środa, 28 lipca 2010

opowwiadania futurystyczne -suport "Kronik"

Było już dobrze po północy, a Arysto zamiast spać, jak zwykle przeglądał portale internetowe. I nie wiadomo kiedy znalazł się na stronie amerykańskiego lotka, nie nic nie wygrał, ale kiedy zajrzał do poczty znalazł list od easy-jetu . W liście tanie linie kosmiczne informowały go że wygrał talon w wysokości trzech tysięcy dolarów które może przeznaczyć na loty ich liniami i [lub] hotele. Rano już był spakowany i jechał autostopem w kierunku Szczecina, trzymając pod pachą "Ducha Praw" Monteskiusza. Najpierw zabrał go kierowca tira, jakiś miły chłopak po trzydziestce, z którym dojechał aż do Gorzowa, a dalej jakimś starym rozpadającym się czerwonym fiatem dojechał prawie na miejsce. Chłopak wysadził go niedaleko lotniska.
Pierwszy kosmolot easy-jetu miał wieczorem. Swoje wrażenia z kosmicznej wycieczki po planetach naszej galaktyki opisał w formie reportaży w swoim nieśmiertelnym zeszycie. Jedne mają charakter politycznej satyry, inne znowu są bliższe reportażowi z niemałą dawką antyutopii. Autor pomagał mu jedynie przy wymyślaniu tytułów. Aha, byłbym zapomniał, mała uwaga: zaglądał także na ziemię, ale gdyby w kraju w którym żyje panowała większa wolność słowa, nazwy planet oraz państw podane być może zostałyby czytelnikom w wersji zupełnie innej.


Stary rozklekotany kosmolot leciał na kolejną planetę, a Arysto wraz z pozostałymi pasażerami siedział w wielkiej sali oglądając kosmiczną telwizję. Arysto, oprócz tego miał w uszach zatknięte słuchawki, i słuchał wiadomości w dziennikach radiowych kosmicznego "planet-netu", patrząc jednocześnie na migające obrazki na wielkim ekranie umieszczonym na jednej ze scian pomieszczenia. Program był co tu dużo mówić beznadziejny. I atk a przykład, radiowy spiker mówił że prezydent pewnego państwa nie chce podpisać miedzyplanetarnego traktatu wymawiając się że ten jest martwy, ponieważ władze jednego z państw-planet nieopatrznie poddały pod referendum jego ratyfikację, a obywatele żadnego traktatu nie chcieli. Jednak w kraju którego prezydent nie chciał go podpisać, spekulowano co można by uzyskać za jego ratyfikację. Ożywieni dziennikarze i politycy spekulowali na ten temat, i tak na przykład jeden z nich rzucił propozycję aby za traktat uzyskać dotacje dla „państwowych”* stoczni i kosmodromów z kieszeni podatnika planet . W przeciwnym bowiem razie istnieje niebezpieczeństwo że stocznie zostaną sprywatyzowane i staną się dochodowe, co wydawać się mogło szczególnie podejrzane a nawet niebezpiczne. Potem słuchał starego przeboju Patti Smith, Kimbery. Piosenka, bardzo piekna, a piosenarka śpiewała o wielkiej katastrofie kosmicznej, i nie wiedzieć czemu puszczana była prawie na okrągło w każdym kosmolocie.
Prawie śpiąc próbował jeszcze dokonać analizy Nibolandi, i charakterystyki zamieszkującej jej ludzi, zastanawiał też się jakby to zrobili Arystoteles i Monteskusz. Jednego był całkowicie pewien –nie chciałby mieszkać w Nibylandzie, tej śmiesznej i oderwanej od życia przedziwnej krainie, podobnie jak i zapewne nie chcieli by na niej żyć wspomniani przed chwilą Monteskiusz i Arystoteles.

Nie miał pojęcia ile spał, a gdy się obudził zobaczył wpadające przez luki kosmolotu przyjemne pomarańczowe światło planety na której mieli za chwilę wylądować. Dopił resztkę kawy, do kieszeni włożył swój mały nieodłączny zeszycik z okładką w zieloną kratkę, a do małego czarnego plecaczka butelkę soku i dyktafon. Kosmolot właśnie wylądował, a on kierował się do wyjścia słuchając w słuchawkach piosenek Amy Winehouse. Po drodze minęły go dwie miłe, sympatyczne dziewczyny, zajmujące miejsca w kosmolocie niedaleko niego. Jedna z nich, starsza trzydziestolatka z pomarańczową karnacją skóry miała już pierwsze zmarszczki na twarzy, druga młodsza emerytowana pracownica linii kosmicznych z błękitnym odcieniem twarzy i włosami w kolorze złota, miała lat sto dwadzieścia. Starsza choć kuzynka młodszej karnację swojej skóry zawdzięczała pewnemu barwnikowi obecnemu w wodzie i powietrzu planety.
Dziewczyny z ożywieniem komentowały audycję radiową kosmicznego planetNetu. I jedna przekonywała drugą

-Niestety, moja druga kuzynko, to nie jest żaden ponury żart, istniała tak naprawdę w kosmosie własność „państwowa”, polegająca na tym że profity i zyski czerpali z niej rządzący, a podatki na jej utrzymanie musiała łożyć jak ją nazwał Arysto, ludność niewolna, to znaczy podatnicy, poddali woli swoich panów. Państwowe przedsiębiorstwa prawie nigdy nie przynosiły dochodu, ale mogły generować nieskończoną wprost liczbę świetnie płatnych posad dla rodzin polityków, ich kuzynów, przyjaciół , oraz kochanek, a także polityków którzy byli obecnie poza sejmem... na których nie robili praktycznie nic....
-ależ wcale nie twierdzę że tak nie mogło być moja miła, przecież archeologia polityczna, a jak się to teraz modnie nazywa astropolityka odkrywała takie barbarzyńskie i dzikie systemy na niejednej z planet-
-i wiekszośc badaczy kosmosu uważa że to wpływ fal jakie emitują czarne dziury wpływając na zaburzenia percepcji mieszkanców planet-
-no bo wiesz...
I rozmawiały tak że sobą aż Arysto w końcu przestał je słuchać, a zamiast tego zaczął myśleć w jaki sposób mógłby je bliżej poznać, i znawiązać znajomośc z ciekawymi dziewczynami z inej planety. Niestety nie znalazł żadnego sposobu, i w pewnym momencie
wyszedł prawie na początek wycieczki wyprzedzając innych, po czym
zachwycony pięknymi widokami planety i uroczymi dziewczynami, nieco zwolnił, wziął głębiej powietrze, i zaczął pierwszy raz od czasów swojego dzieciństwa spiewać, okropnie przy tym fałszując


“ja jestem , ta ra ra i wracam właśnie do domu,


przez niebo płynę do siebie i tak czasami trzeba, i tak czasami trzeba,

bo tak czasami trzeba, tak czasami trzeba...
o ye

a kosmos to wielka rzeka kosmos to wielka rzeka..
o tak, to wielka rzeka. płyniemy przez bezmiar i głębię"


mając nadzieje że usłyszą go dwie dziewczyny siedzące obok niego w kosmolocie podczas lotu, co może stać się pretekstem do rozpoczecia rozmowy.
I tak też się stało. Jedna z nich, ta z pomarańczowym odcieniem skóry i złotymi włosami, mająca na imię jak się póżnniej okazało Tea [co czytało się i wymawiało jako Taa] zapytała go jaką religie wyznaje bo podobno -słyszała że na Ziemi istnieje wiele sytemów religijnych-
Opowiadał więc im długo, na ich zresztą prośbę, o religiach i systemach prawnych, o przyjaciołach jakich posiada na Ziemi, o klimacie i kolorach światła, o tym jakie barwy ma słońce na ziemi, o smakach kawy i herbaty, i o wszystkim. Opowiadał im też o swoich kolegach, szczególnie zaś o Zbieraczu Smieci [mając nadzieje że ich najbardziej zadziwi, i przez tą opowieśc zapamiętają go ]
-taki Zbieracz Śmieci- mówił, a one słuchały zaciekawione -wyobrżcie sobie, stworzył coś na kształt własnego systemu filozoficznego, utrzymując że sama czysta idea jest faktem. I tak na przykład jeśli malował [bo malował] zapytany przez nowo poznaną osobę co robi odpowiadał maluję, na co często ta świeżo poznana osoba zastanawiała się w myślach “ a ile ty człowieku zarabiasz, albo jaką ty szkołę skończyłeś żeby malować, lub też czy jesteś notowany w rankingu i jeśli tak to na którym miejscu. I rozmowa świata idei ze światem materii dobiegała właśnie końca. Dla niego samo czyste działanie było skończonym aktem twórczym i nie miało dalszych konsekwencji w materialnym świecie, a byt istniał jako rodzaj abstrakcyjnej teorii . Nie muszę też chyba dodawać że nie utrzymywał się z tego co robił ale żył niejako na marginesie i obrzeżach cywilizacji. W przenośni i dosłownie- Potem poszli zwiedzać stare szklane piramidy sprzed dwustu tysięcy lat.



Arysto pracowicie datował swoje zapiski w dzienniczku na co już pewno zwróciliście uwagę, ale rozumiemy że sposób datowania i rachuby czasu przebiegały w kosmosie w sposób bardzo odmienny. Bo jak choćby porównać lata na planecie na jakiej w koloniach zamieszkiwała jego miła sąsiadka z kosmolotu, z pomarańczową karnacją skóry gdzie pełny obieg planety wokół ich słońca trwał prawe siedemset dni z latami składającymi się z trzystu, czterystu, albo nawet tysiąca dni. Do tego celu służyły specjalne kompasy, przypominające nieco ziemskie kompasy feng szui Oczywiście różne rachuby czasu, podobnie jak i długość pór roku, temperatury, liczba słońc świecących na planecie i ich kolory były tematem częstych rozmów podczas długich i nużących lotów. Taka rozmowa zaczynała się zwykle od słów: -bo widzi pan, u nas mamy okropne różowe słońca, święcą prawie bez przerwy, dzień i noc i nie da sie przy tym spać….jak mówiła siedząca na fotelu przed nim, starsza kobieta, do lecącego na delegacje mężczyzny. Częstym tematem rozmów były także różnice i podobieństwa występujące u przedstawicieli ras galaktycznych, i ich odmienność, na przykład na pewnej planecie mieszkańcy mieli po sześć palców u rąk i nóg, oraz podwójne kręgosłupy. Jedno i drugie zawdzięczali ostatnim piastom mazowieckim którzy w nieznany sposób dostali się na planetę. Czarownica wynajęta przez Zygmunta Starego i mazowieckich panów aby ich otruć wzięła pieniądze i owszem, ale o wszystkim powiedziała braciom,. Gdy trucizna przestała działać bracia znikali jak przysłowiowa kamfora, teleporując się do innej galaktyki. Każdy z turystów obładowany był całą masą przewodników po rasach wraz z informacjami czy dane rasy mogą się ze sobą łączyć i mieć potomstwo, co jadają a co jest dla nich szkodliwe, i tak dalej. Na końcu kosmicznych przewodników umieszczany bywały tabelki na których łatwo to wszystko można było sprawdzić podobnie jak i kursy walut, opisy stopów z których zrobione były monety. Sporym zainteresowaniem cieszyły się też przewodniki po kamieniach szlachetnych wszechświata.



Arysto spał, a do następnego miejsca lądowania był jeszcze cały ziemski miesiąc według rachuby słonecznej. Trzydzieści dni, pasażerowie spali więc, a kiedy się budzili spacerowali po pokładzie, rozmawiając ze sobą. Kiedy Arysto spał przyśniło mu się że rozmawia z Montekiuszem, po chwili dołączył do nich Uczeń Platona. Monteskiusz dzielił się z nimi swoimi spostrzeżeniami, dotyczącymi systemów politycznych i praw panujących na planetach.
I musze dodać ze wyrażał się niestety w sposób ostrożny. Bowiem na większości planet panowały despotię a Umiarkowanie zostało zepchnięte do podziemia wraz z ludźmi będących jego zwolennikami mającymi go w swojej naturze. Monteskiusz chodząc po komnacie statku kosmicznego mówił do nich nieco podniesionym głosem usiłując jednak opanować się: -Systemy w których władza sądownicza, wykonawcza i ustawodawcza nie są od siebie niezależne nazywamy despotycznymi. I tak za przykład niech nam posłuży Nibylandia, gdzie władza wykonawcza inicjuje dziewięćdziesiąt procent ustaw, jest więc także możemy to chyba powiedzieć de facto i władzą ustawodawczą .Podobnie rzecz ma się z władzą sądowniczą, zależna i to bardzo od władzy wykonawczej, a konkretniej od jej szefa czyli premiera, premier bowiem wyznacza ministra sprawiedliwości, jak i zresztą ministra spraw wewnętrznych czyli policji, a i prokuratora generalnego planety. Jeszcze żaden, nierozgarnięty nib nie wpadł jeszcze na to. TAKI TAM PANUJE SPECYFICZNY KLIMAT MIEJSCA
Inną sprawą –kontynuował- jest tak zwana czwarta władza, o której w moich czasach jeszcze nie mówiono,czyli media i defakto de zinformacja, oraz władza pieniądza, i służb. Pieniądze i służby stanowiły w Nibowie tak naprawdę pierwszy i drugi rodzaj władzy. A jeszcze inna sprawa, to zrzeczenie się suwerenności prawnej przez niboland na rzecz unii planetarnej, i czy w związku z zaistniałą sytuacją władze tak na naprawdę sprawują jeszcze powołani do tego ludzie, -tu premier szef władzy wykonawczej, i po co jeszcze istnieją takie kadłubowe atrapy w stylu nibańskiego parlamentu, poza tym że wyciągają pieniądze od biedaków.
Uczeń Platona przysłuchiwał się w milczeniu, uśmiechając się lekko, tu uwaga: od tej chwili Ucznia Platona będziemy nazywali TELESEM aby odróżnić go od ARYSTO .




Arysto obudził się i spojrzał na zegarek który stał na półce, przed chwilą minęło południe. Był niezwykle zmęczony a nawet wyczerpany. Leżąc w łóżku i walcząc z lenistwem zastanawiał się intensywnie, na ile tylko rano mógł intensywnie mmysleć. Czy to co widział zdarzyło mu się naprawdę, czy może było jedynie snem? A skąd zeszyt zapisany niewyrażnym pismem, jakieś dziwne niewiadomego pochodzenia przedmioty lężące obok niego na poduszce. Jeszcze przez chwilę szukał w swojej poczcie internetowej talony tanich linii, i gotów był przysiąc że on tam był jeszcze dzisiejszej nocy. Wieczorem grzebiąc w kieszeniach w poszukiwaniu zapalniczki znalazł dziwne małe pieniążki z nieznanym dla niego pismem, i bilet autobusowy szczecińskich linii miejskich.
Ale z tego Arysto jst dziwny człowiek, -myślał Zee palac papierosa, -całymi godzinami grzebie w zakamarkach swojej pamięci poszukując pierwszych przyczyn,… ale lubię go i zmienię jego los na lepszy. Gdy tylko skończył myśleć usiadł przed klawiaturą swojego komputera i zabrał się do pisania.
Nadchodził wieczór, a potem przyszła noc, i Arysto wiedział jedno, wiedział że musi iśc spać bo umówił się z jakąś dziewczyną. Otóż mieli spotykać się ze sobą podczas snu. Latanie do odległej galaktyki, nawet tanimi liniami było dla niego zbyt kosmiczne.
Kiedyś gdy spotkał na ulicy Zee, opowadał mu o jakiś dziwnych rzeczach, o jakiejś dziewczynie którą poznał na innej planecie i z którą teraz co noc się spotyka podczas snu, i o jakichś znajomych z kosmolotu. A Zee sam już nie wiedział czy ma mu wierzyć czy nie. O zeszycie na szczęście zapomniał, i nie wiedział nawet że Zee postanowił zanieść do wydawnictwa jego opowiadania i je wydać. To znaczy nie tak, Zee mówił mu o tym wiele razy, ale on wcale nie słuchał, przypominał mu w tym pewnego młodego studenta i początkującego malarza z Gdańska jakiego Zee poznał we Wrocławiu w zupełnie zamierzchłych czasach. Albo jego matkę. Ta również go wcale nie słuchała, gdy Zee do niej mówił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz