki i soboty performanse w miejscowej "dyskotece", ja tam recytowałem swoje wiersze i teksty, a czasem tańczyłem, lub prezentowałem formy jakich nauczyłem się u pana Lee. Czasem w domu robiłem także wystawy swoich prac, głównie rysunków i obrazów, a niekiedy wieczorki poetyckie, gdzie też śpiewałem. Wkrótce dołączył do nas i Gruby John, przyjeżdzający na wysepkę w łikendy, pod pozorem wyjazdu do kuzynów, znikał z domu wyzwalając się na chwilę spod władzy zaborczej matki. Śpiewaliśmy wtedy, i recytowali we dwóch ja i Gruby John, a do składu dołączył, młody perkusista i saxofonista. perkusista miał niecałe 16 lat, a muzyk grający na saxofonie przeszło 70, obok 25 letniego gitarzysty, stanowić musieliśmy spory przekrój pod wzgledem wieku. Jeżdziliśmy tez czasami do starych miejsc celtyckiego kultu na stare kopce, i do kamiennego Stonhejdz, a raz czy byliśmy nawet na kilku dniowej sesji medytacyjnej w Gastonberry. Zresztą było zabawnie i śmiesznie, gdy Gruby John przebrany za jakieś celtyckie bóstwo, w masce na twarzy i z rogami, siedział w pozycji medytacyjnej na szczycie góry. Gdy zobaczyła go spóżniona, wspinająca się na szczyt, pielgrzymka japońskich turystów, z przerażenia zaczęła uciekać na dół, po drodze gubiąc aparaty fotograficzne i kamery. Urządzaliśmy też na kopcach Trzyzny, na cześć duchów wielkich przodków i dawnych bohaterów. W maskach na twarzy, podczas performansu recytowałem poezję, i odbywały się inscenizacje teatralne. [Zobacz co o Trzyznach-tryznach napisał w swojej książeczce Maurycy, której kopie wyrzucił na internet, nawiasem mówiąc jest to nasza wspólna książka, a prawa autorskie wykupiłem od niego jakiś czas temu,]


A więc Trzyzny, czyli Strawy
.-czyli igrzyska odprawiane na cześć przodków, szczególnie wielkich bohaterów, w pradawnej polsce Trzyzna była połączeniem dzisiejszego teatru, ze śpiewem , tańcem [również w maskach], z zawodami sportowymi, i misterium religijnym Takie TRZYZNY, odbywały się zapewne pod kopcem Kraka, i na wzgórzu Lassoty, a także pod kopcem. Wendy-Wenedy. Z nich zapewne, powstała póżniejsza RĘKAWKA [ chodzi oczywiście o nazwę obyczaju].Z pojęciem trzyzny -wiąże się zapewne TRZEBA, treba, - czyli ofiara , patrz np. Trzebnica, Trzebiatów, jako prawdopodobne miejsca kultu, lub miejsca poświęcone na ofiarę, ofiarowane (?)].
Tyle mówi o Trzyznach, jego "Niezbędnik"
Wspólnota rozpadła się szybko, ja mający w pamięci mój kilku letni pobyt w ośrodku buddyjskim, a potem w klasztorze w himalajach miałem dość wspólnot i komun. Zawsze w duchu byłem indoeuropejskim indywidualistom. Podobnie zresztą jak i większość która sympatyzowała raczej z filozofią libetariańską, i chcieliśmy reaktywować coś na wzór pradawnej "mitycznej krainy", jakiej pozostałości przetrwały kiedyś w Islandii, przed jej podbojem przed królestwo norwegi. I jak można było się pogodzić z dwójką sympatycznych szkotów dla których ideałem było Czerwone Niebo, i Karol Marks. Ja wróciłem do Gasgoł, a co zrobili inni nawet nie wiem.
Z Glasgoł jak wiecie wyjechałem na kilka dni do Edynburga [ tak, kilka dni!] a potem z Narcyzą odlecieliśmy do Buenos Aires, a jeszcze w międzyczasie pojechałem na chwile do Abeerdeen, o czym pisałem już powyżej .Wariactwo małych wysepek dobiegło na szczęście końca. Choć dziwne życie pełne niespodziewanych zwrotów miało jeszcze trwać jakiś czas.


Ale teraz siedzę przy stoliku. Obok siebie mam filiżankę kawy i przeglądam gazety w oczekiwaniu na otwarcie biblioteki, a granitowe miasto robi na mnie dość specyficzne wrażenie, którego nie potrafię, przynajmniej teraz, nazwać. Najważniejsze że mogę już palić, a dym nie rozrywa moich płuc Piłem kawę, i rozmyślałem o różnorodności szkocji. Pamiętam gdy rozmawiając siedzieliśmy w klubie złamanej duszy, czyli w moim małym mieszkaniu, i rozmawialiśmy o sprawach szkolnych. Stanisław to Dwójkowicz, absolwent słynnej krakowskiej Dwójki, a Maurycy Piątkowicz, absolwent nie mniej znanej, a może nawet bardziej Piątki. Ja z Babcią chodziliśmy do mało znanego liceum. Ale zwykle było o czym rozmawiać, i dyskutowaliśmy zajadle o ginejkokracji, Solaryzmie i filozofii lunarnej, ja wysuwałem swoją tezę, aby podobnie jak w filozofii buddyjskiej cywilizacja funkcjonowała właściwie, powinna integrować cechy jednej i drugiej. to jest właściwego lunaryzmowi ideałowi miłości i równości, z ideałami solaryzmu. Dodawałem też do tego nowe jakości, dynamiczny przekształcający stare struktury uranizm, i demokratyczny chociaż nieco zwodniczy neptunizm. Zawsze gdy zahaczałem o astrologie, Babcia miał do mnie jakieś pytania, i wtedy też przyznał się że był u dobrej krakowskiej wróżki, a ta powiedziała mu że na dobry los nie ma co liczyć, bo gwiazdy mówią co innego. Nie pozostało mu więc nic innego, jak oczyszczanie złej karmy i grzechów przeszłości.
I tak Babs miał zostać zostać guru i cudotwórcą w co święcie wierzył. Bo wierzył w swoją wyjątkowość jak nikt. Jedynie w jego wyjątkowość bardziej wierzyła matka, jednocześnie kontrolując go i jego życiową energie. Przez jakiś czas też, w jego wyjątkość wierzyły jego nowe dziewczyny. Zwykle trwało to krótko....


Rozwój grup plemiennych Wieleckich, Obodrzyckich, i Drzewiańskich, a i też Pomorskich, przebiegał odmiennie, pod wpływem cywilizacji zachodniej, od plemion Wiślan, Polan i Łużyczan . Wykorzystywali oni nowe struktury do zachowania starej religii i niezależności plemiennej , na przykład Związek polityczny Wieletów i Związek Obodrzycki . Natomiast Wiślanie i Polanie a także w jakimś stopniu Łużyczanie, wykorzystywali nowe struktury do zachowania starych wartości , i starych treści. To jest tego co wartościowe i pozytywne w dawnej kulturze. Nie dbając zbytnio o zewnętrzną nazwę i formę ale zachowując istotę, albo też rezygnując z silnej niezależności plemiennej, ażeby utrzymać niezależność w ramach większej wspólnoty państwowej .Obok Związku Politycznego Wieletów, dużą i silną organizację plemienną stworzyli Obodrzyci , tak zwany. Związek Obodrzycki, lub Księstwo Obodrzyckie .Zanim Wieleci podobnie jak Obodrzyci przejęli język nimiecki, tworzyli wiele grup, a więc w ich skład wchodzili Czerepianie, Doleniacy i Wkrzanie ,a część z nich należała póżniej do Księstwa Pomorza Zachodniego , i wcześniej wraz z pomorcami do republiki kupieckiej na wyspie Rugi : Stargard, Zwierzyn, i Lubeka to miasta Obodrytów .Ale co ich jeszcze wyróżniało, oprócz niechęci do nowej religii, i nadmiernego poczucia własnej odrębności, które to przyczyniło się do ich póżniejszej klęski, kulturowej, ale i ekonomicznej . Wyciągnąłem tytoń marki "Amber' i skręciłem sobie papierosa....A znowu Babcia nigdy nie powiedział swojej dziewczynie, ze coś mu się nie podoba, a nawet nie dał jej tego do zrozumienia, bojąc się że ją skrzywdzi. Trzymał więc i dusił w sobie wszystko, podobnie jak jego matka. Dziewczyny na początku uważały go za namaszczonego przez los guru, by potem zauważyć że mogą mu bezkarnie grać na nosie, a on nic nie zrobi w obawie że może je skrzywdzić. Cierpiał więc w samotności niewiarygodne męki, na zewnątrz udając że wszystko jest w porządku.
I tak na przykład, idąc ze swoją ostatnią dziewczyną z Piątki, ulicą grodzka widziałem ich, ona zachowywała się skandalicznie i wyjątkowo swobodnie. Odchodząc od niego i rozmawiając z każdym napotkanym znajomym, ze szkoły lub ze studiów. Na szczęście dla niego porzucały go szybko, a on po krótkim cierpieniu i odosobnieniu w samotności dochodził jakoś do siebie.....


LUTUCY CZYLI WILCY .
W tym momencie musiałem zdrzemnąć sie troche, albo byłem zmęczony gorączką i wyczerpany bo zobaczyłem jak prze de mną się jakiś dziwny ubrany w archaiczny sposób człowiek, uśmiechnął sie do mnie nieśmiało i powiedział:
- As asma petrus - Petrais? - as asma kryże, as asma kunstajs,...nie bój się mnie, przybyłem aby opowiedzieć ci historie zaginionych ludów - a ja szczęśliwy że przeszedł na polski, słuchałem jednocześnie zastanawiając się, jak oba wątki mieszać - Opowiem ci najpierw o lutykach -zaczął - Drugą a właściwie już trzecim powodem był brak u nich mocno wyodrębnionej własności ziemi , tego co różniło ich od sąsiadów .Istnieją przypuszczenia i domysły że istniała u nich jakbyśmy to dziś powiedzieli państwowa własność środków produkcji , czyli że cała ziemia należała do rządzącego nimi przywódcy .Formalnie własność całego rodu, w praktyce jednak należała do władcy. Po podboju tych ziem przez niemcy zaczęli osiedlać się na nich niemieccy rycerze, którzy otrzymywali te ziemie jako formę lenna od władców .A sami słowianie schodzili na margines, lub przechodzili na służbę książąt , przejmowali język i kulturę niemiecką. Po nich przychodziła kolej na innych. Łużyczanie czyli Sorben, chociaż sami nie stworzyli własnego państwa, opierali się do dziś językowi i kulturze niemieckiej, i pozostali przy własnych obyczajach i języku . A przynajmniej ich część .Być może pomogła im w tym podobna jak i u polaków indywidualna forma dziedziczonej własności, szczególnie własności ziemi, ale należało by to dokładniej sprawdzić - W tym momencie nie wytrzymałem i przypaliłem, wcześniej skręconego papierosa....
Wtedy, gdy szedł grodzka spotkałem go, będąc z A. i udawaliśmy że go nie widzimy, żeby nie sprawiać mu przykrości. Często chodziłem wtedy ulicą grodzką, i w okolicach rynku, zaglądając do księgarni i antykwariatów, ale że matka A. miała dość znany sklep w centrum Krakowa. to po rozstaniu z A. zacząłem unikać miejsc położonych blisko rynku, a moje pojawianie się w okolicach sukiennic stało się rzadsze. Wieczorem do mojego mieszkanka przywlókł się Babcia, załamany wyglądał bardzo nieszczęśliwie, bo Babs w ogóle należał do takich ludzi, którzy zamiast powiedzieć ludziom prawdę, wolą ja dusić w sobie i cierpieć. Buddyzm go trochę odkorkował. Mniej pił, i nie awanturował się tak bardzo po wypiciu większej dawki alkoholu. A takie skandale jak demolowanie knajpek i kawiarni, co zdarzało nam się robić w czasach szkolnych, należało zdecydowanie w do przeszłości. Buddyzm go odmienił, podobnie jak odmienił Stanisława i Maurycego. Aha po tej rozróbie z rzucaniem parasoli przez okna do wnętrza kawiarni, przyszedł do domu niezbyt sympatyczny liścik, mieliśmy sie stawić na kolegium, i to nie po raz pierwszy niestety.......


Bruckner uważa, pomyślałem, że zgubiła ich demokracja, wszędzie bowiem tam gdzie istniała silna władza rządowa skupiona w osobie monarchy króla jak w Polsce , Litwie i Czechach państwa te i narody przetrwały zawieruchę historii [owego pędzącego walca historii]. Tam wszędzie gdzie były rojenia o demokracji plemiennej lub jakiejś innej jak u Wieletow , Obodrzyków , Prusow i Jaćwingow , narody te spadały zwykle do roli służebnej wobec innych .I jest w tym jakaś racja .
- asa asma pergubi - tu nie zrozumiałem, chyba chodziło o przewodnika i mówił dalej.... "Zbrodniarze".
Zajrzyjmy jednak do naszych sąsiadów Jaćwingów i Prusów ....a więc pierwsi z nich Prusowie lud wbrew pozorom spokojny , a i do nas podobny stojący pomiędzy nami a plemionami bałtów, wykazywali całkiem sporo podobieństw do nas a szczególnie do naszego języka .Pobici przez zakon przyjęli prawo polskie , a potem gdy życie we własnym kraju było dla nich trudne emigrowali i uciekali do Polski a także na Litwę. Zrobiły tak nie tylko rody szlacheckie , ale i całe wioski przenosiły się do naszego kraju gdzie życie ich było lżejsze i nie tak zniewolone jak pod okupacją zakonu . Państwo zakonne było bowiem totalitarne , nawet jak czytamy budowa nowego mostu wymagała zgody państwowego urzędnika . Reszta stopiła się w tym miksie niemców, litwinow, polakow. Jak upadli - Innym naszym wspólnym wyskokiem, w czasach szkolnych było pijaństwo jakie urządziliśmy w drugiej klasie liceum, podczas jakiś wolnych dni, chyba rekolekcji, wracaliśmy pijani zataczając się do domu, a Babs wpadł do wykopanego przez robotników rowu, jaki to wykopali między ulicą a chodnikiem. Nie mógł wyjść sam, i żeby mu pomóc, podałem rękę, i on mnie niestety, do tego rowu wciągnął Potem gramoliliśmy się z niego chyba przez pól godziny. Niestety, gdy wróciliśmy do domów nasze matki już o tym wiedziały zawiadomione przez uczynne sąsiadki. Nic więc nie pomogły cukierki, papierosy i aerozol mentolowy.....Dowiedzieli się też nauczyciele w szkole, ale że już dawno przestali wierzyć w nas, i obyło się bez większych konsekwencji. Najgorsze że usiłowaliśmy zatrzymać i wylegitymować przechodzącego obok policjanta, gdy już wygramoliliśmy się z rowu cali ubłoceni Z zatrzymaniem nie było większych kłopotów, gorzej z próbą wylegitymowania go, ale na moje żądanie okazania dowodu że jest prawdziwym policjantem, uległ w końcu. Mój biedny ojciec osiwiał przeze mnie .


W tym momencie Petrus spojrzał na angielkę czytającą jakiś kolorowy magazyn
i rzekł do mnie znacząco - skaitajtis - ciekawe, ale angielka nie widziała go, a tak się przynajmniej się zachowywała, a przynajmniej nie zwracała na niego uwagi, on tymczasem mówił dalej - Powodem była demokracja plemienna i brak, niemożność porozumienia . Jaćwingowie, odmiennie od Prusow, lud bardziej agresywny i niechętny polakom, przybył na te ziemie, zapewne razem z prusami, sama nazwa ziemi Polasze, Podlasze świadczyć może że ziemia ta należała pierwotnie do LACHÓW, tak jak tereny prus wschodnich . Atakowali też chętnie nasze ziemie i terytoria, a imię jakie nadali im nasi przodkowie mówi samo za siebie - bo Jać to staropolsku zbrodnia - Podczas jednej z odwetowych wypraw wojennych polaków i rusinów, szczególnie w bitwie pod Łekiem czyli dzisiejszym Ełkiem, gdzie poległo większość z ich książąt i arystokracji, nie podnieśli się już i resztki Jaćwingow wtopiło w ludność polską i litewską - Innym takim naszym wspólnym wyskokiem był wyjazd na obóz harcerski. Oczywiście harcerzami nie byliśmy, i wyjechaliśmy jedynie po to aby nie być w szkole. Byliśmy tacy pijani że nie mogliśmy znależć stodoły, a potem trafić do niej przez szerokie drzwi! W ogóle byliśmy dziećmi specjalnej troski. Z jednym wyjątkiem, jeśli chodzi o dziewczynki, byłem bardzo grzecznym chłopczykiem, a seksualizm w tamtych czasach szkolnych nie interesował mnie, i nie ciągnąłem je za warkocze. Znacznie bardziej państwa miasta greckie, geografia i historia....A "Stary Korzeń" jak sam siebie nazywał Petrus, opowiadał mi dalej - Konsensus. Musisz wiedzieć że rożne drogi wybierali ludzie w tamtych czasach i różnie potoczyły się ich losy .W Irlandii grupa kapłańska Fillów chętnie współpracowała z chrześcijańskimi mnichami , w przeciwieństwie do Druidów ,nowej religii niechętnych .W Islandii osiągnięto konsensus , Islandyczy przyjęli razem nową religię , zachowując pewne stare obyczaje .Na rusi Kijowskiej wprowadzano chrześcijaństwo siłą , niszcząc brutalnie , oznaki dawnej religii i kultu .Wieleci, Obodrzyce, i Drzewianie wybrali inną drogę , opierając się religii chrześcijańskiej i nowej tradycji .Choć i u nich przyznać trzeba były próby porozumienia i konsensusu. Oto do wladzy doszedł obodrzycki książe zaodrza Gosztołd Gotszalk, próbując zjednoczyć ich plemiona , a także wprowadzić nową religię, w przeciwieństwie do lutyckiego księcia Przybyslawa . Jednak został niestety zamordowany przez współplemieńców. W prusach jak w Irlandii, były dwie grupy kaplańskie Ligaszów i Tuliszow ale obie były nowej religii przeciwne - Zapomniałem go zapytać o wajdelotach i kryżach.
Buntowaliśmy się, i uciekali z domu, nosili szokujące fryzury i ekscentryczne stroje, Słuchali zbuntowanej muzyki. Każde pokolenie ma chyba taką swoją zbuntowaną muzykę, i rodzaj zbuntowanych nieprawomyślnych strojów, i fryzur. Jedne po latach zastępują inne a uraniczny bunt trwa dalej.
- Łużyce - Zgasiłem papierosa, a siedząca obok angielka spojrzała na mnie w niechętny jak tylko mogła sposób, i jej twarz przybrała specyficzny wygląd
- aby zakończyć już ten mini przegląd naszych braci z zaodrza i o sąsiadach - dodał Stary Korzeń - wspomnę ci jeszcze o Łużycach, zwanych też serbami połabskimi, albo o prostu z niemiecka "sorben". Serbowie lud rozsiadły od niepamiętnych czasów na połabiu, pomiędzy odrą a Łabą za sąsiadów miał sasów. Spokojny i łagodny w przeciwieństwie do wieletów żył kolejno w państwie polskim Bolesława Chrobrego , a może już wcześniej za Mieszka... Anzanas Saknis Petrus - rzucił jeszcze na pożegnanie - Pamiętaj, jestem kroczący, as asme treppa- z wyrażnym galindyjskim akcentem - lugis sat jau segitam, pastai di segitan - Po czym zniknął, tak nagle jak się pojawił I tak rozmawiając to z Petrusem, który pojawiał sie i znikał, to że sobą samym, w myślach, i tworząc coraz to nowe teorię które po chwili usiłowałem obalać zapomniałem o mijaniu czasu, a robiło się już póżno, gdy spojrzałem na zegarek, potem na gazety leżące na stoliku, "Edynburski Record", z ..kwietnia i "Metro" z 28 marca 2007 roku. W "Metrze" znalazłem ciekawy artykuł: "Battling the night demons", a właściwie wywiad z profesorem o polsko brzmiącym nazwisku Chris Idzikowski, i zacząłem go czytać, angielka w końcu poszła. W tym momencie zadzwoniła Narcyza.


...samolot łagodnie lądował, a my powoli budziliśmy się ze snu. Narcyza zaczęła martwić się o swoje liczne bagaże, pozostawione w pokładowym luku. Bez jedzenia, zażyłem tabletki, szkoda że dopiero teraz a nie wcześniej zacząłem się leczyć. Odpięliśmy pasy i powoli wyszli z samolotu, przepuszczając wcześniej innych pasażerów. Nie nie śpieszyłem się, ponieważ miałem kilka formalnych spraw do załatwienia. Stary paszport bez wizy, choć nie raz zdarzało mi się przekraczać granice bez ważnego paszportu, i wizy, a czasami nawet bez paszportu, korzystając z pomocy przewodników. Tym razem jednak byłem osłabiony i chory. Na szczęście wszystko przebiegało jak trzeba, uśmiechnięty choć niewyspany urzędnik, i sympatyczna dziewczyna. Po raz kolejny uśmiech i drobny prezent wystarczyły. Nad Buenos świeciło słońce, i wiał miły lekki wiatr. A na nas czekała już Hiacynta i Manuela, mało tego na spotkanie z nami przyjechał nawet opuszczając swoją chilijską pustelnie Yuanito.Narcyza powiedziała -Zee, przedstawiam ci Yuanito - Stanąłem wzruszony na argentyńskiej ziemi. - O, Falco Peregrinato, Feliksie Peregrinatus, witamy na srebrnej ziemi - usłyszałem głos Yuanito, a bardziej już do siebie, prawie że wyszeptał - no no no Fenix Peregrinatus, na dodatek chyba prawie prawdziwy -
Zapytacie jak potoczyły się losy Mistrza Wilka? Mistrz Wilk przedziera się przez zarośla, ścigany przez grupę niemych, przez znane tylko sobie zarośla, przełęcze i kotliny, przez tajemne przejścia i labirynty, małe wąskie ścieżki w górach o których istnieniu nie wiedział prawie nikt. Do miejsca schronienia był już niedaleko.
Prowadził też ze sobą grupę chorych i rannych. W oddali na tle błękitnego nieba, było już widać Giewont. W tym momencie przeszedł razem z grupą, w sobie tylko znanym miejscu świetlisty krąg, i dla ludzi z zewnątrz stali się niewidzialni.
"Nina nana ni na o, kłesto bambino a killo do,... selo do ala bel fana..."
Koniec.
Wielkie puzle [ dawna nazwa Opowieści wojennego lasu] powieść internetowa w odcinkach w stylu ambient pisana kiedyś na blogu w interii
-autor Zee Jop Cyberius
Powieść "WIELKIE PUZLE", jest moją pierwszą powieścią, proszę więc czytelników „o łagodny wymiar kary” Poniżej jest link do kolejnej "INICJCACJE" tekst kołasynki pojawiający się w tle "Ninna Nanna" w wykonaniu Lulu Rouge, oraz kilku jej ludowych wersji, bardzo swobodnie przez autora i jego bohatera traktowany.