środa, 28 lipca 2010

Kroniki galaktyczne -Wnuczek Starego Fruda

Stał wieczorem niedaleko kominka, tam gdzie zwykle lubił spędzać po pracy czas, kiedy był tylko samotny, i ogrzewał zmarznięte dłonie. Obok niego siedział jego ulubiony pies. -Jacy głupcy- mówił do niego wnuczek starego pana Freuda. Niczego nie zrozumieli z tego co mówił i pisał mój dziadek. Podobnie jak i nie znają, nie wydanych nigdzie prac, mojego dziadka Zygmunta.
A wielka szkoda. Myśląc tak,. patrzył jednocześnie na powieszony na ścianie obraz, którego jeszcze nie skończył malować, i któremu chciał się przyjrzeć, robił tak zwykle z nie skończonymi przez siebie pracami.Wpatrując sie w nie całymi godzinami.
Kolory nałożonych na płótno farb, były niezwykle żywe, a namalowane psy ruchliwe i wygięte, biegły, tak jakby chciały wyskoczyć z ram obrazu i pobiec za ptakiem którego goniły.
On malował aby studiować naturę zwierząt, ich instynkty i popędy, A studiując instynkt zwierząt, dowiadywał się czegoś o ludziach, a najbardziej o sobie.
“Człowiek to takie zwierze ukryte w futrze nagiej skóry”,
-mawiał. do znajowych, kiedy tylko miał dobry humor. A śliskość ludzkiej skóry powoduje że trudno tak jak na powierzchni posmarowanej olejem, zawiesić na człowieku dłużej wzrok, głębić się w niego bardziej i czegoś więcej się o nim samym i o jego naturze dowiedzieć. Umysł więc ślizgał się po skórze człowieka, i pozostawał milczący nie dając żadnej odpowiedzi, jacy naprawdę jesteśmy. I kim jesteśmy. Pozostawały tylko pytania bez odpowiedzi.

Było to dla niego oczywiste, że każdy człowiek pracuje po to aby poznawać siebie, bo praca jest tym rodzajem aktywności dzięki której poznajemy siebie, i dowiadujemy się czegoś o sobie.-Oczywiście realizujemy i spełniamy też, mój drogi ukochany psie [mówił do swojego ukochanego wyżła, uśmiechając się cały czas, a ten uradowany machał ogonem], nasze potrzeby, obowiązki, a czasami nawet i marzenia. No zarabiamy także pieniądze, niezbędne nam do życia, i co niektórzy, a przynajmniej ci co bardziej nierozgarnięci mają możliwość na zajęcie się czymś pożytecznym, absorbującym ich umysły. -Prawda ?- zapytał psa, a pies jakby potwierdzająco zaszczekał. -Niektórzy bezgranicznie wierzą Jungowi, i mówią ze wszystko jest symbolem. Inni znowu utrzymują że człowiek to zwierzę typowo społeczne i wszystkiego wyuczyć się musi od innych podczas okresu dojrzewania, niekiedy zwanego przez nich tresurą.

A więc dla celów obserwacji i naukowego eksperymentu założył niedaleko starej oficyny małą psiarnię, obserwując zachowania psiego stada, złożonego z kilku dorodnych wyżłów. Psiego stada w którym jak wiadomo bardziej agresywne osobniki dominują nad słabszymi, narzucając im swoje sposoby zachowań. One kontrolują jedzenie, hierarchię, a nawet seksualizm. Niezależnie od tego trzymał psa o imieniu Henry na wolności. Kundel Henry mógł się swobodnie poruszać po ogrodzie, a nawet kontaktować z innymi psami. Wszystko co uznał za ciekawe wnuk Zygmunta Freuda notował w swoim dzienniku zachowań, i porównywał zachowania psów żyjących w grupie, Henrego i swojego żyjącego życiem pokojowca ukochanego spaniela o imieniu Minerwa.
Po jakimś czasie wyników obserwacji nie uznał za zadawalające i porzucił ten eksperyment.
Sprzedając psy z psiarni za całkiem przyzwoitą cenę.
Przez jakiś czas próbował też studiować naturę kotów, ale o tym wolał nie wspominać nikomu. Plama zupełna i do tego strata czasu. Wstał i podszedł do umywalki. Myjąc pędzle, myślał o pracach Karola Darwina. Chciał też poznać jego słynnego a niedocenianego niestety wnuka, i uścisnąć mu rękę. Nie mógł się tej chwili doczekać. Karol Darwin Wnuk jawił mu się bowiem jako najwybitnieszy kontynuator dzieła.... Berkeleya.


Autor siedział w hotelu przy Berkley street, i zastanawiał się jak wyglądać ma dalsza część opowiadania. W hostelu zamieszkał tylko dlatego ponieważ ten obskurny budynek położony był przy ulicy Berkeley i naprzeciw biblioteki jego imienia, co miało go jak wierzył zbliżyć do swojego ulubionego filozofa. Siedział w hotelu, a raczej leżał rozłożony na łóżku w wieloosobowym pokoju, brudnej i zawsze ciemnej sali, na dodatek pełnej pijaków, -jedynego miejsca na jakie było go obecnie stać. Leżał i szukał w swoim umyśle jakiegoś punktu zaczepienia, Na pierwszy ogień poszedł jego ukochany Berkeley, i jego fantastyczne teorie.Otóż musicie wiedzieć że Berkeley, na tyle na ile autor zrozumiał filozofa, uważał że żyjemy [ istniejmy ] w Umyśle Boga, i w związku z tym jesteśmy jak gdyby jego częścią, lub też raczej zawieramy się w nim, chodząc w nim i poruszając się. Z kolei świat widzialny jest niczym innym jak częścią naszego umysłu, i wszystkie przedmioty jakie widzimy są także nim. Naszym umysłem jest więc tak powszechnie wyszydzany przez niektórych krytyków jego prac kamień i mijane przez nas domy, kamienice i drzewa na równinach. Potem jakby z obawy przed wyśmianiem zaczął wycofywać się ze swoich teorii. Prawdę mówiąc nie chodziło nawet o ośmieszenie przed tak zwaną opinią publiczną "towarzystwem", ale o groźbę uznania go za szaleńca albo obłąkanego. Jak bowiem materialne obiekty mogą być tworami psychiki lub elementami przeżycia?
On w każdym razie wierzył w to głęboko że rzeczy i obiekty świata widzialnego są zaledwie częścią niezbadanego i niezgłębionego umysłu, którego posiadaczem miał przyjemność być.

Nie rozumiał oczywiście wszystkiego, na przykład czy zjawiska są przesyłane za pomocą jakichś tajemniczych umpulsów do człowieka przez Boga, dlaczego widzi teraz akurat to co widzi, i spotykają go te a nie inne rzeczy, a na ulicy mija właśnie tych a nie innych ludzi. Czy to przypadek, czy też może przeciwnie, każda chwila ma jakieś głębokie znaczenie i sens, -skioerowane właśnie dla niego i do niego.
Przykrył się kocem w trudnym do określenia kolorze i odrobinę już nieświeżym sadząc po zapachu, i próbował dalej myśleć choć nie było to łatwe, bo na sąsiednim łóżku spał pijany Egipcjanin z Kairu upalony skunem, który właśnie rozstał się ze swoim włoskim przyjacielem Santo, całkiem zresztą fajnym i sympatycznym gościem po całonocnym pijaństwie. A w całym pomieszczeniu roznosił się zapach alkoholu.
-Muszę się mocniej skupić pomyślał i zrobił to W takich chwilach zwykle robił, to znaczy gdy nie mógł zasnąć albo pragnął się skoncentrować i skupić, zaczął rozważać Monadologię Leibnitza , -trochę tak jak człowiek liczący barany, z tym że rolę bartanów pełniły tu teorię filozoficzne..

Przewrócił się na drugi bok, a pijany Egipcjanin zachrapał. Czy aby na pewno muszą istnieć rzeczy proste, -myślał- ażeby mogły istnieć rzeczy złożone. Czy rzeczy złożone nie mogą powstawać od razu i natychmiast, tak jak dajmy na to rodzi się słoń. W całej filozofii obserwujemy tendencje do rozumowania w stylu że świat powstał z jednego punktu, ze miał jakiś początek, i w związku z tym istnieje także jego koniec, że rzeczy przechodzą od prostych do złożonych, że istnieje jakiś rozwój, „ewolucja” i tak dalej. Po prostu może rzeczy złożone składają się z rzeczy prostych i pojedynczych tak jak mur z cegieł. A świat powstał od razu w jednej chwili, eksplodował pojawiając się w całej swojej pełni, lub niby szybko rozwijająca się spirala. Albo też . [ jak według. Karola Darwina Wnuka] wypromieniował ze świadomości pierwszych ludzi.
Zrobiło mu się wstyd zaczął bowiem kwestionować poglądy drugiego ze swoich ulubionych współczesnych filozofów. A filozofów współczesnych, bądźmy szczerzy, specjalnie nie cenił. A tak naprawdę uznawał niewielu. Praktycznie prawie żadnego.Zwlókł się z łózka i szybko, tak szybko jak tylko mógł, aby nie spotkać właściciela geja Kolina, który zapytał by go znowu -kiedy zapłaci- wyszedł, prawie wybiegł na ulice, przeszedł obok biblioteki, i skręcił w lewo. Szedł teraz równolegle do autostrady, aby przy moście skręcić w prawo w stronę głównej ulicy miasta. Bardzo lubił tą ulicę.
Idąc już powoli uspokojony, układał w głowie opowiadanie:

Ale Karol
nie zgadzał się z poglądami dziadka, już od dzieciństwa wierzył że świat stworzyła jakiś tajemnicza i potężna siła, nazywana przez ludzi jak się później dowiedział, Bogiem. Chociaż dziadek pod koniec życia stawał się coraz bardziej religijny, i nie podzielał już swoich poglądów z lat wcześniejszych, mało tego żartował sobie nawet czasami z nich. Mówił wtedy -no patrzcie zobaczyłem rano swoją twarz w lustrze i pomyślałem że człowiek pochodzi od małpy, ale nie wszyscy, moi kochani nie wszyscy, na przykład moja zawsze piękna żona nie. Zaledwie niektórzy, i to tylko mężczyżni- po czym zaczynali się śmiać z żartu dziadka. Wtedy dodawał: -moi drodzy musicie wiedzieć że jestem do niej [ to znaczy do małpy ] niezwykle podobny, moja żona musiała mnie bardzo kochać albo…..- tu zawieszając głos- musiała być ślepa, bo ja niczego w sobie ciekawego ani godnego uwagi nie znajduję- dodawał z zamyślonym i nieco smutnym głosem. W takich chwilach przypominał też sobie że zapomniał poinformować o rzeczy całkiem dla niego oczywistej, chociaż nie dla wszystkich.
Czyli po prostu o tym że odkrywcą większości jego naukowych teorii był jego dziadek, a on jedynie je rozwinął. Rozmyślał wtedy o ludzkiej naturze i o kondycji człowieka. Czy nie jesteśmy podobni do małp?

-Gdy dorosnę- mówił do siebie mały wnuczek dziadka Karola, siedząc na jego kolanach, -spróbuję wyjaśnić religijne objawienia z “Pisma Świętego” w sposób naukowy, i pogodzić ze sobą te dwa, skłócone ze sobą światy. Mianowicie świat racjonalnego paradygmatu, który nie dość że urasta do rangi świętej i nieomylnej doktryny, nowego świeckiego tym razem "objawienia wiary", i religii Świat naukowych objawień, tak na prawdę nie jest wcale czymś pewnym, bo na miejsce jednych objaśnień pojawiają się inne. A on jakby robił sobie z nas żarty, on czyli świat lub jego Stwórca, który ukrywa się przed nami. Dlaczego się ukrywa, i dlaczego świat wraz z rozwojem naszych umysłów zmienia się wraz z nami , zupełnie jakby był czymś płynnym?-* Więc z naukowego punktu widzenia przyjmijmy że Bóg, stworzyciel widzialnego świata istnieje- rozumował wnuczek Karola Darwina dalej -a jeśli chodzi o wiarę, muszę dodać że był jego istnienia pewien, lecz nie to mam w tej chwili na myśli, ale chodzi mi o wyłożenie w kilku najważniejszych punktach sposobu jego myślenia.

Więc zakładał:

a. że Bóg istnieje, i że stworzył świat
b. że prawdy o jego powstaniu zawarte w Piśmie Świętym są prawdziwe, to znaczy że dzieła stworzenia mogło się zacząć od stworzenia Pierwszych ludzi, Adama i Ewy, co wcale nie znaczy że wcześniej nie było nic. Chodzi jedynie o to że najpierw powstał człowiek, a dopiero potem inne biologiczne formy życia, czyli że ewolucja zaczęła się od nas ludzi, a my już w chwili powstania byliśmy kompletni i całkowici. Choć wraz z naszym rozwojem i wraz z rozwojem technologii a szczególnie informacji ujawniają się w nas nowe możliwości i cechy, potencjalnie w nas będące już wcześniej, ale uśpione i utajone, no może powiedzmy leżące odłogiem, i cierpliwie, leniwie czekające na swoja chwilę.
Czasami wieczorami patrząc w niebo usiane gwiazdami myślał, -czyż jest to możliwe, aby tak kompletny świat, gdzie wszystko zazębia się o siebie w każdym punkcie, mógł by powstać ot tak przez przypadek. Przecież istnienie praw fizyki, ekonomi, i mechanika, oraz co najważniejsze geny świadczą na korzyść teorii mówiącej o istnieniu stwórcy wszechświata i9 jakiegoś założonego z góry planu. Kto by zresztą zaprogramował tak fantastyczny system informatyczny jaki stanowił nasz genetyczny kod? I gdy tak patrzył w dalekie gwiazdy, a na dworze było już dawno ciemno, wtedy matka wołała go na kolacje -synu krzyczała w jego stronę, czas na kolację, samymi gwiazdami się przecież nie najesz-. Wtedy mały wnuczek Karola szedł tak powoli jak tylko mógł do kuchni, i siadał przy stole, naprzeciw okna, tak aby móc dalej obserwować niebo.

Będąc jeszcze dzieckiem dzieckiem, napisał krótkie opowiadanie, a właściwie nowelkę
zatytułowaną

“Mechanika Kwantowa i jej ukryty Twórca”

W tym opowiadaniu Bóg dla zasady kosmicznego żartu, skrywa się przed człowiekiem, aby go nauczyć że przywiązanie do czegokolwiek, łącznie nawet z wiarą w istnienie Boga, jak i do Niego samego nie jest rzeczą właściwą. Ponieważ przywiązanie ogranicza nas, sprawia nawet że jesteśmy jak uwięzieni, im więcej mamy przywiązań tym bardziej jesteśmy ograniczeni. Ale mało tego, On nie lubi też gdy się w nadmiernym stopniu lubimy oddzielać się od reszty wszechświata. Gramy jako jedna drużyna, jakby chciał powiedzieć. Jako jedna kosmiczna drużyna i strzelamy do jednej kosmicznej bramki, nie oddzielając się bez powodu i nadmiernie, ani też nie odrzucamy swojej niepowtarzalności. Całość złożona z poszczególnych świadomych siebie fragmentów, niby niebo pełne gwiazd, albo ogród pełen najpiękniejszych drzew i kwiatów.
-Puść więc wszystko, niech niby woda przepływa przez ciebie doświadczanie świata i porzuć wszystko- jakby mówił do ludzi, a może i do wszystkich istot. -Ale porzucając nie zapomnij porzucić naprawdę wszystkiego, łącznie z niewiarą, zniechęceniem, i z wątpliwościami i bądż jak zimowe drzewo bez żadnego liścia. Urodziłeś się z pustymi rękami i z takimi musisz chodzić bez trzymania się czegokolwiek-
[zrzucanie liści, czyli starych fałszywych poglądów - to jesień, a czysta nie zmącona niczym przestrzeń to zima, tak napisał na marginesie zeszytu mały wnuczek Karola]
Kiedy dajmy na to Bóg uznał że ludzie stali się zbyt przywiązani do świata materii, zesłał wtedy w ramach kosmicznej nauki potop, aby ludzie zrozumieli że wszystko co złożone z materii jest nietrwałe i nie należy się tak histerycznie do niej przywiązywać. Tak naprawdę to cały czas udziela nam inspiracji i nauk, kiedy zbyt wykraczamy poza naszą drogę życia.
Podobnie było z dekonstrukcją Wieży Babel.
Równie dobrze mógł się przed nami ukrywać dla żartu, aby życie nie było zbyt nudne. Ale próby udowodnienia istnienia Boga mogły być spowodowane, chęcią naprawienia błędów dziadka, i zminimalizowania szkód jakie jego teorie przyniosły.

Opowiadanie wydało mu się głupie kiedy tylko podrósł. Miał wtedy czternaście lat i uznał ze jest już zbyt dorosły, spalił je więc. Najpierw podarł zeszyt a następnie wrzucił go do pieca w kuchni, prosto na rozżarzone węgle, patrząc jak kartki zmieniają kolor a ciągi pisanych długopisem liter znikają.
-------------------
opowiadanie jest fikcją literacka, w tym sensie że nie nic wspólnego z autetycznymi przerzyciami postaci w nim występujących, to znaczy wnuczkami pana Freuda i Darwina

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz