środa, 28 lipca 2010

Ile jest imion Boga? Kroniki cd.

Zeszedł znowu do swojej piwnicy, a z drzwi wiodących do niej dawno już zdjął napis: “Jaskinia Filozofów”, -bo czasami czuł się tak mały, głupi i zły że ten napis wydawał mu się kpiną, jeśli nie szyderstwem wobec czystej i wziosłej myśli ludzkiej, mającej przeciez prowadzić nas na wyżyny życia. Bo jakby się dajmy na to nagle pojawił przed nim Sokrates kiedy on by szedł ulicą wracając z zakupami ze sklepu do domu, trzymając w dłoni wypchaną reklamówkę, albo przechodził z łazienki do kuchni idąc korytarzem swojego domu, i ten Sokrates stanął przed nim zastępując mu drogę i zapytał, czy jego myśli i słowa są prawdziwe, ale tak naprawdę prawdziwe prawdziwe, i czy służą po drugie dobru, to miałby całą chmarę wątpliwości, i stałby tak oniemiały niby samotne pozbawione liści drzewo wśród stada wron i kruków gdzieś na jesiennym szarym i ponurym o tej porze roku polu, bojąc się że w tym stanie zobhaczy go żona albo dzieci, ten Sokrates i pozostawił by go tak samego samiuśkiego, otoczonęgo, żeby nie powiedzieć spowitego albo osnutego osnutego niby we mgle, w tej chmurze wątpliwoiści i niewiedzy, spod której wydobywały by się jakby jedynie myśli powtarzane przez niego w nieskończość, NIE WIEM, NIE WIEM, NIE WIEM, wyrzucane razem z wydechem tak wulkan jak wyrzuca z siebie co jakiś czas lawę albo gazy, tyle że rytmicznie . I do tego wstyd, bo czy on jest człowiekiem dorosłym jeśli być może nie życje w zgodzie z zasadami które przecież wyznaje, i w zgodzie prawdą którą zna? I co będzie jeśli go ktoś w tym stanie zobaczy.Na pomalowanych czerwoną farbą drzwiach pozostał więc jaśniejszy jakby wyblakły prostokąt,,a on nie zawłaszczał już sobie tak buńczucznie zowiązującej nazwy filozofa. Zrozumiał w końcu że człowiek kierowany przez instynkty i emocje nie może tak siebe nazywać, bo to jest wtedy jedynie jego maską, być może nawet kolejną, a pod którą kryła się jeszcze inna jakiej istnienia nawet nie przeczuwał..

W dzieciństwie wręcz chorobliwie wstydliwy i nieśmiały, wyśmiewany przez rówieśników jak i starszych, chłopak zamknął się w sobie i przestał prawie w ogóle rozmawiać z ludźmi. A że był zbyt łagodny i chorobliwie wręcz dobry, nie potrafił bronić się ponieważ nie chciał krzywdzić swoich przeciwników ani ich ranić. On grubas z ciężką ręką, mogąc zmiażdżyć bez trudu szyderców odchodził na bok aby ich nie ranić podczas “prób obrony koniecznej” i nie zadawać im cierpień Ale taki był Bebe.
jak Jezus wśród szyderców “Jezus wśród szyderców”. Tak nazwał stan i sytuacje jaka była udziałem w tamtych latach dzieciństwa i wczesnej młodości. Poobijany i poraniony na duszy, długo nie mógł znaleźć dla siebie miejsca w życiu. A że był jak stara piłka lub jabłko pełne sińców starał się przebywać w strefie cienia. Cień i mrok dawały mu bezpieczeństwo i ochronę przed złem ludzi. Kiedyś matka , bez wiedzy ojca kupiła mu psa, i wtedy wszystko się zmieniło. Na początku panicznie bał się wychodzić z nim na spacery, ponieważ uważał że liczba sińców i ran jakie przyjąć mogłaby jeszcze jego dusza od napotykanych ludzi, jest ograniczona, a on więcej urazów i szyderstw nie zniesie.Nie ma na to siły. Już nie.
Ale pomimo chorobliwych i obsesyjnych wręcz lęków zaczął jednak wychodzić na spacery ze swoim psem. Na początku wieczorem, gdy za oknami zapadał zmierzch, -wtedy Bebe wymykał się chyłkiem i spacerował przed blokiem razem z nim, aby nie być przez nikogo nie zauważonym, i nie patrzeć w te pełne szyderstwa oczy złoczyńców. Szyderstwo płynące z oczu złych ludzi bolało go najbardziej,
I sprawiało największe cierpienia. Kim ja jestem myślał, że się tak ze mnie śmieją, i kim są ci źli, którzy z ranienia i zadawania bólu odczuwają radość, przecież to są zwykli, zwyczajni ludzie.. Może nawet budują swoją siłę krzywdząc i zadając ból innym istotom, i stąd czerpią energię psychiczną A jego rolą jest nie dać się im zniszczyć. Wygrać z nimi. I jako inteligentne dziecko poszedł natychmiast za tropem.

Wymyślał także dla siebie specjalne formy obrony i leczenia rozbitej "na atomy" duszy. Kiedy znalazł stare oprawione w świetne rzeżbione ramy rozbite lustr,o leżące na strychu postanowił je naprawić,. Ale nie tak zwyczajnie naprawić, ale z procesu naprawiania uczynić rodzaj klejenia i łączenia swojej nieszczęśliwej i rozbitej duszy. Potem gdy naprawił lustro i faktycznie poczuł się lepiej, zabrał się za szycie i krawiectwo. Szył niby mu potrzebny mu materiał, a w gruncie rzeczy cały czas wyobrażał sobie że zszywa swoją rozkawałkowaną duszę. Później dowiedział się ze w starej tradycji tybetańskiego bonu istnieją praktyki “zszywania” i “łączenia duszy”. Jego umysł stawał się coraz bardziej elastyczny. Kleił na przykład kawałki skóry w jedną całość symbolizującej jego totalność. A następnie gdy coś mu nie pasowało rozbijał, czyli rozrywał albo raczej rozcinał na kawałki kiedy coś z nim i z procesami zachodzącymi w jego psychice były nie w porządku, i łączył je następnie z powrotem. Dzięki “duchowemu krawiectwu”, przełamał chorobę i skończył studia na miejscowym uniwersytecie. Potem założył rodzinę, a za zarobione przez siebie pieniądze kupił piękny dom z ogrodem na przedmieściach. Wszystko układało mu się doskonale, a czasami gdy widział swoich dawnych prześladowców, stoczonych na samo dno pijaków i małych ze złości pomarszczonych chorych ludzi, odwracał głowę i nie patrzył na nich.

Ale jedna rzecz mu nie dawało spokoju.
Mianowicie każda z trzech wersji istnienia świata jaką dopuszczał była możliwa i prawdopodobna.
Wizja chrześcijańska, z Bogiem jako stwórcą wszechświata, następnie Buddyjska wersja przyczyny i skutku, oraz pogańska oparta na prapolskich wierzeniach i mitach. Mało tego, on na swój sposób wierzył we wszystkie trzy, jeśli nie kolidowały ze sobą. Wziął więc mały różowy balon leżący gdzieś w rogu pokoju, i bezmyślnie zaczął wydzielać z niego małe alternatywne baloniki okręcając je wokół własnej osi. W ten sposób na jednym dużym jak gdyby" balonie ojcu" stworzył kilka mniejszych baloników dzieci. W jednym mieścił się świat Niebiańskiej Doskonałej Krainy Dełaczien, miejsca pełnego szczęśliwości i radości. W innym znów świat Boga Stwórcy. Siedząca na jego kolanach córeczka Rita, patrząc mu w oczy uśmiechała się do niego. Światy te pączkowały z siebie dalej i oddalały się nieuchronnie od siebie, -sprawiając że powrót i przejście do innego stawał się możliwy ale trudny. Jak połączyć te światy ze sobą myślał. Po prostu należy nałożyć na nie jakiś kryształ, na przykład gwiazdę, a wtedy jego model stawał się jedną połączoną ze sobą całością. Jak ją w myślach nazwał “Jednią Doskonałą”

Gdy wrócił do pokoju na górę patrzył jak w ogrodzie bawią się ich dzieci. Odchodziły od siebie to znowu na powrót spotykały biorąc się za ręce i tworząc figurę w kształcie gwiazdy.Wtedy zrozumiał wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz