wtorek, 17 sierpnia 2010

na pomoc Cyfronii

opowiadanie



To było w ponurych czasach kiedy na planecie wprowadzono tak zwaną własność intelektualną. Wkrótce opatentowano alfabet oraz cyfry. Za każde użytkowanie alfabetu kazano sobie płacić i to słono. Czytających i piszących ubywało więc z każdym dniem. Najpierw upadły dzienniki. Wszystkie tytuły prasowe poleciały na łeb na szyję. Poleciały na złamanie karku. Poleciały też wszystkie banki. Potem upadły, tak gorliwie zachwalające prawa patentowe i tak zwaną własność intelektualną stacje telewizyjne i rozgłośnie radiowe. Jednak nie dało to nic do myślenia grupie biznesowej stojącej za projektem. Oni szli za ciosem, i chcieli iść jeszcze dalej. Ogłosili patent na słowa wymiawane przez ludzi. Od tego dnia publiczne rozmowy stały się niestety niemożliwe. Ci bardziej rozgarnięci porozumiewali się pomiędzy sobą za pomocą znaków.
Na innej z planet zgłosili patent na geny i taki patent, co szokujące otrzymali. Stali się więc dysponentami całego materiału genetycznego na planecie i nie tylko że mogli dowolnie modyfikować go, to jeszcze wydawali koncesje na prawo do uprawy roślin. Oczywiście oni decydowali jaki typ nasion otrzymasz. I czego się bardzo obawiali mieszkańcy planety, naturalne stało się nielegalne. Jako rzekomo szkodliwe dla zdrowia, bo nieprzebadane i będące nosicielami bakterii.




Hobo postanowił tam polecieć, na wezwanie przerażonych mieszkańców -jego znajomych z którymi korespondował na jednym z galaktycznych for poświęconych nauce i wynalazkom. Pewnego dnia kontakt z planetą urwał się całkiem . Razem z nim na uratowanie ginącej planety polecieć chciał też Hooded i jak się o tym od niego dowiedziała także i Ilija. - Beze mnie nie polecisz - powiedziała urażona, kiedy rozmawiali o tym pewnego dnia, w swojej nowej, niedawno wyremontowanej kuchni - nie ma mowy, wybij to sobie Hooded z głowy - Nie było rady i Hooded musiał się zgodzić. Chociaż obawiał się o nią, bo misja wydawała mu się niebezpieczna. Zabrali także ze sobą swoją trzyletnią córeczkę i starszego o cztery lata syna. Oboje urodzili się już na satelitach. Byli dziećmi satelit. Hobo zabrał swoje dwa śnieżnonobiałe błekitnookie psy i kota. Dołaczyło też do nich jeszcze kilka osób, a dokładniej jakieś parę setek. W tym między innymi dwie byłe mieszkanki komunistycznego matriarchatu nawrócone na wolnościowy transhumanizm. Jedna z pięknymi pomarańczowymi oczami, złotymi włosami i hipnotyzującym niebieskim odcieniem skóry która tak bardzo podobała się Hobo, a do czego on nie chciał sie przyznać [chyba się nawet w niej chłopak zabujał]. I nawet paru byłych patrialchanych komunistów. Zapomniałem napisać lecz w końcowej fazie rozwoju patriarchalnego komunistyczne władze tak bardzo brzydziły się kobietami, i wszystkim co kojarzy sie z żeńskością że wymawianie słów posiadających żeńskie końcówki stało sie tam zakazane. Patrzenie na księżyc stało sie także zakazane, a w związku z tym wychodzenie z domu nocą, dokładniej opuszczanie miejsca zakwaterowania. I nie zasłanianie okien, co było karane mandatami. Dlaczego? Ponieważ w jakiejś książce przeczytali że na Ziemi księżyc kojarzy się z elementem żeńskim. Najbardziej zaś wstydzili sie wypowiadać słowo "laptop" i z tego też względu laptopy nie były u nich używane, a w faktoryjnych sklepach nie można było niestety kupić laptopów. Tu muszę wyjaśnić. Jak to w komunizmie bywa w pewnym momencie "rozwoju dziejowego" zaczynają się pojawiać przeróżne furtki umilające i ułatwiające życie dostojnikom i funkcjonariuszom systemu, więc niektórzy z dygnitarzy posiadali laptopy i używali je ale zwykle w domach. Natomiast uwielbiali mnichów z wyspy Athos. Do tego stopnia że swoją stolicę na kilka lat przed inwazją matriarchanek nazwali Athos na cześc greckich ascetów. Nie pomogło im to bo zostali haniebnie pokonani. Jako największą karę matriarchanki wyznaczyły im stałą obecność wyobrażeń kobiecych na placach miast i ulicach, następnie przyjęcie przez nich żeńskich imion, i przymus używania podczas rozmów słów wyłącznie z żeńskimi końcówkami. Oprócz tego musieli jeszcze pracować w kopalniach srebra, a srebro przecież jest związane z żeńską energią, tak jak złoto z męską. Pracowali w tych podziemnych kolpniach srebra dopóki nie wyrzekli się swoich komunisycznych poglądów. Matriarchanki były niestety bardzo wojownicze i kiedy po Wielkiej Debacie -do udziału w której zmuszono także Hobo- przeszły na wolnościowy transhumanizm, stały sie jednym z ochotniczych trzonów satelitarnej armii, nie tylko te które po przegranej wojnie przebywały w niewoli lecz także i pozostałe na planecie. Przy okazji: sprawa z "genami komunizmu" okazała sie jednak bujana Dobrze więc wzięli ze sobą spory zapas żywności satelitaranej [opartej na kuchni molekularnej] i cały arsenał pożadnej broni. Od starych dobrych sztyletów, szabel i mieczy, po broń laserową i paralizatory magnetyczne.


Społeczeństwo sklonowane.
Dziwna to była planeta. Po odkryciu kodu genetycznego rozwój ludzi w państwach komunistycznych i generalnie totalitarnych z jednej strony, a z drugiej kapitalistycznych, w miarę wolnorynkowych, jednak dążących do dyktaury zaczął przebiegać dość odmiennie. Jeszcze inaczej w krajach trzeciego, czwartego i piątego świata. Jednak tym co się działo w slamsach rozpadających się miast "cyfronii" nikt się specjalnie nie interesował. W państwach bogatych cieszących sie wolnym rynkiem i reklamą kobiety zamawiały sobie w firmach medycznych dziecko. To znaczy wybierały kolor oczu, włosów, i figurę. Pełno więc było na ulicach miast matek spacerujących ze swoimi małymi lalkami Barbi i chlopcami Kenami. Mogłeś zobaczyć całe ulice zapełnione Kenami i lalkami Barbi. Sztuczne i śmieszne powiecie. Zgoda, jednak taki rodzaj działania zakładał wolną wolę i wolny wybór matek a czasami i ojców. Choć katalogi jakich pełno było we wszystkich sklepach i mieszkaniach, no i reklamy powiedzmy sobie szczerze miały spory wpływ na rodziców ale zawsze wolna wola -chociaż może subiektywna- rodziców decydowała o zakupie dziecka. Owszem zdarzały sie idotyzmy. Szedłeś ulicą i widziałeś same znajome twarze. Najbardziej przystojnych facetów i najładniejsze kobiety. Mdliło cię nie raz wtedy i to mocno. Tak mocno że niektórzy marzyli o surowych twarzach robociarzy z komunistycznych despotii. Jednak tam żyć nie chcieli. W komunistycznych despotiach to państwo i jego funkcjonariusze decydowali o "społecznych potrzebach", ile dzieci potrzebuje do produkcji partia, i kto je może posiadać. Znaczy jakie dziecko mają wychować i z jakim przeznaczeniem społecznym. najwięcej jednak potrzebowali robotów i strażników. Zawody i funkcje społeczne w komunistycznych despotiach były bowiem zawyczaj dziedziczone. No to jak na przykład oglądałeś w telewizji film którego akcja toczyła się w despocji to prawie wszyscy byli tacy sami. Zmęczeni, lekko ociężali umysłowo, powolni w ruchach, i o kanciastych, lub okrągłych sylwetkach. Czasami despotia której groził całkowity krach gospodarczy transformowała się, czyli przebierała, i wtedy przynajmniej dla złapania oddechu pozwalali ludziom na trochę więcej. Dopóki nie przejęli trochę nowych technoogi i nie zmodernizowali gospodarki. Ludzie tam mieli wtedy odrobinę więcej do powiedzenia w sposobie wybierania przyszłości dzieci. I nawet nie musieli posiadać kartek na dzieci wydawanych przez urzędników państwowych. Oczywiście jeśli tych dzieci nie bylo więcej niż dwójka.
Tak było do czasu kiedy nie zwyciężyła tak zwana własność intelektualna i właściciele patentu nie zyskali monopolu w prawach do kreowania ludzi i dawania koncesji/pozwlenia na rodzenie/produkowanie dzieci. Nie ważne w sposób naturany co się jeszcze czasami zdażało lub w sposób nowoczesny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz