środa, 28 lipca 2010

seks i horror

Wywiad z Grahamem Mastertonem -i krótka powiastka jaka w wyniku przeczytania tego wywiadu powstała

Rano, prawie gdy tylko wstałem, wpadł mi do głowy pomysł na małą powiastkę filozoficzną. Jako że zajęć mam ostatnio sporo, pomysł zostawiłem sobie na “później” -czyli zwyczajnie wrzuciłem do szafy niepamięci.
Niemniej w południe zajrzałem na strony "onetu", a tam przeczytałem co następuje:

Seks i horror - wywiad z Grahamem Mastertonem

A wcześniej tekst w stylu: “chciałbym umrzeć w Polsce” - i nie tylko ty Staruszku - pomyślałem. Bo do umierania, pogrzebów, grobów i licznych żałób obchodzonych rytualnie, to Polska nadaje się świetnie. Mało tego, w dziedzinie obchodzenia żałoby narodowej jesteśmy prawdziwym światowym zagłębiem, a w tej celebrze mistrzami ceremonii zasługującymi na olimpijski medal.
Ale ja nie naprawdę nie o tym - podczas przeglądania tytułów na portalu, do czego wstyd przyznać zwykle się ograniczam, przypomniał mi się pomysł mojej porannej powiastki, i pomyślałem: "jednak wezmę się w garść i znajdę trochę czasu, nawet kosztem innych ważnych zajęć, i zapiszę to co miałem w planie". Wziąłem się w garść i napisałem.
Tytuł powiastki, pretendującej do miana powiastki filozoficznej:

" Jak umierali”

Matka kręciła się nerwowo od rana po domu i mówiła do niego, - kiedy pójdziesz na cmentarz zanieść kwiaty na grób ojca, przecież dzisiaj jest rocznica jego śmierci -
Pomijając fakt, że jego ojciec nie lubił kwiatów, i że mówiła to nerwowym głosem już od kilku co najmniej dni, czuł że coś jest nie w porządku. I zaczął zastanawiać się, idąc za głosem intuicji, skąd wynika takie nadmierne poruszenie emocjonalne, nieadekwatne zupełnie do sytuacji.
On nie był święty, i nikt kto go zna, o to go bynajmniej nie podejrzewa a nawet wie, że daleko mu do tego i to bardzo, ale kiedy jego ojciec był chory i leżał w szpitalu, chodził do niego w odwiedziny codziennie. Siedział trochę przy łóżku, a czasami nawet rozmawiali ze sobą. Choć za bardzo nie mieli o czym, bo ich drogi rozeszły się, a z ojca przed śmiercią wyparowały wszystkie idee. Kiedyś byli przeciwnikami i to ich łączyło. Ojciec, komunista i to z tych "wierzących" których w Polsce nie było wielu, a on intuicyjnie nie znoszący komunizmu od dziecka, i zmagający się w nierównej walce od dzieciństwa, usiłując unieść jej ciężar i ciężar swojej idei. Jednak po transformacji z 89 roku, Ojciec przestał do reszty wierzyć w swój socjalizm. Przynosił mu też jakieś owoce do jedzenia i mineralną wodę do picia którą bardzo lubił.


Ale... Matki tam nie było, zarówno pierwszy raz gdy leżał w szpitalu jej mąż, czyli jego Ojciec, jak i drugi - wtedy gdy w szpitalu zmarł. Matka pojechała do córki, żeby jej w czymś pomóc. Córka miała małe dziecko i nie mogła sobie poradzić, a oprócz tego jeśli dobrze pamięta, pracowała. Drugi raz prawie rok później, prawie co do dnia, pojechała zostawiając chorego męża w szpitalu, ponieważ córka miała urodzić kolejne dziecko, tym razem syna.
Ojciec zmarł leżąc w szpitalu, w dużej sali. Wśród obcych ludzi, grających wtedy w karty i oglądających telewizor.
W bardzo podły sposób, w bardzo podłym socjalistycznym szpitalu. On wtedy postanowił, że nie umrze nigdy w szpitalu. Nie chciał umierać w szpitalu, nie chciał aby go pochowano na cmentarzu, i nie chciał żeby jego dzieci rodziły się w szpitalu, a potem chodziły do szkoły. Wszytko co kolektywne, uważał nasz bohater za nie swoje, i niczyje. Wspólne kolektywne życie, nie było według niego jego życiem.


Bohater naszej mini powiastki nikogo nie osądzał, podejrzewał, że mogły być jakieś przyczyny takiego zachowania jego Matki. Ojciec jego był pijakiem, i nie interesował się żoną i sprawami rodziny. Żył i mieszkał z nimi, a dokładniej obok nich, koło, ale własnym prywatnym życiu.
Dlaczego został pijakiem, i czy istniał jakiś powód nazwijmy go rodzinnym, tego Bohater opowiastki nie wiedział. Nie wiedział także czy pijaństwo ojca ma związek z zachowaniem żony, czy też nie. Może z jakimiś konfliktami jakie toczyły się między nimi gdy on jeszcze tych czasów nie pamiętał. Od kiedy pamiętał nie było dobrze i sprawy między rodzicami nie układały się.
Córka, czyli siostra Bohatera urodziła dwójkę dzieci i radziła sobie lepiej albo gorzej, chociaż na szczęście zazwyczaj lepiej, ponieważ była osobą zaradną, i pracowitą. Dopóki nie zaczął chorować jej maż. Zachorował nagle i nieoczekiwanie, i do tego stopnia, że z powodu choroby wyłączył się niemal całkiem z życia. Leżał miesiącami w łóżku pogrążony w depresji i chorobie.
Kiedy umarł nagle, nie było przy tym żony, która co trzeba przyznać sporo czasu poświęciła dla chorego męża. Ale wtedy akurat jej nie było.


Żona wtedy wyszła wyświadczyć przysługę, związaną z wykonywanym przez nią zawodem, matce swojego męża. Matka męża nie musiała jej prosić, a ona nie musiała tego robić. Nie wtedy, bo nie było to konieczne. Jednak wyszła i zrobiła to o co ją poproszona, chciała być "dobra" i "miła".
Rozmyślam tak nad tą historią i nie mogę zrozumieć dlaczego my Polacy tak lubimy pogrzeby, cmentarze, groby i żałoby. I przynosić kwiaty na groby. Przecież to jest chorobliwe, i nie tylko dla pogan. Dla chrześcijan również, przecież nikt inny jak Jezus powiedział:
“umarłym zostaw umarłych”
A my lubimy umarłych i to jak! Powiem więcej często dopiero zaczynamy lubić ludzi gdy są umarli i nie żyją.
Martwi są bezpieczni?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz