wtorek, 17 sierpnia 2010

wojny transhumanistów




-opowiadanie

Pewnego dnia Wielkie Psy i Tłuste Koty po raz kolejny dogadały się ze sobą. Zawsze tak robią kiedy czują że potrzebują wspólnie działać. Pływające jak zwykle pod wodą, i nie lubiące niepotrzebnego rozgłosu Grube Ryby, nie miały nie miały nic przeciw temu. Mało tego, uważały że mogą na tym zarobić jeszcze trochę więcej. Powiem krótko. Zbudowali metro z Krakowa do Katowic, a następnie zrobili drugą nitkę biegnąca z Krakowa aż do centrum Warszawy. Potem nitki podziemnej kolejki miejskiej poszły jeszcze dalej. Podziemna kolej dochodziła aż do Zakopanego na południu, a Trójmiasta i Sopotu na północy. I Szczecina na północnym wschodzie Mogłeś więc podjechać metrem nie wysiadając po drodze ani razu, na przykład na małą wycieczkę w góry lub nad morze, by leżąc wygodnie na plaży powdychać trochę morskiego powietrza, delektując się przychodzącymi od morza zapachami, no i oczywiście jodu. Mogłeś też wyskoczyć potem, kiedy leżnie na piaszczystej plaży znudziło wam się, na zakupy razem z żoną i dziećmi, do wielkich magazynów handlowych urządzonych w ogromnych halach dawnych kopalń. Do tych ogromnych centrów przyjeżdżali na zakupy całymi rodzinami ludzie z Europy a nawet z Azji.Tam kretowisko miast było największe, a przekopane podziemne tunele dochodziły z Katowic aż do Frydka, Opawy i Ostrawy. Złośliwi śmieli się że robotnicy nie wiedzieli kiedy skończyć. Naprawdę było jednak inaczej. Podczas wielkiej wojny sprzęt po wszystkich stronach konfliktu został prawie całkiem zniszczony. Zostały jedynie rakiety i samoloty. Walka toczyła się więc w powietrzu. Wcześniej ogromne spustoszenie czyniły spadające na Ziemię kosmiczne śmieci. Przelatujące przez układ słoneczny komety zostawiały sporo tego dziadostwa za sobą, a trochę tych resztek upadało niestety i na ziemię. Do tego doszedł jeszcze przelot tej dziwnej planety. Katastrofa za katastrofą. I ogromne skażenie atomowe po trzeciej światowej wojnie. Całe miasta schodziły wtedy pod ziemię. Tragedia wcale niestety nie obudziła ludzi. Zamiast zastanawiać się jak zaradzić problemom i pomóc uciekinierom, oni wywoływali konflikt zbrojny za konfliktem. Zupełnie tak jak gdyby instynkt samozagłady gatunku chciał dopełnić reszty i skończyć to czego nie zrobiły katastrofy. Najpierw wybuchały wulkany na północy i południu kontynentu. W Islandi i we Włoszech. Samoloty na długo przestały latać, odpoczywając sobie wygodnie w hangarach. Jednak kiedy pył w końcu opadł, a resztki fruwającej w powietrzu lawy nie niszczyły już silników i ich turbin, maszyny mogły wznieść się znów w powietrze. I zaczęły ostrożnie się wznosić. Najpierw powoli, niby pierwsze ptaki wypuszczone z Arki Noego. Żeby rozeznać teren. Rozpoznać go.

Wtedy też powstał ten dziwny kult wulkanów, wymyślony przez naukowców. O ludzie mówię wam! Czego to można nie wymyśleć! I następnie wmówić to innym. Oni wymyślili że Matka Natura gniewa się na ludzi, a objawia to poprzez wybuchy wulkanów. Zagniewany wulkan wysyła do atmosfery popiół i w ten sposób karze nas za technologiczne ekscesy. Szkoda że ci głupcy przesypiali lekcje historii w szkołach, i nie mają pojęcia jak środowisko niszczyły stare średniowieczne miasta. Jaki smród wydobywał się z nich. W każdym razie powstała ta zwariowana Sekta Wyznawców Wulkanów. W niektórych regionach zachodniej Europy zwanej europostanem lub europostanią, wyznawcy dziwacznego kultu osiągnęli nawet większość. I tam gdzie przeważali, wszelka aktywność technologiczna i przemysłowa aby udobruchać matkę ziemię i wulkany ustała praktycznie do zera. Żyjący tam ludzie cofneli się praktyczne o parę stuleci w rozwoju. Ale wracając do wojny. Kiedy więc prawie cały sprzęt został zniszczony a pozostały jedynie samoloty wojna toczyła sie głównie w powietrzu. I tak to nie miało większego znaczenia bo życie od czasów tych kosmicznych deszczy przeniosło sie głównie do podziemi. Ludzie budowali nowe bloki wchodząc coraz głębiej w ziemię. Wcześniej wykorzystywali podziemne garaże i adaptując je jako mieszkania. Na górze stały takie rozwalające się wraki a
a pod ziemią toczyło się życie. Ludzie tak polubili życie pod ziemią "w studniach" jakby byli do tego stworzeni, a na powierzchnię wychodzili z niechęcią. Jedynie wtedy kiedy naprawdę musieli. Wydrążyli podziemne tunele, zbudowali podziemne sklepy i fabryki, oświetlone sztucznym światłem. No i podziemne kolejki. W jednym ze śląskich miast wybudowano wieżowiec sięgający sto pięter w głąb ziemi. Czasy kiedy ludzie chwalili sie wysokością wieżowców minęły, teraz chwalili się na ile budowle sięgały w głąb ziemii. Nazwali go Król Piastowicz Pierwszy. Na cześć jednej ze śląskich drużyn piłkarskich. Pod ziemią było także cieplej niż na powierzchni. Gdy tam panowały zimne temperatury pod ziemią było cieplej, i dla odmiany chłodniej niż w upalne letnie dni. Klimat na Ziemi, od czasów przelotów tych dziwacznych komet bardzo się zmienił [ na innych planetach też, a nawet jeszcze bardziej]. Do tego stopnia że po katastrofie klimat na Wenus gdzie przeniosło się na początku niewielu smiałków uchodził za bardziej umiarkowany od ziemskiego. Ludzie latali tam chętnie na wczasy aby delektować sie Wenusjańskim czystym powietrzem i pięknymi Wenusjańskimi krajobrazami. Lecz niektórzy uparci osiedleńcy, mieszkali tam na stałe tworząc małe społeczności.

Oprócz Ziemi, i Księżyca -na którym wybudowano z jakiegoś przezroczystego tworzywa ogromnych rozmiarów kopułę i pod nią mieszkali ludzie oddychając pompowanym do niej sztucznym lecz strawnym dla ludzi powietrzem- no i oczywiście Wenus, przez ziemian zamieszkane były także małe krążące wokół słońca satelity. Czyli stare statki kosmiczne, porzucone, a dokładnie podrzucone przez "obcych" Nie potrzebowali już ich obcy bo były dosyć stare, i nie wiedzieli co z nimi zrobić, więc porzucili je w Układzie Słonecznym traktując go jako śmietnisko galaktyki. Jednak przydały się, bo w niektórych statkach mieszkało nawet po kilka setek ludzi. Żyli normalnie a kiedy dochody pozwalały wybierali się mniejszymi kosmolotami na wycieczkę na Wenus, Ziemię albo Księżyc czy inne stalelity. Największy porzucony przez obcych obiekt miał prawie wielkość Księżyca. Obcy wydrążyli go w środku eksploatując kopaliny, a potem może chcieli uczynić z niego jakąś swoją bazę przeładunkową. Po drodze doszli jednak do wniosku że się im to nie opłaca i zostawili pustą planetkę pomiędzy Ziemią a Wenus. Mieszkało tam prawie sto tysięcy ludzi! Na samym początku istnienia koloni, bo potem ich liczba wzrosła do miliona. Pozostawiony przez obcych sprzęt wykorzystywali ludzie do pracy, a że technologia obcych była bardziej zaawansowana od ziemskiej to i towary produkowane przez nich były dosyć nowoczesne i drogie, a oni żyli sobie całkiem nieżle. Kwitła także turystyka. Skorupę pierwsi osiedleńcy nazwali Pradła Nowe. Dlaczego? Chyba dlatego że pierwszy człowiek który stanął na jej powierzchni nazywał się Dobrogniew Pradło i pochodził z Kutna albo Koluszek. Na skorupie dominował język polski, oprócz tego był w użytku chiński i włoski, chociaż sporo mieszkańców pochodziło także z Indii i ameryki południowej. Największe miasto Pradła, Dewanna, liczyło sobie pięćset pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców.
Kto pierwszy uciekał do podziemi, lub na Wenus, Księżyc, albo Pradło i do porzuconych starych statków kosmicznych. Emigrowali ci którym na Ziemi nie było najłatwiej. Ludzie z krajów w których było duże bezrobocie lub przeludnienie. Bezrobotni i ci którzy uważani byli za margines kulturowy pierwsi zakładali kolonie i ustallali na nich nowe prawa. Więc sytuacja odwróciła się. Na satelitach jak je czasami ziemianie nazywali zwyciężył wolnościowy transhumanizm. I Satelity stały się pewnego dnia całkiem niezależne od Ziemi. Potwierdziła to Pierwsza Wojna Planetarna podczas której w stronę satelit wystrzelono z Ziemi kilka rakiet, i nastepnie w odwecie z Księżyca wystrzelono rakiety w stronę Ziemi. Oczywiście żadna z rakiet nie osiągnęła celu, lecz w kosekwencji niezależność Satelit uznana została przez Ziemian. Inaczej było już podczas II Wojny kiedy to po obu stronach stanęły znaczniejsze siły. Mieszkańcy satelit byli jak wspomniałem wyznawcami wolnościowego transhumanizmu, a że podejrzewali ziemskie imperia o agresję i chęć ekspansji dzięki różnego rodzaju sztuczkom, rozmnożyli się bardzo. Wystarczy wspomnieć że przeciętna mieszkanka satelit podczas porodu rodziła zwykle czwórkę dzieci. Pięcio i sześcioraczki nie były wcale czymś nadzwyczajnym! W tej sytacji jednym z najważniejszych zajęć mieszkańców satelit było wychowanie dzieci. I tak większość roboty wykonywały za nich automaty. Ziemianie kiedy przybywali pierwszy raz do Satelit na początku dziwili się widząc rodziny złożone z szesnastu, dwudziestu lub nawet większej ilości osób.
Ta przewaga nad ziemianami objawiała się nie tylko w przyroście naturalnym ale i w innych dziedzinach życia. Jako że byli wyznawcami wolnościowego transhumanizmu używali przeróżnych metod mogących poprawić ich inteligencję, siłę fizyczną, samopoczucie i zdrowie. Na początku zdziwienie ziemian budziła już ich molekularna kuchnia. Kuchnia satelit zrywala bowiem całkiem z ziemskimi przyzwyczajeniami. Jeśli szukałeś w niej ziemniaków albo chleba to mogłeś się poczuć zawiedziony. Kuchnia satelitarian opierała się głównie na sokach owocowych i warzywnych, minerałach, i przeróżnych związkach metali. Podobnie było z nawykami. Mieszkańcy satelit nie leżeli godzinami przed tvi, wpatrując się bezmyślnie w ekran. Oczywiście oglądali wiadomości w telplanie, ale więcej czasu spędzali w internecie. Nie było tam ogromnych portali prasowych ale raczej fora, i w związku z tym ich internet przypominał bardziej dawny ziemski telefon z pierwszej połowy dwudziestego wieku. W ogóle ich życie było całkiem inaczej ułożone od ziemskiego. Dominował osąd użyteczności. Jeśli błękitne szyby dobrze działały na psychikę gospodarzy to instalowali je sobie w domach. Podobnie oświetlenie. Generalnie wszystkie osiągnięcia nauki i techniki zarówno Satelitarnej jak i ziemskiej brane były pod uwagę.

Wojna transhumanistów

Czasami nic bardziej się nawzajem nie nienawidzi niż dwie podobne do siebie rzeczy lub idee. Kiedyś wzorcowym tego przykładem była na Ziemi wojna dwu heglowskich tyranii, które w pewnym momencie rzuciły się sobie do gardeł. Tu najwiekszą niechęć do siebie żywiły Socjalistyczna Republika Ludowej Transhumani i wolnościowi transhumaniści z satelit. Dla tych ostatnich socjalizm transhumanów był zaprzeczeniem ideii prawdziwego wolnościowego transhumanizmu, a dla pierwszych ten drugi wielkim zagrożeniem ponieważ ideii transhumanizmu używali jedynie do tego by bardziej jeszcze kontrolować swoich poddanych. Podzielili ludzi na grupy przydzielając im stosownie do zaszeregowania litery i cyfry. Stosownie do ich przydatności w procesie produkcyjnym. Inni nazywali to rasizmem pracowniczym. Oczywiście to wszystko było dla dobra ludu pracowniczego. To jak i ich chora idea.
Zapanował więc rasizm pracowniczy. Niezdolnych do wydajnej pracy likwidowano potajemnie pod pozorem wysyłania do domów opieki. Na głównych placach rozpadających się miast stały dumnie pomniki Lenina, Marxa, Engelsa i Darwina z maksymami w rodzaju

niech umacnia się socjalizm transhumanistyczny, w trosce o dobro mrówczego pracowniczego ludu i idei wielkiego kosmicznego mrowiska.

Zwykle podczas wolnego dnia, a zdarzały się nawet i takie, pracownicy spędzani byli pod pomniki gdzie musieli się modlić, oraz składać kwiaty i dziękczynne akty "prorokom". Modlitwom przewodzili przodownicy pracy a nad wszystkim czuwał najwyższy "Top Banana" stojąc z notesem w dłoni nieco z boku pomników i przypatrując się uważnie zgromadzonym. Oczywiście nazywanie przez nich swojego szefa "Top Banana" było co najmniej nie na miejscu. Na koniec uroczystości TB wykrzykiwał - złóżcie dzieciaki mrówczaki dziękczynne ofiary twórcom wielkiej idei - i pracownicy posłusznie podchodząc po kolei pod pomniki idoli składali pokłon przed "ojcami założycielami" soclandii. Socjalistycznej transhumani nienawidzili jeszcze bardziej jej sąsiedzi z wolnorynkowych komun. Tak zwani wolnorynkowi komuniści. Z nimi także soctransi toczyli wojny. Wojny z Satelitami toczyły się na ich terytorium, bo niby jak mieli by się dostać na satelity kiedy nie mieli nawet kosmicznych rakiet? Ba! Oni nie mieli nawet pożądnych samolotów. Zaledwie jeden stary rozklekotany i ledwo dyszący śmigłowiec, którym podróżowali dostojnicy po osadach coraz mniejszego państewka składając wizyty gospodarskie w pracolandiach. Pracolandię czyli zakłady pracy z przybudówkami zwanymi także mrowiskami, w których mieszkali zatrudnieni w nich ludzie. Zresztą dzieki temu że większość kraju już została odbita z rąk soc transów podróżować nie musieli za wiele.
To jednak jeszcze nie wszystko, bo na większości terytorium środkowego zachodu graniczącego prawie z socami trwały konflikty religijno etniczne pomiędzy arabskojęzyczną ludnością chrześcijańską i niemieckojęzyczną ludnością wyznania islamskiego. Jedni i drudzy usiłowali narzucić innym swój język, religię i obyczaje.

Kiedy Hobo przyleciał satelit, po wielu latach na ziemię nie spodobało mu się to*.Wiele rzeczy mu się na naszej planetce podobało. Sczególnie zaś polubił podziemne metro i miasta w starych nieczynnych kopalniach węgla. Zwiedzał je co najmniej przez kilka dni. Na początku Brzeszcze, Lubiąż i Chrzanów, potem Jaworzno, Rybnik i następnie Racibórz. Na koniec przyszła kolej na ogromny wieżowiec w Gliwicach. Jeżdził także kolejką do Zakopanego i Sopotu. W kolejce, będącej przecież tak naprawde metrem, przerobili kilka wagonów na sypialne. I jadąc z Zakopanego do Sopotu mogłeś całą drogę wygodnie przespać. W Zakopanym wywiercili otwór w samym środku góry, zdaje się że Gubałówki albo Giewontu, i windą w kilka sekund wjeżdażałeś na jego szczyt. Hobo wjechał windą na szczyt góry i podziwiał piękne widoki. Potem kolejką linową zjechał na dół. Nikt go tu nie poznał lub nie pamiętał. Może nawet o nim prawie nikt nie wiedział. Na Ziemi nie stał się sławny, a wiele już lat temu wyjechał na Satelity i tam się osiedlił. W Sopocie dla odmiany kolejak zajeżdżał prawie nad samo morze. Wysiadałeś i do mola albo na plażę miałeś zaledwie sto metrów. Jego misja na Ziemi dobiegała końca. Soc transi mieli pod sobą zaledwie kilka małych gmin i ich dni były policzone. Wyzwalane przez partyzantów tereny przyłączały się do Satelit. Walka trwała krótko i toczyła się oprócz partyzantki wspieranej biotronami walczącymi po stronie satelit i wolności a blaszakami, de fakto krzyżówkami ludzi i zwierząt z robotami. Transsoce tak przerobili pod koniec wojny wielu swoich poddanych pod kątem ich przydatności dla rządzących kast że bardziej stawali się robotami i maszynami niż istotami ludzkimi. Były więc maszynoidy ludzkie produkowane i modyfikowane do walki albo do pracy czy też do pilnowania "owczarni". Owczarze czyli strażnicy nie byli pasterzami, ale pilnowali jedynie dla nich trzodę pracowniczą nazywaną przez nich w ich żargonie "pracakami". Niestety, a może na szczęscie niewiele im to pomogło. Armia soctransów nie miała żadnych motywacji do walki, choć na początku była czterokrotnie liczniejsza, bardzo szybko poddawała sie i przechodziła na stronę przeciwnika.
Do Satelit przyłączały sie także kolejne miasta. Pierwsza była Łódż, następnie Skarżysko, Delhi i Szanghaj. Hobo widząc że nie ma nic do zrobienia na Ziemi, a jego misja została wypełniona odleciał pierwszym kosmolotem na Satelity. Wracał do siebie, do domu.
---------------------
*nikt prawie nie wiedział że Dobrognie Pradło to jego pseudonim, i że to on właśnie przybył na skorupę pierwszy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz