wtorek, 17 sierpnia 2010

Blu Skaj finkers i Maszyna Umysłu




-opowiadanie


Pierwszy wyglądał jak żaba która przed chwilą wyskoczyła ze śmietnika. Ani śladu elegancji i dobrego smaku nie było w jego ubraniu, wyglądzie ani i w nim samym. Mało tego, on wyglądał jakby całe życie spędził grzebiąc w osiedlowym śmietniku lub śpiąc w przydrożnym rowie pośród łopianowych liści. Oprócz beznadziejnego wyglądu, Pierwszy słynął także z tego, że przedstawiciele innych krajów klepali go zazwyczaj po plecach. O czym też z zachwytem opowiadał godzinami swoim współpracownikom. Którzy, hm, musieli go niestety słuchać. Do tego udając przy tym wielkie zainteresowanie, a jeśli chodzi o tych którzy chcieli awansować musieli nawet nieszczerze go podziwiać i udawać zachwyt. Zwycięskiej idei jakoś nie było w Pierwszym widać. W jego szarej, wymiętej, przypominającej porządnie wykręcony ręcznik, i nijakiej twarzy. Nie było bo i jak? Wszytko co związane z nim kojarzyło się przecież z przegrywaniem i bylejakością. Wielkie Psy jakie go otaczały, a i Grube Koty, nie były wcale zmartwione takim obrotem sprawy. Wręcz przeciwnie, specjalnie wybrali takiego człowieka, bez charakteru, giętkiego niby wierzbowa witka na wietrze. I miękkiego jak plastelina bez wysiłku formowana w ich dłoniach stosownie do potrzeb. Mieli przecież jeden cel, wyciągnąć jak najwięcej pieniędzy. Najwięcej pieniędzy mogli wyciągnąć poprzez heglowskie socjalne państwo. Ono się do tego najlepiej nadawało. Było wielką maszyną ssącą, było maszyną wypijającą krew z większości wyzyskiwanego społeczeństwa. Z biednych ciężko pracujących w pocie czoła ludzi. Demoniczną Maszyną Wampiryczną -jakbyśmy mogli ją nazwać. Bo wypijającą krew. Nie dlatego że lubili socjalizm i etatyzm, ale dlatego że się do tego świetnie nadawał. Jakby Heglowska Maszyna Zła była do tego celu stworzona i pomyślana. W głębi duszy tak naprawdę pogardzali bardzo socjalizmem i heglizmem, uznając heglizm za ideologię dla ubogich umysłem i leniwych. Oni chcieli być panami siebie samych! - Żadnych cudzych bogów przede mną. Ja jestem centrum mojego świata i nikt inny - mawiali do siebie. Chwilami zdawało się że życie w tym kraju jest już niemożliwe. Tyle było sztucznych i pustych a pozornie wielkich ideii zajmujących prawie całą przestrzeń. Kiedy na przykład szedłeś ulicą to wydawało ci się nieraz że jest od nich w powietrzu aż duszno. Że powietrze aż gęstnieje i oddychając nim dusisz się i dławisz. A one wchodzą w ciebie poprzez dziurki nosa i zagnieżdżaja się niby szkodliwe bakterie i wirusy w całym organizmie, i w każdej komórce twojego ciała. Byłeś pełen czegoś obcego w sobie, czegoś co nie jest twoje. Z zewnątrz przyklejały się do ciała by następnie poprzez pory skóry przenikać do wnętrza. Wchodząc do krwiobiegu, i płynąc dalej bezczelnie razem z nim. Kto im dał na to zgodę? Przecież wiedziałeś jak każdy normalny i zdrowy człowiek że twoje ciało należy tylko i wyłącznie do ciebie, podobnie jak twoja dusza i twoje myśli. Wracając do Wielkich Psów. Wielkie Psy dla zabawy rzucały czasem różne opinie. I potem obserwując reakcję bawiły się świetnie. Na przykład środowiska katolickie i narodowe nie wiedząc o tym wcale i zapewne nie mając tego żadnej świadomości zaciekle walczyły o heglowskie państwo umierając ze strachu na samą myśl że państwo to może się rozpaść, osłabnąć, albo co nie daj Bożę stać się częścią innego większego lub bardziej sprawnego państwa. Wykonywali za nich całą ich robotę, i to praktycznie za darmo. Często w zamian otrzymując jako zapłatę śmiechy, kpinę a czasami nawet pogróżki ze strony policji. Oj umieli oni ludzi zagnać do roboty. Umieli! Tych wszystkich beznadziejnych i nie uleczalnych głupców, którzy nie troszczyli się o swoje sprawy lub mieli nadmiar wolnego czasu i nie wiedzieli co z nim zrobić. Wypasione Leniwe Tłuste Koty wylegujące się godzinami na egzotycznych plażach w promieniach słońca i Grube Ryby były jakby poza tym. Grube Ryby jakby, a Wypasione Tłuste Koty całkiem. Koty myślały pragmatycznie. Jeśli wspieranie interesów innego państwa przyniesie im więcej pieniędzy i w konsekwencji więcej władzy to czemu mają tego nie robić? I robiły to wspierając finansowe i przemysłowe lobby bez względu na kraj pochodzenia. Wspierały też interesy innych państw na terytorium własnego. Najchętniej jeśli były poprawne politycznie. Jeśli były mniej poprawne wspierały ich interesy mniej jawnie. Poprawność polityczną miały gdzieś, lecz dążyły do minimalizacji utraty energii w działaniu a dokładniej do działania przez pozbawione zupełnie wysiłku działanie. Siedząc u siebie na starym krześle przy drewnianym stole w kuchni i małymi łykami popijając kawę, rozmyślał o tym wszystkim Hobo. Nie żeby go polityka specjalnie interesowała ale takie miał tego popołudnia myśli.

Jak było? Z pewnością zapytacie. Przeciw Łopianowemu Królowi czyli Pierwszemu, i jego beznadziejnym rządom wystąpił pewien z pozoru szalony młody naukowiec. No dość młody. I nie dlatego że uważał się za jakiegoś szlachetnego buntownika walczącego ze złem świata. Napisałem przecież że polityka go specjalnie nie interesowała. O nie! Tak nie było. Było zupełnie inaczej. Zwyczajny nieudacznik nie potrafiący się poruszać po coraz bardziej skomplikowanych zaroślach życia. Mnożących się z każdym dniem utrudnieniach i przepisach ustanawianych przez starzejące się coraz bardziej i przybywające na wadze i siwiejące wraz z upływem lat Wielkie Psy, Tłuste Koty i Grube Ryby. One przecież czuły za plecami zdyszane i przepełnione nienawiścią oddechy wykluczonej konkurencji. Czuły ślepy gniew. To wściekłe Młode Wilki walczyły z nimi o miejsce w stadzie i rolę do odegrania w życiu. Psy a z nimi Koty i Ryby czuły się coraz bardziej wystraszone i budowały jeszcze większe fortece. Mury mające oddzielić ich i ich dzieci od reszty rosły. Powiem więcej, te grubaśne mury i niezwykle solidne fortece miały pilnować ich pozycji. Więc szalony naukowiec nie potrafił się odnależć. W życiu tak pełnym sztucznych barier, przeszkód i zastawionych pułapek na drodze wiodącej do zamku wraz z upywem czasu miał coraz więcej żalu do tych którzy jego życie spieprzyli. Na początku co logiczne, chciał zbudować Maszynę w celu całkowie egoistycznym. Chciał ją zbudować po to aby łatwiej żyć, nie mogąc dokonywać racjonalnych wyborów, i nie znając odpowiedzi na zadawane przez siebie pytania. Nie miał też wyjątkowej intuicji. Lata spędzone na grach liczbowych i spora sumka pieniędzy jakie przegrał mówiły o tym same. Jeszcze razem ze swoją byłą dziewczyną, a potem już sam, pozostawiony przez nią z powodu życiowego nieudacznictwa i biedy. Kiedyś mógł brylować na salonach, i udzielać komentarzy dla prasy na prawie każdy temat, jeśli oczywiście o taki komentarz zostałby poproszony, jednak zupełnie nie potrafi kręcić się wokół swoich spraw ani chodzić koło nich. Z drugiej strony nie chciał być owcą idącą posłusznie w stadzie, ani owczarkiem tego stada pilnującym dla pasterzy. On chciał być wolnym jeźdźcem. Autostradowym chłopcem, który jest tam gdzie chce i kiedy chce. W każdym razie jak to mawiał od mądrości zgłupiał i nie wiedząc co robić spędzał bezmyślnie czas. Następnie po roku lub dwóch, od głupoty zmądrzał. Pozornie bezczynnie spędzając czas. Pewnego dnia słuchając jakiejś płyty uzmysłowił sobie że całe dwa dziesięciolecia spędził na poszukiwaniu błędów w sobie. Czy to było złe? Nie, szukanie błędów jeśli sam proces poszukiwań nie zamieni się w obsesje, to świetna sprawa. Jednak nie tylko całkowite pogrążenie się w sobie. Trzeba też patrzeć w przyszłość i szukać nowych rozwiązań. On niestety nie szukał i widział że wielu ludzi będących pod wpływem różnych nurtów tak zwanego religionizmu, lub jak się mówiło w skrócie religizmu patrzyło głównie w siebie, zapominając o tym co jest przed sobą. To dobra postawa dla tych których życie jest stabilne, dla takich jak on jednak nie. Przeżył wtedy małą rewolucję i iluminację.

Wybudował więc maszynę Umysłu. Lecz nie wyprzedzajmy faktów. Pewnej nocy zasnął jak zwykle we śnie szukając zapomnienia od trosk dnia przepełnionego z powodu niewiedzy bezczynnością. Niby nic, jednak przyśnił mu się dziwny sen. W tym śnie zwiedzał jakąś obcą planetę. Położoną ładny kawałek od naszego Układu Słonecznego.
Na planecie panowały rządy korporacyjne, na które przyszła kolej po bardzo krótko trwającym tak zwanym liberalizmie, z całkiem prawie swobodną wymianą towarów i usług. Następnie zapanowała długa ciemna noc koszmarnego antyludzkiego heglizmu. Gdzie niegdzie zwyciężył miły jego sercu libertaryzm, choć nie wszystkim chętnym starczało środków żeby przenieść się do jednej z planetarnych libertarii. Jak wyglądał korporacjonizm, bo niektórzy mogą go pomylić z pewną odmianą ziemskiego heglizmu. Korporacjonizm na tamtej planecie polegał na dobrowolnych związkach między ludźmi ze względu na podobieństwa występujące między nimi, jak na przykład podobny rodzaj wykonywanej pracy, podobne poglądy polityczne lub nawet zamiłowania. Więc planeta przypominała sieć dobrowolnych związków posiadających własne prawodawstwo i obyczaje. Przypominało mu to trochę stare polskie prawo dla żydów lub ormian, gdzie właśnie poczucie podobieństwa decydowało o przynależności a nie zajmowanie jakiegoś terytorium. Państwa narodowe odeszły na planecie dawno w niepamięć. Potem odeszły w niepamięć państwa terytorialne. Nad wszystkim stała Rada Planety wybierana w głosowaniu przez prawie powszechny internet. Internet działał też na sąsiednich księżycach planety zamieszkałych przez osiedleńców od paru pokoleń. Nie było żadnego parlamentu bo i po co. Przytłaczającą większość spraw rozstrzygali ludzie na internetowych forach i podczas głosowań przez internet. Tak było od czasów Internetowej Rewolucji podczas której władza planetarnych rządów została obalona. Sami tego chcieli, próbując wprowadzić przymusową cenzurę w necie. Zmieniła się też religia, stare tradycyjne kulty odeszły do przeszłości. Nikt już nie był sędzią sumień innych ludzi i dawcą przepustek do duchowych krain po śmierci. Rewolucja internetowa obala też przy okazji rządy. Internauci obalili je mając dość skorumpowanych i zdemoralizowanych polityków pasożytujących na ich ciężkiej pracy i odbierających im ich wolność. Naprawdę zmietli je z powierzchni ziemi
- Nie chcemy już państw ani politycznych struktur kontroli - mówili do siebie podczas licznych rozmów jakie przeprowadzali ze sobą w sieci - ponieważ wiemy że po drugiej stronie granicy żyją ludzie podobni do nas - Oczywiście rewolucja miała charakter dosyć pokojowy, i w wielu miejscach planety nadal istnieją jeszcze państwa. Jedne są wielkości zaledwie łupiny od orzechów, inne całkiem duże, i nawet opętane nadal paranoją heglizmu. Internauci tworzą też konstytucję planety. Planetarna Konstytucja jest z założenia bardzo prosta. Pierwszy jej punkt brzmi:

Każdy człowiek jest wolny, i nie ma prawa naruszać wolności i własności innych ludzi.
Może więc całkowicie swobodnie dysponować własną energią i czasem,
oraz powstałymi w wyniku jego działania zasobami

Można by powiedzieć że pierwszy i ostatni. Chociaż są jeszcze komentarze i podpunkty do niej. Wspólnota Korporacjorjan, bo nie wiem jak ją nazwać nie ma stolicy ani władz. Korporacje wybierają swoich przedstawicieli do Rady Planety, a sama Rada stanowi bardziej ciało arbitrażowe niż prawodawczo-ustawodawcze lub sądowo-wykonawcze, albo reperesyjne. Wojsko i aparat przemocy na planecie ma charakter pracy kontraktowej i jest związany z usługami. Policjant to tam podobnie jak strażak i wojskowy przedstawiciel sektora kontraktowych usług. Nie ma prokuratorów ani sędziów, bo i po co. Jest prawo lokalne, obyczajowe i korporacyjne i każdy kto naruszył wolność lub własność drugiej osoby musi się do niego dostosować. Ludzie umówili się ze sobą jakie w danych regionach panują prawa i tyle. Jak ci się nie podoba to możesz się przenieść w miejsce które ci odpowiada. W ogóle bardziej zwraca się uwagę na skutki i samo działanie niż na jego możliwą potencjalność. Więc jeśli jedziesz po pijanemu rowerem to twoja sprawa. Jeśli jednak popełnisz wypadek bedąc pijany kara jest surowsza. Wtedy nie masz nic na swoją obronę. Generalnie odeszły tam w niepamięć wszelkie fałszywe nauki moralne i religijne mające obrabiać psychikę zniewalanych ludzi, przez tych którzy rządzili nimi. I granie na emocjach i uczuciach innych nie jest tam mile widziane. Zdecydowanie w prawie wszystkich dziedzinach życia liczy się skuteczność a nie papiery i pieczątki. Idziesz dajmy na to do jakiejś firmy i mówisz że chcesz u nich pracować, a oni pytają ciebie - pokaż nam co potrafisz - Mówią wtedy po prostu - pokaż nam co potrafisz -
Na sąsiedniej zamieszkanej planecie, o czym dowiedział się z międzyplanetarnej telewizji, mają takie aparaty do mierzenia potencjału ludzkiego umysłu i stanu ludzkiej wiedzy, czyli tak zwane umysłometry. Nie jest to u nich rzecz bardziej rzadka niż u nas aparaty do mierzenia ciśnienia. Mają też aparaty do mierzenia stanu ludzkiego zdrowia. Jest tam u nich możliwe prawie wszystko do zmierzenia, samopoczucie i poziom stanu psychiki, pozom aktywności intelektualnej i poziom energii.


Hobo obudził się nagle i wiedział nad czym będzie pracował. Zadzwonił o ósmej rano do Berlina do nieprzytomnego jeszcze Mahhomeda Shwartza i powiedział mu że rezygnuje z roboty jaką ten mu znalazł. Mahhomed trochę po znajomości poprzez agencję w której pracuje znalazł mu pracę przy sortowaniu owoców na farmie. Następnie zadzwonił też do Hansa Abdulla aby tą wiadomość potwierdzić. Hans naturalnie był wściekły. Jeśli chciałeś znależć jakąś robotę sezonową przez agencję to chodzić musiałeś na kolanach czasami całymi miesiącami. I jeszcze robili ci wielką łaskę. Hobo to był przecież nikt, zwyczajny włóczęga. I tak by przecież zresztą tam nie dojechał. Autokary stały zaparkowane w bazach firm przewozowych bo całe Niemcy obchodziły święto powrotu nauk Proproka, a skażenie środowiska było tak duże że samoloty miały zakaz lotów. Oni więc bez problemów znaleźli na jego miejsce zastępcę a on mógł przystąpić do pracy nad maszyną umysłu. Najpierw skonstruował tak zwany Oscylator Umysłu. Oscylator miał za zadanie wymieniać między ludźmi pliki myślowe, czyli wszelkie wartościowe spostrzeżenia związane z wyrazami kluczowymi. Przestraszył się jednak że Maszyna po niewielkich modyfikacjach może być wykorzystana przez rządzących do kontroli poddanych im ludzi. Tak stało się przecież z Sugestonomem. Sugestonom miał zwalczać depresję a został wykorzystany przez władzę do propagandy i potem także przez agencje reklamy, aby zwiększyć sprzedaż towarów firm dla których agencje aktualnie pracowały. Wyglądało to mniej więcej tak. Budził się Hobo rano i pierwsze co słyszał nawet nie wypijając jeszcze swojej porannej kawy, to słodkim głosem wypowiadane slogany w stylu - Hobo chłopie nie uwierzysz! Mamy dla ciebie nowy wspaniały produkt....musisz go koniecznie kupić. Pamiętaj, nie rób nam zawodu, wszyscy w firmie kochamy cię - i takie inne pierdoły. No dobrze, jak było z tym oscylatorem. Hobo wstał rano, no nie tak znowu rano, piętnaście po dziesiątej i zaczął rozmyślać nad zmianą swojego życia - Zmieniając siebie - powiedział głośno do siebie stojąc przed lustrem - podobno zmieniamy świat który nas otacza. I myśli i uczucia maja wielki wpływ na nasze życie - Rozpoczął więc eksperymenty nad modlitwą chrześcijańską, i zaczął badać jej wpływ na swoje życie. Następnie przeszedł do medytacji wywodzących sie z buddyzmu. Denerwował go subektywizm to znaczy niemożność obiektywnego zbadania za pomocą -jakbym to ja powiedział- naukowego eksperymentu, rodzaju uczucia i emocji oraz jego intensywności. Skonstruował więc emocjonometr. Jak już stworzył emocjonomert to był prawie w domu. Pomijam zabawne historyjki z jego życia kiedy wiekszość jego znajomych przychodziła do niego żeby zbadać sobie poziom energi i uczuć. To znaczy jakie mają kolor i ładunek. Kolor mówił o silnych emocjach. Na przykład ciemna intensywna czerwień pokazywała gniew tkwiący w człowieku jako emocję dominującą. Pomarańcz oznaczał przyjażń, a lekka czerwień lub róż, miłość. Odwiedzały go też dziewczyny z sąsiedztwa żeby dowiedzieć się czy są zakochane, i czasami ciągnęły też ze sobą swoich chłopaków. Drzwi wejściowe od jego domu nie zamykały się wtedy.


Innego dnia stworzył autotłumacza języków. Nie mógł się dogadać z Hansem ani z Mahhomedem i to go tak zezłościło że po rozmowie natychmiast zabrał się do roboty. Jak powiedział pewien polski żyd - mam dwie ojczyzny w jednej tej polskiej jestem żydem a w tej drugiej żydowskiej gojem - Hobo miał czasami podobne odczucia. Jego dziadek był w połowie włochem a w połowie podobno brytyjczykiem. Jakby tego było mało to jego ojciec [ chodzi o ojca dziadka czyli jego pradziadka] zanim osiedlił się w Polsce mieszkał przez pewien czas w USA i budował Nowy Jork i Amerykę. Budował dosłownie. Bo jako inżynier i konstruktor stawiał te ogromne manhatańskie wieżowce. To jeszcze nie koniec bo przodkowie matki Hobo wywodzili sie z kresów i mieli na sto procent jakąś domieszkę białoruskiej i litewskiej krwi. O każdej z ojczyzn wypowiadał się z pewnym dystansem. W Polsce czekał go brak perspektyw i bezrobocie. W Anglii liczyły sie tylko umiejętności zawodowe. Jeżeli nie miałeś kasy nie byłeś w ogóle człowiekiem tylko pracownikiem. Znałeś świetnie język, i miałeś jakieś uprawnienia, na przykład na wózek widłowy lub potrafiłeś prowadzić traktor to było już coś. On jeździł kiedyś traktorem, jednak po niezliczonej wprost ilości wypadków przestał prowadzić pojazdy mechaniczne. To było coś w rodzaju zegarka na rękę. To czyli tłumacz języków. Nie muszę chyba dodawać że swojego wynalazku nie potrafił sprzedać i poza nim nikt nie wiedział o autotłumaczu. A Hobo dyskretnie patrzył na napisy wyświetlające się na jego zegarku i rozumiał o czym rozmawiają ludzie w obcych językach. Chociaż tyle że mu się do czegoś przydał.

Pomiędzy skonstruowaniem emocjonometru [ czyli po prostu sugestonomu ] a zbudowaniem maszyny umysłu miało miejsce dziwne zdarzenie w życiu Hobo. Otóz Hobo położył sie na chwilę żeby odswieżyć swój umysł, jak to on nazywa. Zawsze kiedy był zbyt poruszony lub znużony, albo ospały czy zdenerwowany odswieżał swój umysł - starając się go wyzerować - jak to on mówił. Leżąc zasnął, a właściwie znalazł się w stanie pomiędzy snem i jawą. I wtedy pojawiła się ta dziwna myśl! Że, że...jesteśmy hodowani. O takiej możliwości myślał już nie raz, czytał też także o tym parę razy w internecie. No bo biorąc rzecz na logikę, to dlaczego mamy być na końcu drzewa ewolucji? Może tak samo jesteśmy hodowani jak my hodujemy świnki i inne zwierzęta. I uprawiani tak jak my uprawiamy rośliny w ogrodach i sadach? W tym momencie pojawił mu się w umyśle fragment starego prapolskiego mitu o ŚwietoWicie który zasadził pierwszych ludzi na grządce. W micie ŚwiętoWit miał dobre intencje wobec ludzi. Ale jak jest naprawdę? Może ci którzy nas uprawiają potrzebują do czegoś naszej duszy tak jak my potrzebujemy mięsa zwierząt, jajek, jabłek i krowiego mleka. Więc żywią się naszymi duszami? A Budda wynalazł sposób na uniknięcie bycia zjedzonym, czyli krótko mówiąc wyzwolenie z koliska samsary. Wejścia w inny przestrzenny wymiar i inny poziom egzystencji, w którym ci którzy nas uprawiają nie mają przystępu do naszych dusz i nie mogą ich zjeść. No tak teraz już wiem dlaczego uczniowie Buddy nie chcieli mówić o Bogu. Bóg stworzyciel świata jak go nazywamy to jedno, a jacyś pośrednicy którzy stworzyli ludzi lub bezczelnie wryli się w dzieło stworzenia to dwa. Nazywani przecież w wielu kulturach bogami. Pełno jest takich opisów w starych mitologiach. To wydarzenie jeszcze wzmogło chęc wymyślenia maszyny przez Hobo. Hobo ślęczał nad nią całymi dniami. I co może nie jest bez znaczenia chciał pokazać światu kim jest i na co go stać. Bowiem jego dawni koledzy i w większości [kiedyś] uczniowie podśmiewali sie z niego unikając go, gdy zauważyli go idącego ulicą. Jego dawne dziewczyny nie chciały z nim rozmawiać. Chociaż rozmawiały i dzwoniły do większości jego byłych znajomych. Ludzie z sąsiedztwa uważali go za dziwaka i odszczepieńca. Niestarannie ubrany, ze swoją nieco dziwaczną fryzurą naukowca i włosami w wiecznym nieładzie. Interesujacy sie tym czego większość ludzi nie obchodzi, bo interesuje ich jak bez wysiłku zdobyć więcej pieniędzy lub rzeczy no i oczywiście jeszcze coś wypić. Oraz jak bezstresowo spędzić czas. Nie robiąc w życiu nic. Hobo nie przejmował się tym wcale. Oni też go nie interesowali. Gorzej by było, gdyby czegoś od niego chcieli zawracając mu głowę bzdurami, lub zabierając mu tak cenny przecież czas. I marnotrawić jego energię! Do domu po klatce schodowej wchodził więc szybko, a wychodził energicznym krokiem człowieka zajętego. Tak samo szybko chodził po ulicach miasta. Dobrze do rzeczy. Sen znowu okazał się inspiratorem jego poczynań dziennych. I wynalazł maszynę myśli. Wtedy też zauważył że zwalczanie Pierwszego nie ma sensu dopóki ludzie to kupują. Za plecami Pierwszego czekali już w kolejce inni. Tacy sami jak on albo jeszcze gorsi.
---------------------------------------------------
autor przeprasza ze niewiele pisze o samej "Maszynie", jednak być może wróci do maszyny w kolejnych opowiadaniach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz