wtorek, 17 sierpnia 2010

opowieści Lesa Gridi




Hobo czyta znalezione w bibliotece zapiski, w których jakiś nieznany mu wcześniej człowiek o imieniu Less Gridi opowiada o dawnych czasach i o swoim życiu na Ziemi.

I stało się to czego bałem się najbardziej, i czego panicznie wprost obawiałem się w moich najczarniejszych snach. Kiedyś uśmiechałem się gdy słyszałem rozmowy sąsiadów w windzie, o problemach i z ich starymi czipami. Narzekania emerytów siedzących na ławkach niedaleko drzwi wejściowych przed rozpadającymi się blokami. Lub oczekujących godzinami w poczekalniach przed gabinetami lekarskimi. Musicie wiedzieć że czipy psuły się nagle, w najbardziej nieoczekiwanych dla ciebie miejscach i sytuacjach, kiedy ty bardzo, ale to bardzo tego nie chciałeś. To zimą gdy siarczysty mróz przenikał twoje zmarżnięte ciało aż do szpiku kości, a to w strugach deszczu kiedy ktoś moknąc próbował dostać sie do kamienicy i otworzyć stare ciężkie drzwi. Albo podczas sobotnich zakupów z rodziną kiedy na przykład na ciebie patrzyła żona porównując ciebie jak zwykle z innymi mężczyznami chodzącymi w magazynie wydającym żywność. I dzieci porównujące ciebie z innymi ojcami, z mniejszymi zazwyczaj brzuchami, na dodatek bardziej pewnymi siebie, wysportowanymi i z o wiele większym obwodem klatki piersiowej i muskół bezczelnie prężących sie pod ich krótkimi eleganckimi koszulkami. Ja wiedziałem już chyba od dziecka że wszystkie narzędzia należy szanować i dbać o nie. Wykonywałem więc prawie codziennie wszystkie sprawdzone i nie sprawdzone sposoby konserwacji mojego ukochanego IDika jak go ludzie u nas w Polsce pieszczotliwie nazywali.
Więc najpierw trzymałem długo rekę w miejscu w którym wszczepili mi mojego ukochanego "ajdika" nad rozgrzanym żelazkiem. Lub zaraz po przyjściu z pracy, jeszcze nawet zanim zjadłem obiad, wykonywałem stanie na głowie albo świecę. Co miało poprawić mi krążenie w rękach i następnie w dłoniach, i dzięki temu sprawić że czip będzie służył mi dłużej. Chodziłem też czasami, zazwyczaj w piątki wieczorem, do babek zamawiających i szeptunek jakich w Warszawie w tamtych czasach nie brakowało. Prawie w każdej kamienicy mieszkała jakaś zamawiaczka. One też wiedziały jak właściwie traktować czipa. Czip niestety kosztował, i za wymianę podczas uszkodzenia trzeba było zapłacić. Zgłosiłem się niefortunnie jako jeden z pierwszych. Jeszcze na ochotnika, ponieważ pierwsi którzy przyszli mieli dostać jakieś nagrody, i otrzymałem czipa testowego [ jak zwykle, skończyło sie na kwiatach, uścisnięciu dłoni, czekoladzie i dwóch piwach] Czip testowy, czyli tak zwany prototyp, różnił sie tym od innych czym rózniła się stara dziesięcioletnia Nokia od nowego telkomu. To jeszcze nic, gdy czip odmówił posłuszeństwa i "procesorek" przestawał w nim działać. Gorzej jeśli lit wylał się do organizmu, i rozlał po całym ciele. U nas nie było jeszcze tak żle, [ ponieważ już w marcu kończyły się zazwyczaj środki przynawane na przydział gazu usypiającego] ale to tylko ze wzgledu na biedę. W innych krajach ludzi którym zepsuły się procesory zwyczajnie usypiano. Jeszcze gdzie indziej dla majsterkowiczów, żeby im się nie chciało przypadkiem kombinować, podczas wyciągania spod skóry, zawartość czipa rozlewała się wtedy i trujak prowadził nawet do śmierci. Jednym słowem straszliwy pech! Miałeś kurcze tyle a tyle tysięcy oddechów, i dni roboczych nie wykorzystanych i to nie przechodziło na nikogo z rodziny. Podobno przywłaszczali je sobie pracownicy urzędu.

W niektórych krajach tam gdzie do głosu doszli wrogowie nowego porządku, no nie wszędzie i nie wszyscy, jednak w niektórych krajach dawało sie zaobserwować dziwne szaleństwo. Wszystko co kojarzyło im się z nowym porzadkiem i z masonami, a im kojarzyło się z nimi prawie wszystko, było z dziką wprost agresją niszczone. Niszczyli więc pracowicie zbyt trójkątne góry, podobne do wizerunku na dawnym amerykańskim banknocie. Ścigali też Od-szczepieńców i Wszepieńców, jakby to była ich wina że są tacy. Gorzej, bo ścigano także ludzi wyglądających według opini publiczej podejrzanie. Jeżeli miałeś zbyt długie albo zbyt krótkie włosy, ubierałeś sie nietypowo, mówiłeś zbyt cicho i zachowywałeś nieśmiało. Lub dla odmiany mówiłeś za głośno, ale raczej zbyt cicho. To wtedy mogłeś zostać uznany za Wszczepieńca. Wszczepiaków widziało niewielu, i swoją wiedzę o nich czerpali ludzie zwykle z opowiadań innych. Wiadomo było jedynie że niektórym ludziom władze wszczepiali nowe wirtualne osobowości. Taki gość wchodził w ciało innego człowieka którego osobowość i świadomość po prostu uśmiercano. Był to zazwyczaj agent służb specjalnych któregoś tam, zdaje się że trzeciego albo czwartego stopnia. Szkoda że nie zapytali o to stoików czyli pijaków wystających godzinami na ulicach. Szkoda też że nikt nie wpadł na pomysł żeby zapytać dlaczego ci ludzie tak wytrwale stoją na swoich wartach wpatrując sie w innych, bezmyślnie z pozoru lecz uporczywie gapiąc się w domy, lub obserwując uważnie to co się właśnie wydarza. Robili to bez powodu? Ej, czyżby? Czy mieli w tym jakiś interes? Dobrze więc prawie nic nie wiedzieli o Wszczepiakach a ścigali ich do upadłego i palili na stosach wśród starych biblotecznych książek. Histeria z paleniem Bogu ducha winnych Wszczepiaków przypominała poprzednią a zwiazaną z tak zwanym tropieniem netowych pedofilii. Było to chyba największe oszustwo w historii planety, w jej całych dziejach, a może i nawet galaktyki. Najgrubsze i najbardziej bezczelne, ponieważ "owce" jak je rządzący nazywali, "urodzone przecież do golenia i strzyżenia" były już tak rozmiękczone przez trwającą stulecia obróbkę, a poziom oszóstwa stanowił także przy okazji rodzaj testu, takiej powiedzmy sondy na ile można nimi manipulować. Oj można było nimi manipulować, i to jak! Telewizyjne okienka i radiowe odbiorniki mówiły ludziom co mają robić i jak myśleć. I wmówili głupcom że oni nie robią żadnej cenzury, ale ścigają jedynie netowych pedofili, a ci uwierzyli w to do tego stopnia że każdy posiadający internet lub nawet tylko komputer mógł stać się ofiarą sąsiedzkich samosądów i linczów. Przestraszeni ludzie wynosili więc po kryjomu komputery na śmietnik. Zazwyczaj robili to po ciemku w nocy, tak żeby ich nikt nie widzał.

Niektórzy powariowali do tego stopnia że chcieli zniszczyć słońce i księżyc ponieważ uznali że są to stare masońskie znaki. Nie przyszło im do głowy że słońce i księżyc były wcześniej a znaki powstały dopiero póżniej. Lecz jednak nikt nie odważył się zaprostestować głośno. Prypominali w tym technokratystów [technokreatystów] którzy także chcieli zniszczyć słońce i księżyc i zastąpić je sztucznymi. Ale oni uważali że wszystko co naturalne jest do niczego i że należy w związku z tym zastapić je nowym wytworem myśli ludzkiej. Sztuczne satelity są jak najbardziej w porządku, oświetlają przecież Ziemię z drugiej [aktualnie] ciemnej strony. Choć ludzką myśl przyznać trzeba, też uważali za dosyć wsteczną. No jako coś pośredniego między światem techniki a starym światem natury. Myśl z jednej strony kreowała technikę lecz z drugiej tkwiła jeszcze w starym. Była etapem pośrednim dopóki komputery i maszyny myślowe nie przejęły funkcji ludzkiego mózgu, a technony czyli takie maszynki myśli nie myślały jeszcze za ludzi. Ich cywilizacja z wielkim hukiem upadła podbita przez sąsiadów, lecz współcześni wrogowie słońca nie wiedzieli o tym. Skąd niby mieli wiedzieć jeśli nie czytali książek? I skąd mieli te książki do czytania brać jeśli je wcześniej spalili. I jak je mieli w końcu czytać, przecież nie umieli czytać bo sztuka czytania została prawie zapomniana i zakazana. Żeby umieć czytać trzeba było mieć pozwolenie i mogli to robić jedynie ludzie z wyższych kast. Ludzie z wyższych kast niestety, woleli spędzać czas w inny przyjemniejszy dla nich sposób.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz